Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2013

randka z mężem

No właśnie. Bez dzieci, nie po zakupy czy wyprowadzić psa. DO TEATRU..... Nie pamiętam już, kiedy ostatnio byliśmy razem w teatrze. Polityka niezamęczania dziadków naszymi dziećmi - choć zasadniczo słuszna - ma jednak swoje mankamenty.  Tym razem dzieci wrzuciliśy im bez wyrzutów sumienia,  - w końcu to oni ofiarowali nam te bilety, wiedząc doskonale, ze nie pójdziemy z chłopakami. W ten sposób udało nam sie obejrzeć "Deszczową piosenkę" w Romie. I przyznam sie, ze mam bardzo mieszane uczucia. Zdaję sobie sprawę, zę sie narażę wielu osobom, przejrzałam recenzje - i same zachwyty. No a ja nie. Po prostu nie. Mnie sie to, mnie to sie nie podoba. Niby sztuka - klasyk, niby teatr wysoko oceniany... a ja miałam poczucie, zę to jednak jest jakieś takie... nie wiem, płaskie i ogólnie na nienajwyższym poziomie.  Partie stepowe - w zasadzie wariacje na temat kroku podstawowego, wyglądało, jakby naprawde stepować umiał tam jeden aktor Tomasz Pałasz w genialnej, choć epizodycznej

zakręcony weekend

Jak wiadomo, jeśli w ciągu kwartału są trzy imprezy, to najpewniej będą one miały miejsce tego samego dnia. W tym przypadku reguła zadziałala bezbłędnie. W sobotę były w ramach Festiwalu Nauki warsztaty dla dzieci " Festiwal Nauki Małego Człowieka " i dla mnie " Zobacz na co patrzę" - o tym, jak widzą świat niemowlaki, co dostrzegają, jak się kształtuje ich wiedza o świecie.  Żeby nie było za nudno, również na sobotę dostaliśmy od rodziców bilety do teatru. Oni je też dostali, ale stwierdzili, ze nie mają ochoty, Roma jest zbyt hałaśliwa jak na ich potrzeby, więc scedowali na nas. Wyjście do teatru to temat na następny wpis. W rezultacie sobota odbywała sie w galopie. Do tego z rana obudziłam sie zachrypnięta, z zapyziałym gardłem i ogólnie nieszczęśliwa, więc w pierwszej chwili nie chciałam nigdzie iść. Pozbierałam sie jednak dzielnie, zapakowałam towarzystwo do samochodu i jazda.  Chłopaków starszych dwóch wyrzuciłam koło Politechniki - tam były ich zajęcia,

samoobsługa

Grzesiek leży wpięty w kuchenny leżaczek. Wystaje już z niego z obu końców, ale póki nie siedzi leżaczek jest niezbędny. Ja się miotam przy garach i zlewie robiąc pięć rzeczy jednocześnie. Grześkowi mogę poświęcić tylko spojrzenie - i gadać do niego. To mu wystarcza. Złapał zasłonkę wiszącą w oknie za jego plecami i bawimy się w "Jest Grześ - nie ma Grzesia". To znaczy, ja gadam, a on zasłania i odsłania pyszczek. Pełna samoobsługa. A jeszcze niedawno to ja machałam mu pieluszką lub kocykiem i chowałam go przed światem, czekając na roześmiane oczka wyłaniające się spod przykrycia na hasło "Jest Grześ". Czy to znaczy, że przestaję być potrzebna???

przetrwałam

Dzisiaj odebrałam ze szkoły Piotrka razem z kolegą. Mieli odrobić lekcje, jeśli zdążą - chwilę sie pobawić, i pójść razem na judo.  Trochę sie obawiałam, jak to będzie, czy mi nie rozniosą mieszkania - widziałam tę dwójeczkę w akcji i naprawdę mają duże możliwości w tym względzie, ale na szczeście czterey ściany stoją, a i dach nie cieknie. Może dlatego, że nie ma deszczu.  Pogadaliśmy sobie jeszcze z Piuotrkiem na dobranoc o pomaganiu przyjaciolom - T jest jednym ze słabszych w klasie, Piotrek - jednym z najlepszych, więc ma świetną okazję, zeby pomóc przyjacielowi poradzić sobie z materiałem. Pogadaliśmy o formach pomocy - że najgorsza mozliwą rzeczą jest danie zeszytu, żeby T. odpisał.  Ciekawe, ile z tego zostanie w głowie i będzie wdrożone...

