Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2011

przekleństwa

Ostatnio młodemu poszerzył sie zasób przekleństw. mama słucha z coraz więszym zainteresowaniem, bo są coraz bardziej niezwykłe: - O kukurydza z marchewką!!! - Na marchewki w sosie!!! - Na ryby i rekiny!!! - O kukuryku!!! Jakoś mi to przypomina karła Zuchona z drugiej części kronik narnijskich, on też w kółko powtarzał "na raki i rosomaki". A "kukuryku" wzięło sie stad, że któregoś dnia potomek przyszedł z przedszkola i użył słowa zaczynającego sie całkiem podobnie, aczkolwiek znacznie mniej elegancko. Matka spojrzała na potomka tak, ze potomek aż sie skurczył, potem wytłumaczyła spokojnie, dlaczego nie należy rzucać mięsem (bo sie ściany brudzą). Następnie znaleźliśmy zamiennik i wszystko gra i buczy. Młody może rozładować emocje, a matka nie musi sie za  niego wstydzić. I wszyscy są zadowoleni.

kim jestem?

Piotrek zaczał sie zastanawiac prz ubieraniu. - Mamo, ja najpierw jestem warszawiakiem, potem Polakiem, potem Europejczykiem, tak? - Tak, kocie - odparła mama, czytająca aktualnie jakieś galaktyczne sf. - A jeszcze dalej jesteś ziemianinem, bo mieszkamy na Ziemi. - A czasami wodzianinem! - uzupełniło moje lubiące wodę dziecko.

sztuczny pradziadek

informuję wszystkich, ze sztuczny pradziadek zaistniał w formie portretu. Ma porządne, grube ramy,  i w góle jest narysowany bardzo zdecydowaną kreską. Jak sie dorwę jutro do aparatu ( i pradziadka), to postaram sie wrzucić fotkę.  A przy okazji może bedzie mi sie chciąło napisać o dzisiejszej wyprawie na cmentarz - a właściwie nie tyle napisać, bo nie ma co, ale wkleić zdjęcia. Skorupiak zabrał aparat ze statywem, a Pyton po wizycie u naszych bliskich szukał na cmentarzu obiektów godnych uwiecznienia. Obaj byli zachwyceni, Młody jeszcze usłyszał kolejną porcje rodzinnych opowieści, które uwielbia. To jednak jest magiczne miejsce i czas - takie spotkanie przez wieczność...

wyznania

przed mszą gadaliśmy sobie dziś z o. Michałem. Piotrek biegał wokół, ojciec Michał go łapał, młody sie kręcil jak na karuzeli, cały zachwycony. A my usłyszeliśmy historyjkę, po której opadło nam wszystko, kapcie, szczęka i co tam kto jeszcze miał. Otóż jakiś polityk wystosował (nie wiem, czy do dominikanów ogólnie, czy do ojca Michała personalnie, ale to mało istotne) zaproszenie do dyskusji z przedstawicielami różnych wyznań.  Następujące wyznania uwzględnione w tej rozmowie: muzułmanin żyd protestant dominikanin Zdaję sobie sprawę, zę dominikanie to specyficzny zakon, często niepokorny i samodzielnie myślący, ale żeby od razu traktować ich jak odrębne wyznanie.....

powrót

Wróciłam z konferencji.  Wczoraj wieczorem, zmęczona jak pies, ale zadowolona.  Oczywiście nie wszystkie wykłady były ciekawe, warsztaty takoż. Ale było wystarczająco dużo fajnych, żeby warto było pojechać. Do tego okazało sie, że moje odwieczne kompleksy na temat znajomości języka angielskiego nie są tak uzasadnione, jak mi sie wydawało - nie wszystkie, ale kilka wykładów w tym języku spokojnie rozumiałam bez tłumaczenia. A czasami miałam wrażenie, ze tłumacz znał język gorzej niż ja... Żałowałam tylko, że nie byłam w stanie kontrolować w ten sposób tłumaczenia z hiszpańskiego - jednak zawsze coś ucieknie, a tu nie miałam szansy złapać.... Dobra, mogę wziąć poprawkę na to, że tłumaczenie kabinowe jest potwornie ciężkie, stresujące i tak dalej, trzeba mieć refleks, pamięć jak słoń, doskonale znać język i przynajmniej trochę temat. A z tym ostatnim bywało różnie.... Tak czy inaczej informuję wszystkich, że już jestem, nie zginęłam i będę znowu pisać. (pojechałam celowo bez laptopa,

pomysł na prezent

Zastanawiamy się z Pytonem, jaki prezent ucieszyłby tatę z okazji jutrzejszych imienin. Piotruś wymyślił: - Mamo, zróbmy tacie sztucznego pradziadka! Faktycznie, jest to must have każdego taty.

