Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2011

ratuj maluchy

Od jakiegoś czasu trwa akcja Ratuj Maluchy - sprzeciw wobec obniżenia wieku szkolnego  i poszłania do szkół sześciolatków.  Od razu powiem, ze jestem przeciwko. NIe, nie przeciwko posyłaniu wcześniej, przeciwko akcji.  Argumenty są różne, od nieprzygotowania polskiego systemu edukacyjnego, po "skracanie dzieciństwa" i wielką krzywdę wyrządzoną w ten sposób dzieciom.  Co do nieprzygotowania - częściowo sie zgadzam, ale nie uważam tego za argument wystarczający do powrotu do poprzedniego wariantu - do szkoły idą siedmiolatki. Można (i pewnie byłoby nieźle) przesunąć tę operację w czasie, tak, żeby lepiej przygotować infrastrukturę i nauczycieli. Z drugiej strony rozumiem, dlaczego ministerstwo starało sie zrobić to w miarę sprawnie - oni są przekonani, zę z różnych przyczyn jest to słuszny krok (i moim zdaniem mają rację), a jak dotąd reformy edukacji przeważnie były kwestionowane i odkręcane przez następny rząd spod przeciwnej ściany politycznej i robił sie  potworny zamiąc

dzień bez jeża to stracony dzień

zajeżenie w okolicy musi być spore, bo ostatnio właściwie każdy wieczorny spacer z psem oznacza co najmniej jednego jeża na trasie.  I fajnie, uwielbiam jeże, a poza tym to zawsze jakieś urozmaicenie - zwłaszcza, jak sie siedzi i pisze prace zaliczeniwą, a wysunie nos trylko z Agrą :)   Ten wpis to też przerywnik - ale za trzy godziny mamy ciąg dalszy Pietruszkowych imienin, tym razem wersja rodzinna. Do roboty!!!

Imienin część pierwsza

Wczoraj zaczęliśmy świętowanie Pietruszkowych imienin.  Podzieliliśmy imprezę na dwie części z przyczyn dość oczywistych - wersja dorosła - dziadkowie - jest miła, ale średnio atrakcyjna na dłuższą metę dla delikwenta, a z drugiej strony, jak szarańcza w większej liczbie gania po mieszkaniu, to sie rozmawiać nie da.  W związku z tym wszystkim wczoraj była szarańcza. Zaprosiliśmy przyjaciół, którzy mają dwóch chłopców troszkę młodszych od Piotrka i sześciotygodniową córeczkę. I sie zaczęło... Chłopaki ganiały, szalały, brykały, Piotrek dostał planszówkę "Pędzące żółwie" i od razu rozegrał dwie partyjki z ofiarodawcami, a potem poszliśmy razem na plac zabaw. Panowie (zwłaszcza dwaj młodsi) mieli oczy dookoła głowy - taaaaakie możliwości brykania, ograniczenia mniejsze niż normalnie - Piotrek wie, zę jak przechodzi na sąsiedni plac zabaw (tam w sumie sa trzy) to ma sie zameldować, a oni sie dostosowali. Tylko czasem trzeba bbyło policzyć pchły...:) Ja miałam znowu okazje potr

repertuar pieśni na Boże Ciało

Jedziemy z Piotrkiem saochodem. Młody śpiewa sobie z tyłu: - Chała na wysokości, chała na wysokości, a pokój na ziemi. Chyba sie coś komuś pomyliło - nie wspominając już o niezbędnej korekcie pierwszego słowa. Ale to na razie jest za trudne do wymówienia.

chyba wyglądam na kretynkę :)

