Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2009

proza życia

Tematy filozoficzne na razie mi diabli wzięli, przygniotła je proza życia.  A wszystko z powodu pomysłów potomka, jakżeby inaczej. otóż potomek najmilszy jest chory. Nie wiadomo na co, wiirus jakiś, psia jego melodia. ma między 39 a 40 stopni gorączki od dwóch dni i nic wiecej sie nie dzieje. Jak na Piotrka jest też spokojniejszy i osłabiony, ale ktoś , kto go nie zna w życiu by  nie powiedział, ze to jest chore dziecko. Byliśmy dziś u pani dr, jutro robimy badania i zobaczymy.... Skrzecząca rzeczywistość jest umiarkowanie atrakcyjna, za to weekend był wspanialy. Pojechaliśmy sobie mianowicie do krewnych - jeden z około miliona moich stryjów ma stajnię i klub jeździecki. Lubimy sie bardzo, a ostatnio byliśmy tam z Małżem 3 lata temu - w końcówce ciąży. No to spakowalismy bety i jazda. Co prawda dojazd był nieco urozmaicony - poplątaliśmy zjazdy i zjechaliśmy o jeden za wcześnie, ale w końcu trafiliśmy na miejsce. A tam - same atrakcje, masa koni, koty, koza, świnia wietnamska, psy -

filozofia a sprzątanie

Tak mi sie jakoś znowu zebrało na przemyślenia filozoficzne. Może dlatego, ze powinnam sprzątać, to zawsze wzmaga mi procesy myślowe, zwłaszcza, jeśli opóźnia sprzątanie. A poszło tym razem o komunikację międzyludzką. Dawniej można było rozmawiać albo twarzą w twarz, albo listownie. Ewentualnie przez umyślnego. Potem nadeszła era telefonów - ogromne ułatwienie. A potem wszystkoo zaczło przyspieszac w zwariowanym tempie - mail, komórki, wszelkiej maści komunikatory... I oprócz niewątpliwych korzyści wynikających z możliwości natychmiastowego kontaktu w razie potrzeby pojawiły sie też wady tych zdobyczy cywilizacji. Coraz więcej ocób ma , owszem, całą masę najomych, ale wyłącznie wirtualnych. I  w rezultacie zanika u wielu osób umiejętność zachowań społecznych, śwaidomość, jak ton,  ubiór, czy mimika wpływają na nasze kontakty. Bo tego wszytkiego przecież nie widać w gadu-gadu, mailu, smsie.... I potem pojawiają mi sie w gabinecie dzieciaki, które bardzo potrzebują pomocy w zakresie rel

piwo z mlekiem

Wróciłam wieczorem z pracy. Trochę wcześniej niż sie spodziewałam - tylko sie ucieszyłam. Moi panowie plus pies czekali na mnie na stacji metra, wróciliśmy sobie spacerkiem. Koło domu małżonek jedyny stwierdził, że on by się czegoś napił przed snem, bo zestresowany, zmęczony i w ogóle. No to mu zaproponowałam ciepłe mleko do poduszki, ale propozycja nie wbudziła entuzjazmu - uznał, ze piwo będzie lepsze. Ponieważ alkoholu u nas w ogóle schodzi niewiele - we dwójkę może w ciągu roku obalamy dwudniowy przydział przeciętnego polskiego alkoholika - nie protestowałam. Tylko zaproponowałam nieco złośliwie, że może tak piwo z ciepłym mlekiem, to bedzie kumulacja pozytywnych efektów z jednego i drugiego. A na to wtrącił sie Piotrek, który jechał sobie wygodnie u mnie "na barana": - Nie ma takiej możliwości! Zatkało nas, jak zwykle przy Pietruszce, Małżonek szanowny ryknął śmiechem, a Piotrek zadowolony, dołożył dobitnie: - nie ma takiej opcji!!! I wszystko pięknie, tylko skąd on