siła marketingu politycznego

zwijam się jak w ukropie przed jutrzejszą konferencją - piorę, pakuję, sprzątam i tak dalej. dzwoni Skorupiak ( z którym ostatnią rozmowę zakończyłam jakieś trzy minuty wcześniej).  Rozbawiony mocno pyta: - Pamiętasz hasło wyborcze PiSu? - Polska zasługuje na więcej, czy coś w tym guście, a bo co? - Bo widziałem reklamę. Z hasłem "Twój kot też zasługuje na więcej". Chodzi o żwirek do kuwety....    Bardzo adekwatnie. W końcu prezes też ma kota, więc musi dbać i o tę część elektoratu. Tylko czemu dopiero po wyborach? Tak może by uzbierał nieco więcej i wprowadził do Sejmu Alika?

szelki

od dwóch dni boli mnie prawy bark. Boli to mało powiedziane, ale słowo bardziej adekwatne nie przechodzi juz przez cenzurę własną. możecie sie domyślać. Nie wiem, co to jest, nerwoból jakiś, przewiało mnie, czy coale daje w kość (w nerw?) solidnie. Piotrek dziś postanowił pomóc - rozgrzać i rozmasować mi bolące ramię. Wpakował mi łapkę przez golf pod sweter i masuje. I snuje teorie dotyczące źródła bólu. - Mama, to chyba przez te szelki, które tu masz. Zbaraniałam. Jakie znowu szelki? trzeba bylo dłuższej chwili, żeby do mojego zmąconego umysłu dotarło, zę chodzi mu o biustonosz. Szelek jednak nie zdejmę.

wybór

Zaprosiliśmy gości na dziś. Wreszcie udało nam sie urządzić Piotrkowe urodziny. Co prawda nie do końca tak, jak chcieliśmy, bo wersja dziecinna odbędzie sie w bliżej nieprzewidywanym terminie (ulubieni goście nie mogą), ale trudno. mieszkanie wypucowane, jak nie nasze. W końcu nie tak łatwo dopilnować, żeby nie snuły sie żadne kłaki , jeśli ma sie psa, kota, dziecko i dwie osoby dorosłe. Musiałabym stale latać z odkurzaczem - współczesna czarownica. W każdym razie wszystko błyszczy. Skorupiak odpicował łazienki, zwalczył pokłady kamienia. Zalał obie toalety czymś tam i zakazał korzystać.  No ale organizm ma swoje prawa, pytam małżonka najukochańszego, do której mogę pójść, bo jednak muszę. Zastanowił sie chwilę poważnie.  Podumał. I wymyślił. - Koło placu zabaw jest tojtojka, tam możesz. Prosię.

zakupy 119

Obraz
wpadłam dziś do Tesco po jakiś drobiazg, zaponiany podczas wczorajszych dużych zakupów, a dość pilnie potrzebny. I z radością wielką stwierdzilam: Tesco reklamuje sie jako najtańszy hipermarket w którymś tam  rankingu  (zdaje sie, zę Polityki) Mój ulubiony sok malinowy Paola, który w dużej butli w Auchan kosztuje w cenie normalnej 9.56 (jak była promocja, to był po 6 z ogonkiem), w Tesco jest po 11,99. Kolejne potwierdzenie, że wiem, co robię, unikając Tesaco, jego jedyną zaletą jest to, że pracują 24/24 i sa blisko. Dobra, to dwie zalety. Można wyskoczy, jak sie czegoś zapomni. Ale większą gotówke zostawiam gdzie indziej.  Za to dla odmiany w Auchan wpadłam w nerwowy chichot, gdy zobaczyłam wielki szyld informujący o promocji jednego z modeli zniczy:   Jakoś natychmiast miałam skojarzenia z mrożoną pizzą tudzież mrożoną wołowiną. Może niezbyt stosownie, ale tak jakoś..... Czy ci ludzie w marketingu, którzy wymyślają takie bzdety, naprawde nie zastanowią się ani przez sekundę