książkoza

Proces zarażania trwa. Starszy już jest chory - sądzę, zę nieuleczalnie. młodszy też wykazuje pierwsze objawy. Chorujemy sobie zbiorowo na książkozę. Uzależnienie całkowite, nie ma siły. Mogę nie mieć telewizora (nie oglądałam nic od nie wiem, jak dawna), ale książki być muszą. Piotrek już załapał, czyta, pochłania. Grzesiek na razie nie czyta, ale skończył sie milutki okres czytania podczas karmienia piersią. Natychmiast wysuwa sie malutka łapka, łepek odwraca w kierunku lektury - czyli dokładnie odwrotnym, niż pierś, a niestety nie zawsze sie pamięta, żęby otworzyć dziób i puścić dystrybutor... Pcha sie do książek, jak jest w salonie, to odwraca sie głównie w kierunku ściany zastawionej książkami. Jasne, na początku to była tylko ciekawa kolorowa plama, ale teraz już konkretnie rwie sie do dzieł literackich.  Dziiaj odczepił mi sie od Tygodnika Powszechnego dopiero wtedy, gdy dostał własną plastikową książeczkę do gryzienia. Gremia stosowne płaczą, żę czytelnictwo zamiera, młodz

nie nadążam...

NIe wyrabiam sie ze wszystkim.  Niby powinnam - nie pracuję (jak ja nie lubię tego stwierdzenia, to, że mi nie płacą, to nie znaczy, ze leżę do góry brzuchem), siedzę w domu (następne wkurzające) z dzieckiem... Tylko że dziecko jest na etapie naręcznym - jeśli nie jest u mnie na rękach, to sie drze. ewentualnie w chuście, albo w wózku na spacerze. Po prostu mam sie nim zajmować, NIM, a nie jakimiś pierdułami  w rodzaju sprzątania czy robienia obiadu.  W rezultacie nie mam czasu ani siły na pisanie tutaj - i coraz bardziej mi to doskwiera. Notki układam w myślach podczas spacerków, odkurzania (z Grzechotem w chuście), przy garach, i nie mam kiedy ich potem przelać na klawiaturę. A jak mam czas (rzadko, ale sie zdarza) - to juz nie pamiętam. Wieczorem, jak chłopaki pójdą spać - padam na dziób.  Tak mi sie ostatnio przypomniało, jak kiedyś, w latach nastoletnich, dziwilam sie, czemu moi rodzice chodza tak wczesnie spać, 22, a oni już kończyli dzień. Przecież - rozumowałam - im człowie

dieta starszego

Piotrek ostatnio psuje nam opinię.  A raczej zepsuje, jeśli ktoś w szkole zajrzy mu w kanapki. Młody człowiek od dłuższego czasu życzy sobie dostawać chleb z masłem. Bez niczego więcej. I standardowo - jabłko. Do picia dostaje wodę. Po prostu dieta więzienna, dziecko o chlebie i wodzie trzymamy.  I jak ja sie potem wytłumaczę, ze po pierwsze to na jego prośbę, a po drugie w domu je w sposób nieco bardziej urozmaicony?...

dieta młodszego

zbiesiłam się. Ceny słoiczków niemowlęcych są powalające, a do tego młody ostatnio coś marudny, zapluty - pewnie idzie trzeci ząb. I w związku z powyższym odmawia jedzenia czegokolwiek poza mną. A ja nie mam aż tyle, żeby nie łaził głodny. Więc kombinuję, taki słoiczek, siaki słoiczek, a ten drań pluje. I szlag mnie trafia, jak kolejny słoiczek , który jeszcze dwa tygodnie temu był wsysany niczym odkurzaczem, zostaje smętnie nikomu niepotrzebny.  W związku z powyższym poostanowiłam zrobić własne słoiczki. Na razie owocowe - jabłkowo-brzoskwiniowe. Bez jednego ziarenka cukru, owoce plus odrobina wody na poczatek, żeby sie nie przypaliło, zanim puści sok.  I młody to je. Ja sie nie wkurzam, jak zostanie - najwyżej zrobię następne, a w ogóle to sama z przyjemnością zjem, bo te słoiczkowe oryginalne to jednak trochę za mdłe. Mój przecier jest bardziej kwaskowaty, ale ma jakiś charakter, smak! Grechotek sie poznał i wie co dobre. Mam nadzieję, ze niedługo przestanie grymasić, bo jak na