ciekawość świata 176

Patrzę sobie jak rośnie moja Pietruszka, patrzę... i się zachwycam. Nie chodzi mi w tym momencie o to, jaki mój synek jest wspanialy, grzeczny, śliczny i w ogóle (bo jest taki - z zasady, oczywiście), tylko o dziecięcą ciekawość wszystkiego, radość z odkrywania, poznawania. W sobotę moi panowie pojechali na Młociny - Dni Transpoortu Publicznego, stare autobusy i tramwaje, sprzęt specjalistyczny, pokazy i Pan Bilecik. Piotrek wrócił zmęczony i szczęśliwy, w niedzielę pognali jeszcze na zwiedzanie stacji postojowej metra - i znowu, metro w myjni, podłączanie do trzeciej szyny, różne instalacje, miejsca, gdzie na co dzień gawiedź nie jest wpuszczana... Pełnia szczęścia. I tak jest ze wszystkim - Piotrek jest ciekawy świata, a my mu pomagamy tę ciekawość zaspokajać. Chce spróbować sam - proszę bardzo, instrukcja jak wykonać i próbuj. I potem z dumą opowiada, że sam pokroił grzyby  do duszenia na kolację, odkurzył tapczan u moich rodziców, wycinał jakieś chaszcze, poszedł kupić coś tam w

refleksyjnie...

Po podgonieniu spraw kuchennych (pomodorówka!!!! i sos pomiodorowy) usiadłam sobie wreszcie poczytać, co tam słychać u "przyjaciół po blogu". Zajrzałam sobie między innymi do Babci - i pomyślałam, że chętnie bym sobie pogadała z kimś, kto tak rozumie moje rozterki, ba, doświadcza podobnych. Też jest mi trudno patrzeć na to powszechne rozdwojenie jaźni. Na dzieci, które rzucają papierki i torby po chipsach na ziemię - i w piątek szły całymi klasami sprzatać okolicę. Na dorosłych, którzy krzyczą na dzieci, że brudzą w domu - i którzy nie sprzątną na dworze kupki swojego psa. Na wiernych katolików - którzy biją i wyzywają dzieci. Na osądzających oszustów   - którzy sami uważają, że jazda bez biletu jest dowodem zaradności. Na polityków krytykujących oponentów, że nie rozwiązali tego czy innego problemu - a czemu nie rozwiązali go wcześniej, jak sami byli u władzy? I tak dalej, listę można wydłużać w nieskończoność. Tylko jedyny efekt takiego wydłużania, to frustracja i rosnąc

magiczne słowo

Pietruszek miał dzień pełen wrażeń i atrakcji zarówno wczoraj, jak i dzisiaj. W związku z tym dziś po południu ( ok 15) padł spać. Małżonek poszedł w ślady syna, a ja zajęłam sie kuchnią - suszenie grzybów, suszenie śliwek, sos pomidorowy.... I oczywiście POMIDORÓWKA. Ukochana zupa moich panów, jak byli w Bieszczaddach przez dwa tygodnie, to Piotrek życzył sobie codziennie. Po trzech godzinach spania stwierdzilam, że budze towarzystwo, bo inaczej będą brykac po nocy. Piotrek na moje wejście do pokoju nie zareagował. Odsłoniłam okno - lekko sie skrzywił. Zagadałam, pocałowałam - wszystko bez specjalnego efektu. Poprosiłam o całuska, obiecując,, że jak sam mnie pocałuje, to dam spokój - też. W końcu użyłam magicznego słowa: - Piotrek, jest POMIDORÓWKA!!!! Poderwał sie do góry niczym strażak na dźwięk alarmu i natychmiast oprzytomniał :)   PS. Zjadł dwa i pół talerza....