spodnie 120

muszę Piotrkowi kupić spodnie. Znowu. Niby niedawno kupowane, a już sa za krótkie. Ja wiem, ze stwory w tym wieku rosną w przerażającym tempie.  Ale z Piotrkowymi spodniami mam jeszcze jeden problem. otóż bardzo ciężko jest znaleźć odpowiedni rozmiar. Bo albo są dobre w obwodzie, ale za krótkie, albo nogawki odpowiedniej długości, ale całość zjeżdża mu z tyłka bez odpinania guzika. Jakby były za długie, to można skrócić, ale za krótkie? Mam doszywać kawałek nogawki???? Innymi słowy facet o figurze, jaką sama chciałabym mieć, szczupłe biodra i długaśne nogi. Zamienię się.

Mój ty Parchatku....

Skorupiak cierpiał od dłuższego czasu na wyjątkowo wredne bóle głowy.  Poszedł w końcu do medycyny, sprawdzić, co jest grane i czy z tym graniem da sie coś zrobić. Wiadomości pozytywnych, jak sam stwierdził,  są dwie. Ma mózg. Na CT wyraźnie widać. W tym mózgu wszystko jest w porządku. A już zaczynał świrować na temat jakichś guzów, krwiaków, czy innych pozostałości z czasów młodości chmurnej a durnej. Wiadomości negatywne: Ma zrośnięte dwa kręgi szyjne, co jest przyczyną bólów głowy w chwilach napięcia.  Nie da sie z tym nic zrobić. Nie stresować sie tylko. Łatwo powiedzieć...   Po tych rewelacjach Skorupiaka rozmawiam z Mamą, która usilnie stara sie przypomnieć sobie, które zwierzaki mają zrośnięte kręgi szyjne. Aż mnie zatkało, zę pani dr nauk przyrodniczych, wieloletni nauczyciel biologii tego nie pamięta.  - Żaby tak mają, Mamo. - Sama mnie tego uczyła, w szóstej klasie były kręgowce, a to był jedyny rok, kiedy miała lekcje z naszą klasą. Mój ty Parchatku.....

głos 121

Obraz
Zawsze lubiłam swój głos. Niski, do tego mam niezłą skalę,  i generalnie lubię śpiewać. W różnych chórkach szkolnych i innych migrowałam w zależności od potrzeb - zasadniczo śpiewałam w altach, ale jak brakowało sopranów, to też mogłam poratować sytuację. Teraz do żadnych sopranów by mnie nikt nie przyjął, za to mam spore szanse na karierę jako bas. No, przynajmniej baryton. Ma to swoje zalety, nie muszę kombinować z oktawą (jeśli coś chrzanię to prosze nie bić, umiem śpiewać tak sobie rozrywkowo, a nie profesjonalnie i na teorii muzyki znam sie jak świnia na gwiazdach, czyli wcale). Mogę sobie zaśpiewać z Zembatym Alleluja Cohena w tonacji oryginalnej (o ile mnie nie zatka i nie stracę głosu kompletnie).    Za to już nie mam najmniejszej szansy na wyciągnięcie Psalmu z Anną Szałapak, który w normalnej sytuacji też mi sie mieści  w skali.   Niestety, jeśli za dużo gadam albo pośpiewam sobie basem, to tracę głos zupełnie.  Nie mogę wtedy odpowiadać na głupie pytania, czytać dz

jabłka

kupiłam jabłka na bazarku. Konkretnie dwa kilo Elschowów i kilogram Mutsu. Takie mamy fanaberie, Elschow to moja aktualnie (od trzech lat, czyli odkąd na nie trafilam) ukochana odmiana jabłek, a Mutsu zażyczył sobie Skorupiak. Jedne i drugie na oko są podobne do siebie, czerwono-żółte. Umyłam je dzisiaj, odłożylam na suszarke do wyschnięcia. Wieczorem po powrocie z pracy Skorupiak zaczął sie kręcić po kuchni, i poprosil: - Kocie, odłóż proszę jabłka do miski.  Ok, i tak miałam sie za to wziąć. Ale następne zdanie wmurowało mnie w grunt: - Tylko nie pomyl odmian, proszę. Bezczelny facet. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie dać mu w łeb tym, co miałam w ręku, ale zrezygnowałam.  Uznałam, zę szkoda mi jabłek.