prognoza

Trafiłam dzisiaj na dwie prognozy pogody na zimę.  Jedna rosyjska, druga amerykańska. Rosjanie twierdzą, zę zima w Polsce będzie w tym roku ekstremalnie zimna, - 30 stopni i inne takie przyjemności. Zimna, długa, śnieżna. Brrrr. Amerykanie z kolei wieszczą nam zimę krótką, ekstremalnie ciepłą, prawie bez śniegu.  Opowiedziałam to Skorupiakowi.  - A ja myślałem, zę zimna wojna juz sie skończyła - podsumował radośnie.

podsłuchane 84

wyszłam z Grzechotkiem na spacer - różne ciekawe rzeczy można wtedy usłyszeć. Idzie obok młodzian i wydziera sie do komórki: - No wiesz, k...wa, i ona trzyma mi tę Gran Canarię do czternastej. ... No k...wa hotel full wypas, dyskoteka jest.... No jak to gdzie, Gran Canaria to koło Majorki jest, k...wa, nie wiesz? Ja tez nie wiedziałam, ze to obok. 

krawat

Pomału zbliżają sie imieniny Skorupiaka (i przy okazji nasza rocznica ślubu - to taki sprytny trik, żeby pamiętał;) W związku z tym wymyśliłam, że może jakiś ciekawy krawat mu kupię?... Kiedyś Tata dostał ode mnie taki piękny w briardy (ma briarda), i nosi z upodobaniem do dziś. No to pomyślałam, zę może tak analogicznie - z kotem?   Wrzuciłam odpowiednie zapytanie na allegro... i opadło mi wszystko. Poza jednym krawatem z Tweetim i Kotem Sylwestrem, była cała masa krawatów... DLA kota, psa, królika i innych futrzaków.  Biedne zwierzątka. Ale nie było nic o krawatach dla Skorupiaków, więc mu nie kupię. Przynajmniej nie taki.

plany..

... wzięły w łeb. Na jutro jest zaplanowany grill naszej wspólnoty. Niestety odbędzie się bez nas. Grzesiek jest nieco za ciepły, zasmarkany. Mogą to być zęby. Piotrek jest bardziej niż nieco za ciepły, zasmarkany i przelewny, leży grzecznie w łóżku i ogląda film. To się zdarza tylko, jak jest chory. I na pewno nie są to zęby, za łatwo by było... Oczywiście rzecz cała zaczęła wyłazić na pół godziny przed wyjściem do mojej Mamy na urodziny, bo jakże by inaczej.  Piotrek od poniedziałku zaczął chodzić na judo, którym jest zachwycony, w czwartek miał po raz pierwszy basen - obowiązkowy w drugiej klasie, i, jak podejrzewam, przyczyna kłopotów. I jeszcze angielski  - ruszył w piątek właśnie.  I od razu się chłopina rozchorował. W każdym razie - pytanie o plany mnie nieco denerwuje, bo wygląda na to, że będę siedzieć i niańczyć dwóch chorych chłopaków. Plany mam cacy, rzecze Ignacy. *   cytat z piosenki Jacka Kowalskiego Wyprawa na Warszawę .

szkoła i jej skutki...

Zadzwoniła dzisiaj do mnie Mama.  - Posłuchaj, coś ci przeczytam. "  Zadają zbyt dużo pytań, wiedzą zdecydowanie więcej niż koledzy, lubią się tym chwalić albo nudzą się i przeszkadzają innym. Rozwiązują wszystko szybciej i często innym sposobem, niż chciałaby pani. Rówieśnicy odbierają je jako wywyższające się." Czy to ci sie jakoś kojarzy? Pewnie, ze mi sie kojarzy, pomyślałam, z lekka zdenerwowana. Wprowadzenie nie zawierało informacji, jakich dzieci dotyczy opis, geniuszy, przyszłych morderców czy jakichś innych odmieńców. Za to pasowało  do mojego pierworodnego, co do przecinka. Okazało sie, że jednak nie jest to portret mordercy, tylko dziecka uzdolnionego matematycznie. Takiego, z którym szkoła ma kłopot, dopóki mu tych zainteresowań i uzdolnień nie wyzeruje, ucząc go w zamian, że nie warto sie wychylać z jakąkolwiek wiedzą, bo i tak cię zetną równo z trawą.  Cały wywiad z prof. Gruszczyk-Kolczyńską wart przeczytania - wychodzi na to, że szkoła jest najgorszą możli