"realna jakość"

Ja dziś sie pienię i pluję jadem, jak ktoś nadmiernie delikatny, to lepiej niech nie czyta, nie podchodzi i w ogóle. A wszystko przez sieć supermarketów real. Chwalą sie jakością, remonty robią (przynajmniej w tym koło mnie), cuda wianki, a bezmyślność jak kwitła tak kwitnie. Przechodzac do konkretów: Chciałam wczoraj zrobić jakieś nieduże zakupy. Pomijam już to , że u nich jest dość drogo, jak na poziom supermarketowy, ale nie miałam czasu na dalsze wycieczki. Wrzuciłam do wózka między innymi jakiegoś kurczaka, po czym przyjrzałam sie mu bliżej i stwierdziłam rzecz zastanawiającą. Otóż etykietka owszem, zawierała informację o dacie przydatności do spożycia i masie towaru. Za to pod podpisami "cena za kg" i "Należność" ziały puste miejsca. Złapałam jakiegoś przechodzacego pana - z identyfikatora wynikało, ze jest zastępcą kierownika działu, ale nie wiem, którego, bo najpierw nie spojrzałam, a potem mnie zatkalo ze zdumienia i ze złości. A pan niezbyt uprzejmie

Dzień jak co dzień

Dziś ja odebrałam Pietruszkę z przedszkola - piątki są moje w skomplikowanym grafiku odbiorów - w pozostałe dni pracuję dużo dłużej niż przedszkole. MOże nie dłużej, bo zaczynam później. Ale wychodzę o takiej porze, że nie mam szans odebrać Pietruszka, pobyć z nim, pobawić sie, uśmiechnąć... I bardzo mi tego brakuje, dlatego te piątki są takie cenne. Pietruch przybiegł do mnie jak zwykle - z radosnym uśmiechem na pyszczku, przytulił sie mocno, usciskał. Uwielbiam jak  te małe łapki obejmują mnie z całej sily. Potem poszliśmy na chwilkę do domu - odprowadzić psa i odnieść różne rzeczy,  i poszliśmy na kasztany. Kasztany dopiero sie zaczynają. Poza tym, jak przychodzimy około 17, to sa dokładnie wyzbierane - ale i tak spacerek był udany. Szukaliśmy, rozmawialiśmy, bawiliśmy sie ze szczeniaczkiem Yorka - a i kasztanów sie parę znalazło. Konkretnie osiem, czyli nie jest to jakaś powalająca ilość, ale zawsze coś. Dobre i to na poczatek. W sumie spacerowaliśmy prawie dwie godziny. Jest to

Dziękuję

zajrzałam sobie dziś bardziej szczególowo w licznik blogowych odwiedzin i fajnie mi sie zrobiło. Miedzy innymi jest tam taka miła opcja - odwiedzający według krajów.  i jak zobaczyłam z jak wielu miejsc na Ziemi ludzie zajrzeli chociaż raz do mnie,  -to mi sie paszcza rozpromieniła. Bo o niektórych to wiem - znajomi w Holandii, Irlandii, RPA, USA,  - tu się nie zdziwiłam. Ale Zjednoczone Emiraty Arabskie? Saint Lucia? Sudan? Chorwacja? Chiny? Po prostu niespodzianka od losu. Ucieszyłam sie, naprawdę. I dziękuję Wam wszystkim - tym, którzy zajrzeli tu raz, przypadkiem, i tym, którzy tu zaglądają systematycznie.  Bardzo sobie cenię Wasze komentarze i to, że chcecie do mnie wpaść z wizytą.  (Do tego nie musze sprzątać przed tymi odwiedzinami:). I mimo, ze nie mam co w ogóle marzyć o wynikach takich jak autorzy bardziej popularnych blogów - Fiona , to do ciebie, to i tak jest mi dobrze. Nie pisze tego bloga żeby wygrywać konkursy. Pisze go dla siebie, Dla moich dwóch kochanych chłopaków