wiekowe ciuchy

składałam ciuchy po praniu do szafy. i tak sie zaczęłam zastanawiać, ileż to już lat ma moja ulubiona zielona bluza w rybki. Wiem dobrze, kiedy ją kupiłam (z dokładnością do dwóch tygodni), wiec zaczełam liczyć.  Prawie mi sie procesor przegrzał, uwierzyć nie mogłam, ze to już tak dawno było (czytaj: że już sie tak starzeję ;)).  Ale nie chce byc inaczej, moja ulubiona bluza ma, uwaga: 15,5 roku!!!! Nie siepie sie, nie ma wytartych rękawów, ani wyblakłego wzoru. Podejrzewam, ze dla sporej części kobiet wizja jednego ciucha zalegającego w szafie przez ponad 15 lat byłaby zgrozą, zbrodnią i czymś tam jeszcze na z. A co dopiero regularnego noszenia - nie do pomyślenia. Cóż, zawsze miałam olewcze podejście do mody, a ciuchy dzielę na dwie kategorie - te. które mi sie podobają, i te, które nie. Ale tez nie jest to wieczorowa suknia. To jest typowa bluza do dżinsów, na wyjazdy w góry, jesienne popołudnia, zimowe wieczory, kiedy ma być ciepło. Milutka  od spodu, chociaż już nie aż tak,

wojna z blogspotem

Czytam sobie różne blogi.  To tu, to tam, na bloxie, blogspocie, wordpress tez sie czasem przemyka....  I zwykle jest nieźle. Ale w pewnym momencie blogspot przestał mnie lubić. Nie pozwala zamieszczać komentarzy. I to nie na jednym konkretnym blogu, tylko wszędzie. Złośliwiec jeden. To znaczy, nie jest tak, ze całkiem nie mogę. czasem pozwoli, a czasem nie. Nigdy nie wiadomo, wiec próbuję, męczę sie z nadzieją, ze teraz już sie uda... Ale nie, łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Dziś udało mi sie za drugim razem, czasem piętnasty jest równie (nie)skuteczny jak pierwszy. Ja rozumiem, że też bywam złośliwa, czasem całkiem wredna i ktoś może nie chcieć ze mną gadać. Ale czy naprawdę zasłużyłam na takie traktowanie? Jeśli tak to czym???? Poprawię się, słowo, tylko niech mnie BS uświadomi, co konkretnie mam zmienić.    Przyjaciele z blogspota, nie zapominam o Was. Czytam, zaglądam, często próbuję coś napisać. Może sie w końcu uda....

plany idą się gwizdać...

Miałam piękne plany na weekend.  Konkretnie chcieliśmy wreszcie obejść jak należy piąte urodziny potomka. Plany szlag trafia, powoli a skutecznie. W sobotę mieli być przyjaciele z trójką dzieci. Nie przyjdą, głównie przeze mnie. Moja prywatna diagnoza jest taka, że mam zapalenie krtani.  Wiem, że lekarze nie lubią pacjentów, którzy przychodzą i mówią im, na co chorują i co lekarz ma przepisać. Ja będę mniej bezczelna, nie pamiętam, czym mnie ostatnio leczono w takiej sytuacji. Ale zapalenia krtani są rzeczą doskonale mi znaną.  Zawsze zaczynało sie tak samo, tylko troche później, niż w tym roku. Tak pod koniec listopada zaczynałam trochę kaszleć. Kataru nie mialam, temperatury podwyższonej też, więc ganiałam na zajęcia. Kaszlałam coraz intensywniej, ale przecież sesja się zbliża, zaliczenia, takie tam, wiec nie mogę się teraz położyć do łóżka, pochoruję sobie w Święta i noworocznie. Albo - w wersji jeszcze bardziej przesuniętej, teraz jest sesja, pochoruję w czasie ferii. I w rez

