piernikalia

Uffff....

wróciłam do domu padnięta jak pies Pluto.

dzisiaj była "niewielka impreza rodzinna" - 60 urodziny taty zwane pieszczotliwie piernikaliami, połączone z moimi imieninami. 

Przyszło - drobiażdżek - 21 osób ( nie mam co narzekać na nadmiar pracy, zaproszonych - tych najbliższych było ze 40) razem z nami i rodzicami, u których rzecz cała miała miejsce 26.

Tak to jest, jak sie ma 5 braci  i ze wszystkimi utrzymuje kontakty. Dalszych krewnych już sie zaprosić nie dało, bo by trzeba łyzką do butów upychać.

Nie zjadłam prawie nic, usiadłam na moment pod koniec i nogi mi uszami wychodzą, ale jestem zadowolona - pogadałam sobie z ludźmi, których lubię, a dawno niektórych nie widziałam. 

Kulinarnie też fajnie wyszło,  - uznałyśmy, zę nie bawimy sie z mamą w katering, robimy same, bo wtedy przynajmniej wiemy, co w środku. I wyszło super, przekąski wyglądały znakomicie i były całkiem smaczne., a reszta tez sie udała :)

Muszę jeszcze bardzo pochwalić Pytona. niestety nie było jednej z moich kuzynek, która ma ma syna nieco starszego od Piotrka i młody tak naprawdę nie miał towarzystwa dla siebie. Na początku biegał, a potem wyciągnął sobie samochodziki ze swojej szafki. Ja mu w końcu włączyłam Minimini, żeby miał coś przyjemnego - i młody grzecznie zajmował sie sam sobą. Zaglądaliśmy do niego tak często, jak sie dało, podrzucając jedzonko, pogadując i w ogóle dbając. Kochany facet, nie było żadnego marudzenia, przeszkadzania, pretensji, nic kompletnie. Głupio mi okropnie, że nie mieliśmy jak sie nim bardziej zająć, ale naprawdę sie nie dało. Mój podziw dla własnego dziecka znowu sie znacząco zwiekszył.

Duża rodzina fajna sprawa. Ale czasem przydałyby sie ściany z gumy, bo inaczej sie nie mieszczą....

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kanon muzyczny

Z serii świątecznych atrakcji

ludzie są różne...