Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2010

Stres

Tradycyjnie nieprzyjemny moment - składanie PITów. Jak zwykle chcialam to zrobić wcześniej, jak zwykle obiecywałam sobie, ze zrobię to dzis wieczorem, najdalej jutro. I to jutro trwało i trwało.... Jak zwykle. Wróciliśmy z obiadu u tesciowej h.c., Piotrek szalał z jej wnukiem, potem jeszcze pojechaliśmy kupić kask do roweru - i nie było siły, trzeba było wziąć sie za tą nieprzyjemną robotę. Składamy przez internet - nie dlatego, ze tacyśmy nowocześni. Raczej dlatego, zę tacyśmy leniwi i nie chce nam sie latać do urzedów. Małż wstukał swoje dane, po chwili z zadowoleniem zaczął pomrukiwać, że tym razem system łyknął od razu (w zeszłym roku jakoś ciężko szło).  Po czym zabrał sie za moje. Ja w tym czasie poszłam do kuchni, nakarmić Piotrka. A tu po chwili rozlega sie dziki ryk. Poszłam sprawdzić, co jest grane, Małż toczy pianę z pyska i wrzeszczy,  ze mam zwrócić do US prawie dwa tysiące. Zdrętwiałam. To jest właśnie powód, dla którego zawsze postanawiam sobie, ze zajmę sie tym wcześ

mów to z uśmiechem

No własnie. Ton zmienia znaczenie zdania czasem diametralnie, a mnie sie o tym zapomniało. I teraz mi głupio. Skleroza mnie dopadła i nie pomyślałam o tym, zę w naszej rodzinie poczucie humoru jest zwichrowane i pokręcone na potęgę, do tego należy dołożyć upodobanie do absurdu i bardzo daleko idące skojarzenia. W rezultacie, jak ktoś czasem posłucha rozmów miedzy moją mamą a mną, to się za głowę łapie  i rwie resztki włosów ze zgrozy, słuchając powalającej bezczelności, albo, dla odmiany, konkursowego bredzenia. A dla nas to bredzenie ma sens - nie musimy tłumaczyć sobie rzeczy dla nas oczywistych, łapiemy w lot, co ta druga chciała powiedzieć. Czasem wychodzi zabawnie, jak kiedyś w aptece. Był bury deszczowy, nudny dzień. Odstałyśmy swoje w kolejce, mama coś tam wymienia, jakies lekarstwa, a potem na koniec zgodnym chórem dodałyśmy: - I jeszcze Acnosan poproszę. - Farmaceutka parsknęła śmiechem i zapytała, czy długo ćwiczyłyśmy, że nam tak równo wyszło. Otóż, nie musiałyśmy ćwiczyć

prezent 166

Moi rodzice postanowili zadbać o wnuka. No bo w końu to granda, ze babcia regularnie kupuje saszetki dlakota, a wnukowi to nic. Widać uznali, zę czas sie zrehabilitować. Kupili Piotrkowi rower. Porządny, duży (20") - czyli akurat granica Piotrkowych możliwości. Innymi słowy, powinien starczyć na troche wiecej, niż pół roku. I w przyzwoitych kolorach - bialo-pomarańczowy. Czli przyzwoity, nie cukierkowo różowy lub niebieski, i bez kucykowych frędzelków. Bez bocznych kółek - niech  sie chlopak uczy. I tu właśnie jest pies pogrzebany. Piotrek uczy sie bardzo chętnie, tylko trzeba za nim biegać i trzymać rower na kiju od grabi. Na razie ma jeszcze problemy ze skoordynowaniem wszystkich czynności i czasem zdarza się, ze jak się zagapi na coś z boku, to kierownica leci mu w drugą stronę i pan P ląduje w krzaku. To chyba jest jeden z tych znienawidzonych prezentów, co to człowiek sie cieszy, że dziecko ma, bo wartościowe, rozwojowe itp, tylko go cholera trzęsie, że ofiarodawca nie do

nadzorca niewolników

Jesteśmy w łazience - małż segreguje ciuchy do prania, ja przyszłam o coś zapytać. Nagle wcodzi Piotrek. - Kochanie (to do mnie). Ty zasłonisz zasłony w sypialni. A ty, kochanie (do taty) posprzątasz tutaj. Zatkało nas, nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. Po chwili odzyskaliśmy oddech i zgodnym chórem zadaliśmy jedyne słuszne w tej sytuacji pytanie: - A co ty będziesz robił? - Bedę pilnował porządku - odparł nasz synek z niewinną minką.