budzik

Ha, pochwaliłam męża ( a może pochwaliłam sie mężem?) i chyba przedobrzyłam cokolwiek, bo mi przypomniał natychmiast, że jednak z tą aureolą to tak bez rzesady... A poszło o budzik - normalnie nastawiam teraz na 7 - Piotrekna 8 do przedszkola pod oknem, to akurat wystarczy, żeby oprzytomnieć, wziąć prysznic, obudzić, ubrać i nakarmić młodegi i wyjść. małżuś w tym czasie zalega w wannie przez trzy kwadranse i wyprowadza psa. A tu sie nagle okazalo, ze budzik w sposób tajemniczy "przestawił się" na godzinę 7.20. Do tego ja otumaniona jeszcze nieco o świcie i bez okularów tego nie zauważyłam i posiedziałam sobie chwilkę w łazience z krzyżówką - jak zwykle. A tu nagle niespodzianka, 7.45 znienacka. Czyli mój prysznic poszedł sie gwizdać, śniadanie i spacer z psem - też. Tyle dobrego, zę to wszystko było do nadrobienia po odstawieniu młodego, ale niekomfortowo - strasznie nie lubię sie ubierać w stanie nieumytym, po to zeby za cwilę się rozbierać i wskakiwać pod prysznic za pół

Pierwszy dzień w przedszkolu

No i stało sie, dzisiaj wreszcie Piotrek po raz pierwszy poszedł do przedszkola. Miał tydzień obsuwu, bo w zeszłą niedzielę miał 38 stopni i ogólnie był jakiś słabiutki. Przetrzymałam tydzień, i dziś nastąpil Wielki Dzień. Piotrek od paru dni gadał głównie o przedszkolu, marzył i tęsknił. W związku z tym nie powinno mnie dziwić to, co zrobił - popędził do dzieci w nowym otoczeniu i nawet nie powiedział mi "papa". Trudno sie mówi, duża jestem, jakoś to zniose. Do tego moja praca ma  to do siebie, że kończę późno -dziś wróciłam o 20.taki los, cóż robić. Niestety powoduje to, ze po powrocie mam kontakt przede wszystkim z Piotrusiem wykłócającym ssię, ze on nie chce iść spać. Bardzo sie dziś starałam, zeby cicho, cieprpliwie i spokojnie z nim rozmawiać, ale jak wylazł po raz kolejny pod byle pretekstem, to w końcu poprosiłam Małża, żeby mnie zmienił, bo inaczej za chwilę komuś przyłożę. Boli mnie głowa i gardło, kolano sie znowu pode mną składa, a ten mały gad bryka zamiast spać

piżamka w samochody

Piotrek dostał nową piżamkę. Z poprzednich powyrastał, narzekał, że mu rękawy podjeżdżają, nogawki krótkie i zimno. NAbyloiśmy więc wieksze, piękne - jedna z nich w samochodziki. Młody dostał ją przed chwilą, przebiera się. A raczej ma sie przebierać, ale zajmuje sie milionem innych rzeczy. Między innymi zaczął odrywac metki, które sie jakoś ostały. Tata, lekko zniecierpliwiony odwlekaniem czynności docelowej, pyta: - Piotrek, czy ja też mam ci oberwać metkę? - Nie, bo przecież nie jestem piżamką!

wagary 177

Zaczął się rok szkolny, wiec mi sie przypomniały pewne wagary. Właściwie moje jedyne, zawsze byłam grzeczną uczennicą (co bynajmniej nie znaczy, że miałam jakieś super świadectwa, bez przesady). Ale te były zabawne. W pierwszej klasie liceum to było. Miały być dwie godziny geografii, na które mieliśmy chęć... ograniczoną. Więc społeczność klasowa postanowiła prysnąć. Wymknęliśmy sie cichutko, truchcikiem na przystanek. Tam trzeba było zaczekać, bo jak zwiewaliśmy ze szkoły, to na horyzoncie zamajaczył dyrektor i jeden kolega musiał awaryjnie skręcać do łazienki, żeby uniknąć niewygodnych pytań. Stoimy więc sobie na przystanku, czekamy na Darka i zastanawiamy sie, co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem. Podjeżdżają kolejne autobusy, a tu z jednego z nich wysiada.... geografka. Ups. Spóźniona solidnie, więc też miałaby krechę u dyrektora. Młoda dziewczyna to była, całkiem sympatyczna zresztą. Wytłumaczyliśmy jej, ze możemy przecież pójść na jakąś wycieczkę edukacyjną, czy coś - zgodz

i co ja mam z tym zrobić?