No bo jak inaczej wytłumaczyć dzisiejszą historię: Pojechałyśmy z mamą na zakupy. Często razem jeździmy, raz, że weselej we dwójkę, a dwa, że oszczędność paliwa.  Wyturlałyśmy się z samochodu na parkingu przed supermarketem, a tu zatrzymuje sie przejeżdżający samochód i dżentelmen o urodzie takiej południowo-cygańskiej, nieco przesadnie obwieszony złotem jak na mój gust, pyta, czy może mówimy po rosyjsku. Mówić, to nie mówimy, bo dawno minęły czasy, kiedy którakolwiek z nas używała języka braci naszych wschodnich,  ale coś tam jeszcze pod pułapem sie telepie.  Pan zaczął opowiadać strasznie długą i zawiłą historię, jak to on przyjechał z Łotwy (Wy znajetie, Estonia, pribaltijskie ), jest ważnym dyrektorem Zeptera, mieli teraz konferencję w Warszawie, i pokaz w telewizji polsat, a z nim jedzie kolega, też superważny dyrektor, giermaniec dla odmiany (w tym momencie dyrektor giermaniec szprechnął coś na przywitanie), oni będą teraz jechać jeszcze dalej, do Kijowa, wy znajetie, eto na U

ciasno...

Ciasno nam sie zrobiło na łóżku. Jak wyjechałam, to kot - śpiący zwykle z Piotrkiem - przeniósł sie do męża - w końcu co będzie spał sam. Pies - jak zwykle, u nas na łóżku. Do tego zajmuje więcej miejsca, niż zwykle, bo po pogryzieniu jeszcze chodzi w kołnierzu - żeby nie wylizywała rany. Goi sie ładnie, ale jeszcze parę dni. Mąż - miejscówka z definicji mu przynależna, a że chłopisko spore, to i przestrzeni życiowej potrzebuje. Wróciłam i ja z wojaży - i chciałam odzyskać miejsce u boku małżonka mego ślubnego. A tu kiepsko, śpię wprasowana w ścianę, bo trzeba uważać, zęby nie kopnąć kotka, nie trącić pieska w kołnierz...  Może sobie kupię ładną wycieraczkę, to będe miała gdzie spać.

cudowne rozdwojenie

Wróciliśmy do domu.  Piotrek opowiada, co widział, co mu sie najbardziej podobało: - najlepsza była ciocia Kuka. I wiesz, są dwie ciocie, jedna w Białymstoku, a druga taka sama w Warszawie. Tylko ta druga ma psa. I jak tu nie kwiknąć z radości, a wytłumaczyć młodemu człowiekowi, że to jedna i ta sama ciotka, która po prostu potrafi korzystać z wynalazku zwanego PKP? (Pies należy do jej syna, u którego mieszka, jak przyjeżdża do Warszawy)

wróciłam - rozszerzenie

Dzieć pojedzony, dostał zgodę na 25 minut minimini, a ja wynegocjowałam ze Skorupiakiem, że on przejmuje Piotrka na dziś wieczór - kąpiel, czytanie, tulenie. Ja nie mam siły. prawdopodobne jest (nawet bardzo), że tę notkę będe pisac w odcinkach, kończyć ją jutro, albo kiedyś tam. I że będzie bez sensu, bredząco-pokrętna, z poplątanymi wątkami. I co mi kto zrobi? Ogólnie wyjazd był bardzo fajny. przede wszystkim - czynnik niezależny od woli, planów, nacisków i opcji politycznych, czyli pogoda dopisała. Było ciepło, ale nie za gorąco, wiaterek - cudna pogoda żeglarska, taka piąteczka wiała. Nic tylko w morze wyjść.  Po drugie, nie pchałam sie trasą przez Wyszków, tyko boczkiem, przez Łochów i Brok. I kawał trasy miałam jednak spokojniejszy, ze znacznie mniejsza ilością TIRów, niż na głównej.  Po raz kolejny okazalo sie, ze zdobycze cywilizacji fajna rzecz, ale można z nimi przedobrzyć. Miałam GPSa, pożyczonego od taty. W domu zaplanowałam trasę, wprowadziłam, co trzeba, obejrzałam so

wróciłam...