dobra krowa

wróciłam ze szkoły, zmęczona jak pies. Młody wziął szczotkę do włosów i postanowił zająć się moim upierzeniem. Czzemu nie, to całkiem miłe, jak ktoś szczotkuje. Wlazł na mojekrzesło, m=umościł mi sie za plecami i mówi: - Siedź tu sobie jak dobra krowa. Tata się zapowietrzył, zwrócił potomkowi uwagę, że określenie "krowa" jest umiarkwanie uprzejme. A mały z troską w głosie: - Ale ty jesteś dobra krowa..   Muuuuu.....   I weź tu sie człowieku nie roześmiej w takiej sytuacji....

wydumki polityczne

Nie da rady, znowu bedzie o polityce. Patrzę sobie na to, co sie dzieje i mi smutno. Boję sie jak cholera, to jest inna sprawa, ale jakoś tak mam, że staram się oddzielać czasem dwie strony tej samej sprawy. Tu oddzielam mój strach przed prezydenturą J. Kaczyńskiego od współczucia dla JK jako człowieka. I widzę, jaką ogromną presję musi odczuwać ten człowiek. Dotychczasowy sposób rządzenia PiS - jednoosobowe decyzje prezesa i podporządkowany dwór - spowodowały, że w chwili, gdy prezes - z przyczyn oczywistych - nie wypowiada sie publicznie, nie przekazuje najbliższym powiernikom swoich planów, informacji, zaleceń co do dalszych działań - ci kręcą sie jak pies za własnym ogonem, nie umiejąc sie pozbierać. Pijane dzieci we mgle, które nie wiedzą, co zrobić  i czekają na decyzję szefa. NIestety, obawiam się, że gdyby  JK został prezydentem państwa, próbowałby wprowadzić podobny styl rządzenia. A to już byłoby bardzo groźne - wyobraźmy sobie , jak by wyglądała sytuacja w razie choćby t

Boję sie Jarosława K.

Ostatnio w prasie systematycznie natykam się na zachwyty członków PIS, jak to JK dzielnie i godnie znosi tragedię, która go dotknęła. Tragedię niewyobrażalną, co do tego nie ma wątpliwości. Ale moją uwagę zwróciło właśnie to, co stanowi przedmiot dumy jego popleczników - brak łez, kamienna twarz, nieokazywanie żalu, rozpaczy. Ludzie już tak mają, żę emocji nie da sie wyłączyć. Można je zepchnąć gdziześ głęboko, zamieść pod dywan, ale one i tak są. I w którymś momencie , jeśli nie da im sie ujścia, same go sobie poszukają - zwykle w najgorszym momencie i w najgorszy sposób. JK już przed katastrofą był człowiekiem, który miał zwyczaj wszędzie szukać wrogów, nie ufał nikomu, rządził twardą ręką samodzielnie sterując wszystkim. Teraz ma doskonały pretekst, żeby te swoje ukryte, niewyrażone emocje przekuć w śmiertelnie niebezpieczną broń - gniew, chęć znalezienia winnych wypadku i przykładnego ich ukarania. Pod hasłem kontynuowania dzieła brata może doprowadzić do sytuacji, w której zno

elektrony

zajrzałam dziś do dzików , a tam pojawiły sie maluchy!!! Przekomicznie to wygląda, takie wielkie świniaki i te maleństwa. Widać, że sa jeszcze malutkie, bo trzymają sie matek, ale za parę dni będą zasuwać ile sie da w krótkich nóżkach. Widziałam to w zeszłym roku - pasiaste elektrony, albo wręcz pasiasta smuga przelatywała mi przez ekran.Powodzenia życzę temu, co chce takiego dogonić. Piękna sprawa, mnóstwo czasu potrafię przy tym zmarnować - ale to takie przyjemne marnowanie... :)

ostrożnie z lokatorami.