NIe mogę spać. Nie wiem, czemu, ale przeewracałam sie w łóżku od czwartej nad ranem, godzinę później stwierdziłam, zę nie ma co sie umartwiać w ten sposób, jak posiedzę przy kompie i zajmę sie czymś innym, to może sie w końcu zmęczę i będę mogła pójść spać. A co robić  - mam. Powinnam przyszywać metki imienne do piotrkowych akcesoriów przedszkolnych. Specjalnie wybrałam takie przyszywane, a nie naprasowane, bo łatwiej odpruć. jak mi gadzina mała już wyrośnie, to nie bede przecież oddawać ubranka z metką imienną. A do tego dopisałam tam telefon - jak sie kajtek zgubi (odpukać!!!) to łatwiej będzie można nas namierzyć. słowem, znacznie skrócić stres. Polecam rozwiązanie. Pietruszek wszedł w kolejną fazę - powtarzania brzydkich słów. Jeszcze nieświadomie, ale za to wystarczająco wyraźnie, żeby sie nie dało pomylić. I mam problem, bo jak sie tatusiowi czasem wyrwie, to mały potem używa, i trudno mi reagować, jak słyszę - "tata tak powiedział". Małżu, uprzejma prośba o zaprzesta

Szpinak

Przeglądałam sobie dziś spis knajpek przyjaznych dzieciom. Nie, żebym się wybierała, ale tak dla sportu. W jednej z nich w menu dziecięcym były wielkie przeprosiny, że nie podają szpinaku. Zainspirowało mnie to - na obiad był szpinak. Po długiej przerwie - ostatniomiałam fazę fasolkowo-kalafiorową, taki pyszny, z czosnkiem, pieprzem i łyżką śmietany. Palce lizać po prostu, Piotrek też wsuwał, aż mu sie uszy trzęsły. I tak sie zaczęłam zastanawiać, ile z tych dzieciaków, które plują szpinakiem, zjadłyby go ze smakiem, gdyby nie takie powszechne obrzydzanie. A jak wszędzie wkoło słyszą, że szpinak jest paskudny, to one to już WIEDZĄ, nie muszą próbować.... Ich strata, ale szkoda, bo to nie dość, że smaczne, to jeszcze zdrowe.

koci Napoleon

Wyszliśmy wieczorem na spacer. Wyprowadzić psa i wygwizdać kota. Wygwizdywanie kota nie ma nic wspólnego z sędziowaniem w piłce nożnej - po prostu kot reaguje na gwizdanie lepiej niż pies, a akurat szwendał sie gdzieśpo okolicy. Jak zwykle zadziałało, po drugim gwizdnięciu przez teren szkoły po drugiej stronie płotu przeknęła czarna błyskawica. Już sie ucieszyłam, że kocur właściwie odłowiony, jak rozległ sie mrożący krew w żyłach wrzask - ani chybi koty sie leją. Czyli mój pewnie bierze w tym udział, bo pędził w tym kierunku, a nie wierzę, żeby przy dobrej awanturze pozostał tyko kibicem. Doszłam w pobliże i moim błękitnym oczętom ukazał sie taki widoczek : Jeden kot leży na ziemi. Ogon chodzi nerwowo, ale jakby ostrożnie, rusza sie mało. Drugi siedzi , a właściwie pół stoi, z grzbietem wygiętym w klasyczny koci łuk nad pokonanym przeciwnikiem, i warczy. I tak sobie tkwią dłuższa chwilę. Potem niezauważalnie, niczym w teatrze kabuki, koty zaczynają sie od siebie oddalać, pokonan