i na prazie padłam, mimo, że droga była znakomita.  Ciuchów przywiozłam sporo, trzy duże siaty za około 200 zł w sumie. Ale będę pisac bardziej szczegółowo potem, bo teraz to mi sie zwyczajnie nie chce.

ostatnie słowo

nie przedśmiertne, prosze sie nie bać. Przedwyjazdowe. Z psem lepiej, co prawda chodzi w kołnierzu, ale jest w niezłej formie. Sama wskoczyła do samochodu, jak jechałyśmy na kontrolę i antybiotyk.  Mąż nadal zdechły - będzei zwolnienie, tylko nie wiem, kto kim będzie sie opiekować, pies panem, czy pan psem. Głupio mi ich tak zpstawiać, ale z drugiej strony Piotrek.... On sie strasznie cieszy na ten wyjazd. Do zobaczenia w czwartek. mam naddzieję zastać dużo fajnych komentarzy :)

dlaczego akurat dziś?

normalnie wymiękam. Wyglada na to, ze jednak jedziemy - zdrowotnie już w porządku (no, mniej więcej). Przynajmniej z ludźmi. Wczoraj wieczorem Skorupiak wrócił ze spaceru z psem w stanie bliskim eksplozji, para mu buchała z uszu. Wszystko przez pewną panią, której pies pogryzł Agrafkę. Agra jak zwykle łaziła na smyczy - ona ma humorki i odpały, wiec jest spuszczana z uwięzi tylko w ściśle kontrolowanych warunkach. Tamta - dalmatynka - latała luzem. I rzucila sie z mordą na biedną Agrunię. Pani nie była w stanie psa odwołać, dopiero zaprzyjaźniony szpic ją odgonił. W domu okazało sie, ze mała ma dziurę w nodze, ale nie wyglądało bardzo groźnie, przemyliśmy z wierzchu wodą utlenioną i spać. Rano okazało sie, ze nie jest tak różowo. Pies nie bardzo mógł chodzić, piszczał, widać, ze jest niedobrze. Jak zwykle, takie hece mają miejsca w te nieliczne dni, kiedy nasi weterynarze mają wolne - zgodnie z rozkładem dni wolnych od pracy, bo w normalną niedzielę na trzy godziny któryś z nich pr

lepiej 134

wygląda na to, ze jednak pojedziemy. oboje ze Skorupiakiem czujemuy sie lepiej, nie wiem, co prawda, jak on będzie w poniedziałek, tak czy siak lekarz nie ógł dziś wystawić zwolnienia od poniedziałku, wiec dopiero wtedy będzie decyzja, co dalej - bo nie ra juz było tak, z e łazil do pracy, usilował przehodzić chorobę, a potem jak go ścinało, to na trzy tygodnie. Tym razem jakoś wcześniej zareagował i  - o cidzie! - nie upierał sie,ze  sie firma bez niego zawali. Chociaż jakchorował rok temu, to dzwonili z takimi pytaniami , ze naprawde nie było wiadomo, śmiać sie, czy płakać.....  Raport po powrocie :)

Chyba mamy problem.

Na poniedziałek zaplanowany jest wyjazd do ciotki do Białegostoku. Od dawna się umawiały z mamą, głónym punktem programu ma być rajd do Coco Chanel - czyli tamtejszego szmateksu. Poprzednim razem mama przywiozła za grosze masę świetnych rzeczy. Tym razem stwierdziłam, ze ja też chcę jechać.  Chcemy zabrać Piotrka. Nie wiadomo, jak będzie z wakacjami, czy uda się gdzieś na dłużej wyjechać, więc chociaż parę dni wyskoku dobrze mu zrobi. Do tego Piotrek kocha helikoptery, a okna ciotki wychodzą na lądowisko LPR (I nie mam na mysli Ligi Polskich Rodzin, tylko Lotnicze Pogotowie Ratunkowe ;). Kolejną atrakcją jest park dinozaurów, który chcemy odwiedzić - Piotrek oszaleje ze szczęścia. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że zaczynamy sie rozkładac zdrowotnie. Skorupiak jest chory od początku tygodnia - dwa dni przeleżał w łóżku dziś wreszcie zawlókł sie do lekarza. Dostał jakiś zestaw leków, w sobotę ma sie pokazać znowu i będzie decyzja o ewentualnym antybiotyku - może sie uda bez.