Dzicy lokatorzy są bezczelni. Chyłkiem zakradają się , zajmują lokum na zasadzie "ja tylko na chwilkę", potem nie można ich usunąć, a jeszcze mają wymagania i się szarogęszą. Piotrek wlazł w nocy do naszego łóżka. Bywa, choć przyjmowane jest to z coraz mniejszym entuzjazmem. Rozpychał sie jak zwykle. Trudno, przeżyję. Ale jak usłyszałam: - Mama, idź zrobić siusiu, bo mi niewygodnie.- to coś mnie trafiło. Zdaje się, że szlag....

wystraszyłam się

W środku nocy obudził mnie dziwny dźwięk. Nie umiem opisać, pisk? płacz? jęk? W każdym razie brzmiało przerażająco, a zdecydowanie dobiegało gdzieś z domu, nie był to telewizor u sąsiadów, ani coś za oknem. Niedobrze. Wyskoczyłam z łóżka, sprawdzając stan domowej menażerii. Małż - nie, Piotrek - nie. Pies - też, siedział na środku korytarza i patrzył na mnie. Zostaje kot. Jasny gwint, tylko gdzie on jest? Czort ma ten miły zwyczaj, że jak jest mu bardzo źle, to potrafi się schować w jakimś zakamarku. Obleciałam mieszkanie zapalając światła  - po ciemku nie ma szans na znalezienie czarnego kota....  Wpadłam do salonu - a kot z niechęcią spojrzał na mnie z fotela. Budzą w środku nocy - mówiła jego zdegustowana mina. No fajnie, menażeria w porządku, ale co to za dźwiek?????? W tym momencie zaskrzeczało znowu i ręce mi opadły.  Otóż regularnie zaglądam sobie na jedną stronę estońską , gdzie są linki do kamer zamontowanych  w różnych sympatycznych miejscach - gniazdo puszczyka, orła bieli

flaga...

Wywieszamy flagi z kirem na znak żałoby. Patrzę sobie na to wszystko i tak się zastanawiam. Z jednej strony wywieszanie (i w ogóle posiadanie) flagi traktowane jest jako wyraz patriotyzmu, który co poniektórzy usiłują wyegzekwować i wbić na siłę. Nie podoba mi się to, bo nie wierzę w patriotyzm obowiązkowy, wymuszony - taki, jaki promowali niektórzy politycy.Uważam, że lepszy jest brak patriotyzmu, niż taki oszukany. Z drugiej strony, wszyscy ci, którzy próbują na siłę wcisnąć jak najwięcej "patriotyzmotwórczych" elementów w wychowanie obywateli  jakoś nie zwrócili chyba uwagi na to, że nie wszyscy wiedzą, jaka naprawdę jest polska flaga. I jak powinien wyglądać żałobny kir. Niby nie ma tu czego pomylić, jest tak prosta, że bardziej sie nie da, ale Polak potrafi... Dowcip polega na tym, że mamy dwa warianty flagi. Jedna z orłem, druga bez. Przedstawicielstwa dyplomatyczne za granicą i marynarkę handlową oraz wojenną obowiązuje flaga z godłem państwowym na górnym białym p

i po co to było?

Jeszcze jedno mi przyszło do głowy. Przecież na uroczystości Katyńskie zaproszony został TYLKO Tusk. Kaczyńskiego nikt nie zapraszał, wprosił sie sam. Chyba za wysoka ta cena...

Podziwiam...

Szok juz jakoś przygasł. Ból pozostaje. Z przerażeniem i ogromnym podziwem patrzę teraz na wszytkich tych, którzy muszą nagle, w nieprawdopodobnie krótkim czasie zorganizować gigantyczna uroczystość pogrzebową. I na tych którzy zajmują się sprawami bierzącymi funkcjonowania kraju. Przecież same uroczystości na lotnisku, to jest kilka godzin stania, potworny wysiłek emocjonalny - nikt nie jest z kamienia. Jak patrzyłam na D. Tuska - została z niego połowa, ale jest tam za każdym razem powitać po raz ostatni tych wracających. I widać, ze robi to nie z obowiązku ale dlatego, że chce, że to jest jedyne, co może dla Nich zrobić. Było już pięć takich powitań - i to nie koniec... Jak czytałam listę gości, pomyślałam, że ironią losu jest, że człowiek, który za życia nie wystawiał najlepszego świadectwa krajowi, obrażał się, teraz po śmierci spowodował zwrócenie oczu całego świata na Polskę, i to ze współczuciem i sympatią. Chyba nie było w historii sytuacji, w której tak wiele głów państw z

Dziwne...