festiwal nauki

niedługo moja ulubiona wrześniowa impreza - Festiwal Nauki. Pora siadać do excela i robić kolejne zestawienie, na co , kiedy i gdzie chciałabym pójść. Czyli  - w większości przypadków - na co nie pójdę, bo sie nie rozdwoję :( Ale jedno wiem już na pewno - będzie ciekawie.

Wyszalnia

Wczoraj wieczorem Pyton padł.  O 20 był juz w piżamie, bez kolacji tylko dlatego, że czekali na mnie - wyszłam na chwilę do sąsiadów przegadać jedną sprawę i nieco sie przeciągnęło. Zjedliśmy, poprzytulaliśmy się, przeczytałam kolejny rozdział o skrzatach z czarnym pomponem - i dziecko odpłynęło w niebyt. Co piękniejsze, zapowiada sie, że będzie tak dwa razy w tygodniu. Zapisaliśmy go na judo.  Niedaleko nas jest klub, który zresztą kiedyś kolega znający temat polecił mi jako najlepszy w Warszawie. I faktycznie - rewelacja. Oni tam nie mają parcia, żeby z siedmiolatków robić od razu zawodników, chcą po prostu uruchomic te dzieciaki, często już zaczynające przecież zastygać w bezruchu przed ekranem komputera lub telewizora. I przez bite 60 minut towarzystwo biegało, skakało, turlało się - słowem, szalało na potęgę. A instruktorzy (dwóch ich jest)  razem z nimi. Wyszalnia - to, czego było nam trzeba.  Piotrek jest zachwycony, on lubi sie ruszać, a dwie godziny wf w szkole plus base

jak nie było, to nie było...

a jak sie zaczęły, to sypie.  W osiem dni po pierwszym zębie w paszczy Wężą Młodszego zabłysnął bielą drugi. Matkę napełnia to uczuciami mocno mieszanymi, gdyż kompletnośc uzębienia Potomstwa jest raczej pożądana, ale czy Potomstwo rzeczone musi tak gryźć?

jak uszczęśliwić dziecko?

Jak sie jest nad morzem, to należy przynajmniej raz pójść na rybkę, prawda?  Droga ta przyjemność, ale poszliśy. Ja po prostu uwielbiam rybki.... Młody poprosił do picia jakiś napój - głównym kryterium był kapsel zamiast nakrętki. I zapytał, czy mogę poprosić panią, żeby ten kapsel oddała, zanmiast wyrzucać. Poprosiłam.  A miła pani powiedziała: - A chce pani całą torbę? zbierałam dla jednego chłopca, ale chyba już wyjechał, bo przestał przychodzić. Pewnie, zę chcę. Mina Pytona na widok całej torby skarbów z pewnością warta była kapsli pętających sie później po mieszkaniu. I cholernie drogiej rybki. Swoją drogą, mało kto dzisiaj gra już w kapsle...

szczeniak na plaży

jeszcze jeden zaległy zeszytowy wpis - gdzieś z końca sierpnia   Wbrew pozorom, nie chodzi tu o psa. Tak mi się skojarzył Pyton, gdy poszliśmy sobie  na spacerek plażą do sąsiedniej miejscowości.  Grzesiek w chustę, plecak z wyposażeniem z drugiej strony - Skorupiak się uparł, zę mni nie da, bo ma wtedy równowagę i grzeje mu w plecy - i jazda.  Pyton podczas tego kilkukilometrowego spaceru zachowywał sie zupełnie jak szczeniak. Podbiegał, pędził do przodu, zawracał, robił kółeczka. Śmiał sie prez cały czas. Właził w wodę, przynosił patyki i kamienie, rzucał nimi... Udało mu sie zamoczyć spodnie, a potem, jak już szedł w samych majtkach - usiąść na mokrym piasku. Efekt - łatwy do przewidzenia...   Kojarzył mi się ze szczęsliwym psiakiem, który wyszedł na długi ciekawy spacer.  Tylko mu ogona brakowało do machania, poza tym - podobieństwo ogromne.  Fajnie sie patrzy na takie szczęśliwe dziecko. To jeden z najpiękniejszych widoków świata.   dopisek warszawski, parę dni później:

prawo miejsca

Chciałam przewinąć Grzechotka. w pokoju - niespodzianka, przewijak zajęty. Kotu jest tam bardzo wygodnie. Podeszłam. Chrząknęłam znacząco. Kot otworzył jedno oko. Po czym je zamknął. No to położyłam Grzechota na kocie. No, tak częściowo, ale duży kawałek 9-kilowego Węża leżał na ponadsześciokilowym kocie. Myślałam, że sobie pójdzie. On był innego zdania. Zmnieniłam pieluchę kręcącemu sięWężowi. Kot nic. Poczekał, aż sobie pójdziemy i śpi dalej. Twardy zawodnik...

Wytrzeszcz mam

Grzechotek śpiewa przez sen. Zamurowało mnie.

obłęd szkolny

zaczyna się.  ustawianie grafiku zajęć, planowanie logistyczne, jak spasować zajęcia dodatkowe, żeby nie za dużo, nie za daleko i kieszeń wytrzymała. Na razie wypadną nam chyba zuchy - kolidują terminem z judo, a z tego nie chcę rezygnować - Piotrkowi przyda się taka wyszalnia. Inaczej mi mieszkanie rozniesie. Plan lekcji będzie jutro, podobno stały, bo w ostatni piątek nagle sie jakis kipisz z nim zrobił i teraz nie ma pewności, czy nie będzie jeszcze jakichś poprawek. Jak to dobrze mieć szkołę pod samymi oknami, bez konieczności codziennego dowożenia dziecia przez pół miasta....

pierwszy

Wreszcie jest. POjawił sie właściwie niezauważenie, po prostu w czwartek, w przedwyjazdowym zamieszaniu gdy Grzechotek zaczął ciamkać mój palec, poczułam, ze jest. Pierwszy ząb. Późno dosyć, kumpel młodszy o dzień ma ich zdaje sie już sześć. Równocześnie moje zęby zaczęły wyłazić jeszcze później, miałam podobno 9 m-cy. Czyli nie nerwowo, proszę państwa, zęby w końcu bedą w komplecie.  Niestety teraz chyba od razu leci następny, sądząc po marudzeniu Grześka, częstotliwości, z jaką się domaga piersi, niechęci do innego jedzenia.  On w ogóle jak tylko coś mu jest źle, z dowolnego powodu, to najchętniej wróciłby na pierś li i jedynie. Ból polega na tym, ze facecik rośnie i potrzebuje znacznie więcej jedzonka, niż cztery miesiące temu, a ja produkuje już mniej, niż wtedy, gdy jadł wyłącznie mnie. I mamy problem.... W rezultacie popijam znienawidzona herbatke laktacyjną z anyżkiem, którego nie cierpię. Noszę małego na ramieniu, wystawiam dystrybutor na żądanie.  I nosem sie podpieram.

spełnione marzenie 2

I jeszcze jedna notka zeszytowa, tym razem z 27 sierpnia.   Ten wyjazd jest pod jednym względem dla mnie zupełnie niezwykły.  Od lat - chyba od zawsze - jakoś tak było, że moje potrzeby, pragnienia, marzenia lądowały na końcu kolejki. Zawsze było coś pilniejszego, ważniejszego, ja spadałam  z listy. W odruchu samoobrony powoli przestawałam marzyć, myśleć o czymś dla siebie.  Najpierw z listy spadały grubsze przyjemności, potem te coraz drobniejsze - znikałam ja.  Jedynym czynnikiem usprawiedliwiającym moje istnienie byli inni. Ja dla siebie - nie istniałam wcale.  Odsuwałam plany - te przyjemne, obowiązki to obowiązki, te zostawały. Coraz liczniejsze. Rezygnowałam z marzeń, przesuwałam je na następny rok, i kolejny, i jeszcze jeden... Doszło do tego, że odpowiedź na proste - wydawałoby sie - pytanie "na co masz ochotę" przerasta moje możliwości, nawet jeśli dotyczy kwestii tak prostej jak decyzja, co na obiad, pizza, pierogi, kebab czy inna chińszczyzna, bo akurat jemy n