nagła interwencja

Bzyczenie. Takie basowe, bardziej burczenie.  Chrząszcz czerwcowy (ten mniejszy, majówki są dwa razy większe, ale coraz rzadsze).  Odbija mi sie od szyby, plącze po oknie - nic dziwnego, balkon obok otwarty.  W końcu uznałam, ze jednak starczy tego hałasowania, zwłaszcza, ze pies zaczął sie denerwować. Wstałam i zaczęłam szukać, myśląc, że zwierzak jest po drugiej stronie szyby.  Ale to bzyczenie jakieś takie słabsze, urywane, i zdecydowanie z mieszkania.  przestało mi sie podobać.  Rozejrzałam się dokładniej, kątem oka zauważyłam ruch tuż przy listwie przypodłogowej - pająk! Chrząszczyk wpadł mu w pajęczynę cwanie ukrytą w iejscu, gdzie listwa nieco odłazi i pajęczysko juz gnało na kolację, zaczął owijać biedaka siecią. Złapałam to, co było pod ręką - klamerkę od bielizny, przegoniłam pająka. Nie widzę powodu, zeby go mordować, muchy plujki niech zżera, proszę bardzo. Ale od czerwcówka wara! Wydłubałam spod listwy ofiarę, już nieźle owiniętą. I tu sie zaczęły schody, bo to chol

smakowite naczynia czyli myśl, co mówisz

Telefon.  Uprzejma pani koniecznie chce mnie zaprosić. Zwykle olewam równo, słucham do pierwszej przerwy na oddech i uprzemie dziękuję, zdecydowanie wyrażając brak zainteresowania. Ale tym razem mnie lekko zatchnęło. Pani zapraszała na prezentację połączoną z degustacją markowych naczyń włoskich. Ciekawe, jak te naczynia smakują. Może szkoda, ze ją spławiłam? Dlaczego ludzie, którzy szykują te teksty nie sprawdzają, czy ci, którzy je potem klepią jak maszynki rozumieją wszystkie słowa? i nie zwrócą uwagi na punkty, w których przestawienie kolejności daje idiotyczny efekt? Rozumiem, ze jak ktoś powtarza po raz enty tę samą formułkę, to po jakimś czasie przestaje słyszeć, co mówi. Sama pracowałam kiedyś w call center i wiem, jak to działa - mogłam pół rozmowy przeprowadzić na autopilocie, całkiem sensownie odpowiadając na pytania i udzielając informacji, komplentnie nie angażując w to świadomości. A to były ubezpieczenia i ja rozmawiałam z ludźmi zainteresowanymi tematem, a nie nap

kwestia smaku...

Zostaliśmy zaproszeni na kolację - taką niespodziewaną, bo wpadliśmy z Piotrkiem na 5 minut podziękować za prezent. Ofiarodawczyni zaproponowała szaszłyki drobiowo- wieprzowe i duszone warzywa. Danie i słowo Piotrkowi nieznane.  Po chwili usłyszałam pytanie: - Mamo, a czy ja to mogę zjeść z cukrem?   Smacznego.

padam....