Jak wczoraj ogladałam transmisję z uroczystości powitania na lotnisku trumny Marii Kaczyńskiej, to nagle za moimi plecami pękła struna w gitarze... Ciarki mi przeszły po plecach...

zajeżyłam się

i to za sprawą autora bloga, którego bardzo lubię i systematycznie czytam. Ale tym razem to jednak uważam, że przegiąłeś całkowicie, drogi Morfeuszu . Czytając ten wpis miałam wrażenie, że kompletnie nie odróżniasz poglądów  i sympatii politycznych od zwykłej ludzkiej życzliwości i współczucia. Nie bylam wielbicielką Lecha Kaczyńskiego, oj, daleko mi do tego. Wiele jego decyzji oceniałam jako szkodliwe dla kraju, albo przynajmniej wynikające z innych niż dobro państwa pobudek. Ale to była moja ocena, nie fakt obiektywny. Bo nikt, poza właśnie Lechem Kaczyńskim nie miał szansy wiedzieć dokładnie, jakie były podstawy jego działania. Chcę wierzyć, że wynikało ono z innej niż moja oceny faktów i inaczej rozumianego dobra kraju. To wszystko nie zmienia faktu, że sobotni wypadek mną wstrząsnął. Że zwyczajnie i po ludzku żal mi ludzi, którzy zginęli, i tych, którzy zostali. Przyjaciół, współpracowników. Rodziców i dzieci. Zwłaszcza dzieci. I w takim kontekście teksty o WZH (Wielkiej Zbior

to nie tak miało być...

Nie umiem ogarnąć tego co sie stalo. Zewsząd mnóstwo słów, gestów - równie tych ważnych i potrzebnych, ale ja mam ochotę schować sie głęboko do nory zwinąć w kłębek i nie być. Tak dziwnie się posplatało... Nie mówię juz o zbiegach, o których wszyscy wiedzą - Katyń, daty... O moich malutkich. ostatnio kupiłam sobie paczkę książek zawodowych, między innymi "Jesień liścia Jasia" . To piękna opowieść o tym, czym jest życie i czym jest śmierć, przeznaczona dla dzieci. Paczka przyszła parę dni temu, w sobotę rano zaczęłam czytać "Jasia" Piotrkowi. Niedługo potem sie dowiedziałam... Staramy sie go chronić przed tym koszmarem - nie włączam telewizora, czytam w sieci, ale powiedzieliśmy mu, co sie stało.  Malutek nic nie mówi - ale widzę, ze coś tam w nim sie dzieje, bo "Jasia" czytam mu już trzeci raz - na jego prośbę... Sama też nie wiem, co powiedzieć. Od wczoraj chciałam usiąść i jakoś tu uporządkować swoje emocje, przelaatywały mi przez głowę gotowe do wpis

rezydencja

Przeglądam sobie projekty domów. Nie to, żebyśmy planowali budowę - na taki pomysł mamy o parę zer za mało na koncie. Po prostu tak sobie, dla sportu. Różne są te projekty, od pięćdziesięciu paru metrów, po rezydencje pięćsetmetrowe. Jedne ładne, inne nieco mniej, niektóre dęte i pretensjonalne. Słowem, można znaleźć tam wszystko. Nawet ... chlewnię dla 240 tuczników w gospodarstwie ekologicznym :))

pamięć genetyczna?