absurdy NFZ

wieści z Warszawy. Tata dostał skierowanie od chirurga na jakieś badania.  I teraz procedura jest następująca: Tata musi pójść ze skierowaniem do rodzinnej pani dr, żeby wystawiła skierowanie do specjalisty w Ważnym Instytucie Medycznym, który to specjalista zatwierdzi skierowanie i wyznaczy termin. Nie, nie termin badania, termin zapisania sie na badanie. Innymi słowy, kiedy może przyjść i zapisać sie na badanie. Bo na pobranie krwi należy sie zapisać. Paranoja. Nie wiem niestety, jak odległe były terminy - a) zapisu, b) badania. Wiem za to, zę wynik ma byc za dwa miesiące.  Rozumiem,  trzeba jakoś spowodować, żeby ludzie nie wyciągali od lekarzy skierowań na badanie wszystkiego, bo takiego palec u nogi zaswędział, wszak niektóre badania kosztują całkiem zdrowo. Ale to, co sie dzieje obecnie to jakiś obłęd. Na wiele badań skierowanie musi wystawić specjalista. Żeby się dostać do specjalisty, trzeba pójść do rodzinnego/pediatry, żeby wystawił skierowanie do speca, któy na pierwsze

sąsiedztwo

lodówka wakacyjna. Trochę naszych zapasów, trochę zostało po kuzynie, który tam mieszkał wcześniej. W korytku w drzwiczkach obok siebie turla się główka czosnku obok tabliczki białej czekolady. Takiego połączenia jeszcze nie próbowałam...

lektura

kolejny z wpisów zeszytowych z wyjazdu  - gdzieś około 21 sierpnia   Myślałam, że sobie poczytam na tym wyjeździe. W sumie nie wiem,m czemu tak myślalam - z Pytonem, Grzechotem -  i Stasiem (9-letnim kuzynem), oraz Mamą do pomocy przy tym zwierzyńcu raczej nie powinnam liczyć na nadmiar wolnego czasu - ale liczyłam. Cóż, optymistom łatwiej żyć, jak głosi mądrość ludowa.  Wzięłam sobie do czytania Jezusa z Nazaretu R. Brandstaettera - książka, do której robiłam podchody od lat i stale mi nie wychodziło. Teraz Grzechot dostał ją z okazji chrztu (wyrazy wdzięczności nieustające dla ofiarodawców :), więc stoi na półce i jest dostępna, czyli szanse wzrosły. Oprócz tego Mama wzięła stertę zaległych Tygodników Powszechnych - póki malowaliśmy, to nie brałam od nich i si\e uzbierało trochę.  No i co? I gucio. Albo prowadzę, albo jestem zajęta którymś z trzech chłopaków (albo wszystkimi naraz), albo padam na pysk. Tak wygląda mniej więcej mój bilans czasu. A nie, przepraszam, jeszcze czasem

spełnione marzenie

notka z 17 sierpnia  Jednym z moich wieloletnich marzeń były kajaki. Jakoś tak stale wychodziło, że jak były dostępne, to ja nie mogłam, a jak mogłam, to nie było kajaków.  A w Grodzisku - niespodzianka - w ramach promocji ziem okolicznych akurat w dniu naszego przyjazdu spływ rzeką płynącą przy grodzisku. Wywożą chętnych do pobliskiego miasta razem z kajakami i ekipa wesoło wraca wiosłując po 5,5 km odcinku spokojnej rzeczki.  Oczywiście sie rzuciłam - Mama została z Grzesiem, który uprzejmie przespał większość naszej nieobecności, a my z Pytonem - za wiosła.  Oj, widac było, że przez ostatnie 25 lat wodę oglądałam głównie w kranie lub basenie. A w kajaku siedziała wszystkiego trzy razy w życiu.  Do tego w pozostąłych przeważnie były po dwie osoby dorosłe, lub jedna z dzieckiem, ale doświadczona kajakowo.  A my - cóż, o doświadczeniu nie ma co mówić, a zmiennika tez nie miałam. Wiosłowało sie bardzo fajnie, ale ostatni odcinek to już płynęłam wyłącznie pchana siłą woli i godnośc