..... na pysk.  kolejny fajny dzień, przed południem poszliśmy sobie spacerkiem na pobliski bazarek, gdzie zawsze kupujemy zielsko wszelakie, udalo sie przy tym nabyc krótkie spodnie dla Piotrka (powyrastał ze wszystkiego prawie), rybaczki dla mnie - niestety, moje ukochane po paru latach noszenia na odwrotnej stronie zrobiły sie całkiem przezroczyste - tak bardzo, zę w jednym miejscu materiał należało sobie już tylko wyobrazić. Miejscu strategicznym, dodam.  Ale mam nowe.  Za to po południu pojechaliśmy na Bródno, na  turniej rycerski. Młody był zachwycony oglądając konne pokazy szermierki, walki na kopie, pokaz walki szblami i inne takie. Na zakończenie była perełka dla nas, koncert zespołu Czeremszyna.  Prawdę mówiąc, pojechaliśmy tam głównie z ich powodu, ja te piosenki uwelbiam, a oni śwetnie je śpiewają. Na szczęście Piotrek znalazł sobie kolegę (też Piotrka zresztą), obaj panowwie zostali zaopatrzeni w stosowną broń i walczyli przez cały koncert. Obyło sie bez poważniejszych

dylemat 135

Pod oknem sypialni mamy różę.  Piękną, czerwoną, odziedziczoną po mojej babci - po Jej śmierci zabrałam ją z ogrodu, który i tak zgodnie z zamierzeniami właściciela budynku miał zaraz iśc pod łopatę.  Roośnie jak głupia, kwitnie nieprzytomnie. Co jakiś czas muszę opieprzyć różne nadgorliwe malolaty albo staruszki, które chcą sobie ułamać gałązkę, albo dwie. I tu własnie mam zagwozdkę. otóż róża jest obleziona mszycami. Mszyce jako takie róży szkodzą, ale za to są świetną ochroną przed takim wandalizmem. Pytanie, co jej szkodzi bardziej. pryskać, czy nie pryskać, oto jest pytanie????

wolność od myślenia

Zaszokował nie artykuł w dzisiejszej gazecie o dziecku, którego rodzice postanowili że płeć wybierze sobie samo . I to z paru powodów, Po pierwsze - kwestie związane z samym dzieckiem. Rodzice pod pretekstem nie ograniczania dziecku swobody wyboru zwalili na jego barki odpowiedzialność nie do udźwignięcia. Bo skąd taki maluch ma wiedzieć, co oznacza i z czym sie wiąże bycie chlopcem czy dziewczynką? Poczucie tożsamości tworzy sie w dzieciństwie, dugo przed umiejętnością podejmowania życiowych decyzji. Rodzice zrównują  decyzje o zabawkach czy ubranku z decyzjami wpływającyi na całe życie człowieka - i każą je podejmować komuś, kto tego nie jest w stanie zrobić. W imię własnych dziwnych pomysłó narażają swoje dzieci na ostracyzm społeczny. Już przecież były sytuacje, kiedy inne maluchy nie chciały sie bawić ze starszymi synami tych państwa - bo to takie chłopco-dziewczynki, homo-niewiadomo. A dla dziecka i potem dla młodego człowieka grupa rówieśnicza jest niezmiernie istotna, w pewn

co się dzieje z Pietruszkiem????

Głupieję kompletnie. Mój kochany synek od paru tygodni ma fazę "do niczego sie nie nadaję, jestem najgorszy, nie zasługuję na nic, nikt mnie nie kocha" itd.  Nie wiem, skąd to sie wzięło, próbuję z nim rozmawiać. Przecież zapewnień o naszej miłości miał zawsze dużo, myślę, że to po prostu mógł też wyczuć. Ale i otware komunikaty "bardzo cię kocham , synku" były i są częste.  Poświęcamy mu sporo czasu, zajmujemy sie nim, poważnie traktuję czasem naprawdę trudne pytania - i już nie wiem, co robić.  Co i rusz przynosi mi z przedszkola informacje, zę koledzy się śmieją (to z powodu nowej fryzury jak go ostrzygłam na jeżyka. Po paru dniach sie przyzwyczaili), że dokuczają, Karol wyzywa, Ewa nie chce sie bawić.... Z rozmowy z wychowawczynią wynika, ze trwa ustalanie hierarchii w stadzie i się troche ścierają.  Przyznam sie ze już mi ręce i skrzydła opadły, jestem po prostu bezradna. często słyszę "nie kocham cię", "chcę, zebys umarła", "wyprow