Zaglądam sobie czasem na bloga siostry Małgorzaty Chmielewskiej. Miałam okazję kiedyś ją poznać - wiele lat temu, ale wrażenie było mocne. Nie wiem, czy jest ktoś, kto o Niej nie słyszał - taka nasza polska matka Teresa. Ma poczucie humoru, dystans do siebie, zdrowy rozsądek i dobrze wie co i po co robi. Pomaga najbiedniejszym i bezdomnym dlatego, zę chce - nie z przyusu, mody, czy dlatego, że 'tak trzeba". Jedna z ostatnich notek znowu mnie zwalila z nóg swą przenikliwością i celnością. Tak potem pomyślałam, zę to, co Ona mówi jest daleko idącym rozwinięciem mojej teorii dotyczącej zabawek dziecinnych - teraz są takie wypasione, z milionem przycisków, światełek, dzwonków, słowem, gwiżdżą, chodzą, dzieci rodzą. I wszystko świetnie, tylko... są tak wszechstronne, że mogą bawić sie same, dziecko jest do tego kompletnie niepotrzebne. Siostra Małgorzata poszła dalej - jesliby świat był idealny, bez kłopotów, deszczu, ubogich, dziury w moście i brudnego talerza, to po co b