Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2016

kochany braciszek

Grzesiek biega po mieszkaniu trzymając w łapce "złoto" - pięćdziesiąt groszy, które gdzieś znalazł. Skorupiak popatrzył na niego i pomyślał głośno: - Trzeba by mu wygospodarować jakąś skarbonkę na to złoto, żeby miał gdzie wrzucać swoje drobniaki. - Ale on już ma gdzie wrzucać. Udostępniłem mu swoją skarbonkę! - z niewinną miną oznajmił Piotruś.   Kurtyna.

sport to zdrowie :/

Piotrek  w sobotę po konkursie matematycznym poszedł zażyć nieco ruchu. Wziął piłkę, Grześka i paru kumpli i poszli. Po jakimś czasie okazało się, że jest awaria. Jak Piotrek dobrze kopnął w piłkę, to trafił w  krawężnik, który się niecnie za nią ukrywał. W efekcie w niedzielę rano, podczas gdy warszawiacy podziwiali albo przeklinali maratończyków pętających sie tam i z powrotem po całym mieście i blokujących głóne trasy, pojechałam z nim na ostry dyżur ortopedyczny. Przy czym ja sie zdecydowanie zaliczałam do tych klnących, bo dojazd do szpitala był bardzo okrężną drogą z powodu tejże imprezy. Ale za to na Izbie było pusto, więc załatwiliśy całość sprawnie. Piotrek na szczęście bez gipsu, ale z zaleceniem leżenia do końca tygodnia, żeby nie obciążać nogi. I zwolnienie z wf na cały przyszły tydzień. Sport to zdrowie....  

Zakupy

Standardowo  w czwartki robimy z mamą tygodniowe zakupy. tak nam najwygodniej. Dzisiaj podliczyłam sobie, ile waży to wszystko, co przytaszczyłam w siatach i ręce mi sie wyciągnęły do ziemi. Ponad 60 kilo. Rodzina powinna mnie ozłocić i na rękach nosić.

filozofia spacerowa

Wieczorny spacer z psem. Wreszcie chwila spokoju, mogę usłyszeć własne myśli. Agra jak Agra, idzie, staje, idzie, staje, wącha.... A ja za nią idę, staję.... Ale nie wącham :-). I tak jakoś mi się pomyślało, że ten spacer i moje życie są do siebie podobne. Idę, staję czekam na chłopców, pogania, pocieszać, ogarniam rzeczywistość, ale nie mam za bardzo jak zrobić czegoś dla siebie, po swojemu.pójść we własnym tempie na spacer (a jak się rozpędzę to wyciągam nawet 10km/h - przynajmniej tak twierdzi endomondo). Nie musieć zatrzymać się co chwilę. Nie ganiać Grześka co chwilę. Stale dopasowując się do kogoś. A ja bym chciała pójść czasem na ten spacer bez psa , tylko dla siebie....

Dorsz na spacerze

Wiosna przyszła, czas edukować koty w kwestii wychodzenia. Zaczęłam od Dorsza - Bramsla (taki buras, w ciapki niczym filet z dorsza, zwłazcza, gdy sie rozlewa leniwie na kolanach). Dostał szelki i poszliśmy. Na początku - przerażenie. Nowe zapachy, dżwięki, wiatr rozwiewa futerko, przestrzeń jakaś przeogromna - już sie zapomniało dawno, że w takim świecie sie przyszło na świat, od tylu miesięcy mieszka z nami.... Potem zaczął się interesować coraz bardziej. Zszedł mi z ramienia, zaczął węsszyć. I koniecznie chciał póść za płot, na teren szkoły. Nisko skanalizowany, wyglądał jak filet z dorsza, taki rozpłaszczony na trawniku.   Po jakimś czasie uznałam, że starczy tego dobrego, pora na Rympałka. I okazało się, że nic z tego. Rupeczek maleńki nie mieści mi sie w szelkach. Brams też ledwo ledwo. Musszę pokombinować.

wszechstronność

Piotrek wrócił ze szkoły i opowiada: - Mama, nie było pani od matmy, mieliśmy zastępstwo! - A z kim? - Z księdzem! I wiesz co? On nam zrobił matematykę! - I co w tym dziwnego? Ksiądz też chyba umie liczyć? - Ale nie sądziłem że umie mnożyć ułamki!   Kto by się tego spodziewał.....

AAaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Kompletnie zapomniałam, że to dziś. Ogłoszenie wyników rekrutacji do przedszkoli.   GRZESIEK SIĘ DOSTAŁ!!!!!!!!! Co prawda nie do pierwszego wyboru, ale też nieźle, niedaleko rodziców.   Wreszcie będę mogła zacząć żyć, szukac pracy jakoś na serio i w ogóle odetchnąć....

wiosenne kółko

Jednym z efektów dłuższych dni i dorastania dzieci jest to, że mogę sobie znowu pojeździć na kółku. Piotrek zabiera Grzechota i hulajki i idą się bawić, a ja mam spokój - zazwyczaj nadganiam zaległości, ale dziś machnęłam na nie ręką i poszłam jeździć. Sukcesy są, niewielkie na razie, ale jednak. Po całej zimie niejeżdżenia (no dobrze, jakiś jeden czy dwa razy mi się udało) dziś sobie chciałam poszaleć dłużej. Ćwiczyłam dzielnie start bez słupka czy innej podpórki i nawet raz mi się udało zupełnie ładnie, a jeszcze kilka - bardzo koślawo i ze spadkiem po przejechaniu metra. Ale to i tak postęp w domu i zagrodzie :) Niestety po drugiej wywrotce pojazd uznał, że jest już tak zestresowany, że z nerwów zużył cały prąd, a bez prądu to on nie współpracuje. W rezultacie musiałam zanieść do domu i podpiąć do jedzenia :) Tak czy inaczej - fajnie jest!!!! Tylko proszę sienie plątać pod nogami na zakrętach, bo zwłaszcza te ciasne słabo mi wychodzą :)))

granica

Grzechot właśnie osiągnął granicę jednego metra. Metrowy Wąż to już coś! Oni strasznie szybko rosną.... <chlip>

pełnia szczęścia

Dzieci, jak wiadomo, dzielą się na czyste i szczęśliwe. Grzechot dzisiaj dwukrotnie wrócil z brykania na dworze ze starszym bratem w stanie wymagającym prawie całkowitej zmiany garderoby. Dobrze się razem bawili :)

nowa rozrywka

No i wcięło mi taki piękny kawał tekstu..... Znaleźliśmy sobie ostatnio nową rodzinną rozrywkę - geocaching. W skrócie polega to na tym, że maniacy robią skrytki, w których czasem chowają różne rzeczy, a czasem nie, podają namiary w sieci, a inni maniacy szukają tych skrytek i mają radochę, że znaleźli. Czasem żeby znaleźć trzeba rozwiązać zadanie (nawet niejedno), czasem trzeba wleźć w jakieś dziwne miejsca - możliwości jest dużo. Skrytki są wszędzie, wielokrotnego użytku - wszak się ich nie zabiera, tylko wpisuje w logbooku kto i kiedy znalazł, po czym odkłada na miejsce dla następnych. Zabawa jest przednia, można w to grać wszędzie - na całym świecie, potrzebny jest gps i długopis do odmeldowania się w logbooku. I czasem różne inne rzeczy, żeby dotrzeć do skrytki, np. akwalung... ;) Ale to już wyższa szkoła jazdy. Piotrka wessało, mnie też. łazimy po krzakach z telefonami i szukamy.  Ale fajnie :)

co za idiotka kupuje tyle książek?

Zabrałam się za porządki w książkach. Ciasno już bardzo, na wielu półkach stoją dwurzędowo, a nareszcie zaczęła się zbiórka rzeczy na jarmark św. Dominika - można oddać do antykwariatu. Tylko które? Ale po jednej, powolutku, jakoś udało mi się uzbierać trzy siaty książek do wyniesienia. Nie jest to jeszcze wszystko, do pewnych półek nie zdążyłam się dotknąć. Jeszcze czeka na mnie przegląd szaf - za małe ciuchy też trafią tam. Uwielbiam tę imprezę z wielu względów, również dlatego, że mogę bez wyrzutów sumienia pozbyć się wielu rzeczy. Wyrzucanie dobrych rzeczy odpada całkowicie, a tak problem rozwiązany. Doprowadziłam do tego, że w dwóch rzędach mam już tylko półtorej półki. Skorupiak z rozpędu podliczył na oko, ile tego mamy. Wyszło pomiędzy 1200 a 1300, plus zawartość piwnicy i jeszcze ze trzysta w pokoju Piotrka. To jednak trzeba być kompletnie nienormalnym.....

nie mamy pańskiego płaszcza

Mój tata ostatnio pracuje poza Warszawą i w domu pojawia się tylko w weekendy. W związku z tym wszystkie przesyłki z poczty (a jest tego trochę) odbieram ja. Ostatnie awizo przyszło w poprzedni piątek. Tata zdążył wrócić przed zamknięciem poczty, więc poszedł odebrać przesyłkę. Przesyłki nie ma. Pani zrobiła ksero awiza i poprosiła, żeby przyjść za kilka dni, to już będzie. Poszłam w środę. To samo. Dziś - bez zmian, przesyłka zapewne jest w urzędzie wyższym rangą przy ulicy Takiejtoatakiej. Zadzwoniłam tam - pani, owszem, pamięta przesyłkę, ale tego dnia był nowy listonosz, a potem pewnie została doręczona - nierejestrowana, więc trudno sprawdzić. Będzie dzwonić jak coś wywęszy. Krótko mówiąc - nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?

granica padła

nareszcie! Grześkowi udało się wreszcie uczęszczać do placówki edukacyjnej przez cały miesiąc bez żadnych nieobecności!!!!!! Sukces to wielki, do tej pory chorował co chwila. Taki los przedszkolaka, pierwszy rok edukacji zbiorowej jest zawsze zasmarkany, z Piotrkiem też to przerabialiśmy. Kolejny kamień milowy za nami.