Jak wrócilam z pracy, to stwierdziłam na piotrkowych spodniach obecność jadowicie zielonej smugi nieznanego pochodzenia. Zainteresowałam się bliżej, ki diabeł i skąd on. - Piotrek, a co to jest? - Farba mamo. - A skąd sie wzięła na twoich spodniach? - Pędzelek ją namalował. - Hm, a gdzie był ten pędzelek? - U mnie w ręku.   I tu osłabłam dokumentnie. Bynajmniej nie ze względu na upaprane portki - od tego jest pralka, a dzieci dzielą sie na czyste i szczęśliwe. Otóż kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, jak byłam w wieku trochę więcej niż Piotruszkowym odbyła sie bardzo podobna rozmowa. Bylismy u dziadka, mój brat (też Piotrek) i ja. W pewnym momencie Piotrek włączył syrenę, więc się starszyzna zainteresowała, co tez potomstwo wykombinowało. Ja usłużnie wytłumaczyłam: - Bo Piotrek uderzył sie łopatką. - Aha, a gdzie była ta łopatka? - zainteresowała sie moja mama. - U mnie w rączce - oznajmiłam z dziecięcą szczerością.   Nieodrodny syn swej matki.      

kucnienie nie załatwi sprawy

Pietruszek wracal z rodzicami od metra. Po drodze jest sklepik prowadzony przez bardzo sympatyczną panią Marię - zaglądamy tam czasem, ot, tak sobie, żeby powiedzieć "dzień dobry". Wczoraj też wsunęliśmy nos. Synek natychmiast podjął temat - wyraźnie przerwany podczas którejś wcześniejszej wizyty - zabrania pani Marii do przedszkola. Dyskutowali chwilę, co powinna przygotować (kapcie i piżamkę), potem jednakpiotrek doszedł do wniosku, że jet jeszcze jeden problem: - Nie możesz tam iść, bo jesteś za duża. - No to kucnę. - Kucnienie nie załatwi sprawy. - to może siądę na podłodze. - Nie, nie zmieścisz sie na krzesełku. Pani Maria sie zmartwiła, a Piotrek kategorycznie stwierdził: - Musi pani być taka jak ja, to wtedy pójdziemy. - Tym mocnym akcentem zakończył, pożegnał sie i potuptał, a ja zaczęłam mu po drodze tłumaczyć, że do osób dorosłych raczej należy sie zwracać per "pani", a nie "ty". Doceniłam, ze w ostatnim zdaniu tak właśnie się zwracał, Pi

Święcone

Szykowaliśmy koszyk do święcenia. Wkładam tam po kolei różne rzeczy, a Pietruszek pyta, o co chodzi. Tłumaczę mu, co to jest i dlaczego, a mały dopytuje o szczegóły. - Mama, a Pan Jezus bedzie to jadł? Zaczynam się gimnastykować o symbolice i różnych takich, ale mały przerywa mi w pół słowa: - To ja sie z Nim podzielę. - i sięga do lodówki po swój ukochany przysmak, który pożera w ilościach hurtowych.   I w ten sposób w naszym koszyczku zaistniał jogurt Jogobelli...

langsam, langsam

Małżon otatnio był służbowo w Krakowie. W sumie nie pierwszy raz w życiu, ale jak sie tam jest turystycznie, to tak sie nie czuje, że życie toczy sie po prostu wolniej niż w Warszawie. Młody zagnany wreszcie do łazienki, Skorupiak go pogania, zeby sie wreszcie rozbierał. Oboje jesteśmy wykończeni, a mały - wręcz przeciwnie. Kolejna sugestia zagęszczenia ruchów spotkała się z filozoficznym komentarzam potomka: - Ja to musze robić spokojnie... Jeszcze do tego takim rozwlekłym tonem - na wkurzonego, zmęczonego ojca taka piłka... brutal i tyle, ten nasz dzieć.

Pojętny uczeń

Szaleństwo przygotowań świątecznych. Padam na dziób ze zmęczenia, a Piotrek sabotuje polecenia, nie robi tego co ma (czli zjeść kolację). Do tego wymyslił sobie, że na kolację chce banana. Zła i zmęczona warknęłam krótko: - Nie. - Dlaczego? - Bo nie i już. - i to był błąd, który moje dziecko natychmiast wychwyciło. - "Nie bo nie" to nie jest żaden argument! Faktycznie, tego tekstu używam, jak mały mi wrzeszczy, ze nie zrobi czegoś, bo nie. W sąsiednim pokoju słychac było tyko zduszone parskanie Skorupiaka, sama też się zakrztusiłam. Tyle dobrego, ze przynajmniej poziom wkurzenia mi lekko opadł. Pojętna bestia. To sie nazywa inteligencja selektywna chyba.