Ja, moje, dla mnie

jakoś filozoficzny mam nastrój ostatnio. Ani chybi, za mało roboty, jak bede myc podłogi w domu dwa razy częściej (i dwa razy szybciej), to mi pewnie przejdzie. Tym razem zeszło na demonstracje Oburzonych.  Tak może od nietypowej strony, zebrałam sobie różne hasła, które plączą się wokół nas. Polityczne, marketingowe, różniste. Jesteś tego warta Polacy zasługują na więcej Mam prawo do.... Państwo powinno zapewnić... (pracę, mieszkanie...) Nie będziemy płacić za wasz kryzys Nie zaszczepię mojego dziecka, bo mnie mama nie szczepiła i bylam zdrowa Ja, moje, dla mnie. Patrzę sobie na to wszystko i widzę jeden wspólny mianownik. Nieładny mianownik, dodajmy. Roszczeniowość. Potężną, niczym nie skrępowaną. Mnie sie należy, państwo ma zadbać o bezpłatną edukację od żłobka do studiów na dowolnej liczbie kierunków, mieszkania dla każdego (i dlaczego mam spłacać przez całe życie kredyt?), bezpłatną i znakomicie funkcjonującą, obejmującą pełne spektrum usług opiekę zdrowotną. Tak s

małpia miłość

Jak powszechnie wiadomo, dziecko mam wspaniałe. Opiekuńcze, uprzejme, pogodne, towarzyskie, otwarte i nie pamiętam, co tam jeszcze.  Słyszę to z różnych stron, sama tez widzę, bom nie ślepa, a już na pewno nie na zalety własnego potomka. Równocześnie przyglądam sie dzieciom w okolicy - na ulicy, podwórku, w przedszkolu...  I czasem mam ochotę podejść do mamy (taty, babci...), potrząsnąć solidnie i zapytać: - Czy pani/pan zdaje sobie sprawę, jakie będą za dziesięć lat efekty właśnie zaprezentowanych metod wychowawczych?  Mam poczucie, ze jakoś mało kto widzi ze to, co dziś damy dziecku, wróci do nas - niczym bumerang - za kilka - kilkanaście lat. I nie mam tu na myśli pieniędzy i szeroko pojętych dóbr materialnych. Chodzi mi o czas, uwagę, wspólne zajęcia, zainteresowania, rozmowy, dyskusje - słowem bycie razem, bycie prawdziwą rodziną.  Obecnie bycie "dobrym rodzicem" często rozumiane jest jako zapewnianie dziecku pieniędzy na wszystkie zachcianki - albo na wszystkie moż

porządki

Piotrek dziś szalał.  Najpierw pomagał tacie zrobic obiad - mama w tym czasie włóczyła sie po mieście wożąc jednego takiego z uszkodzoną nogą po lekarzach - mamy nadzieję, zę już jest lepiej ;). Potem panowie zabrali sie za sprzątanie Pytoniego pokoju. I tu jestem pełna podziwu dla obydwu.  Odwalili kawał dobrej roboty wymietli mnóstwo śmieci, posegregowali zabawki - naprawdę, chapeaux bas! Najfajniejsze było w tym wszystkim to, zę młody czuł sie naprawdę szczęśliwy - jakby nie było zasuwając przy robocie. A jednak nie narzekał, nie marudził (no, troszeczkę). Jeszcze na zakończenie sam doszedł do wniosku, ze jak sprzątamy razem, to robota idzie szybciej i potem mamy więcej czasu na wspólną zabawę.... Ciekawe, na jak długo mu to zostanie. Obawiam sie, ze za dziesięć lat taki numer może być trudniejszy.....

kingsajz

Jest sobie taki sklepik na Nowogrodzkiej 8 (w Warszawie, żeby nie było wątpliwości). Sklepik z różnościami - a wszystkie przenoszą w przeszłość. Nie bez  powodu nazywa sie "Skarby prababuni".  Można tam kupić i przetwory - dżemy, soki, sałatki warzywne, warzywa w zalewie... To, co jadłam było pyszne.  Poza tym, dostaję tam regularnego amoku - i szlag mnie trafia z powodu faktu, że w białym i beżowym wyglądam jak nieboszczka na długotrwałym urlopie.  Bo niejedną białą bluzke bym sobie sprawiła - i pewnie w końcu to zrobią, po czym zafarbuję albo zahaftuję (rodzina proszona jest o nie śmianie sie w tym miejscu!). krój mają bardzo fajny- takie lekko staroświeckie, właśnie jak z komody prababuni.... A do tego jeszcze galanteria stołowa - obrusy, bieżniki, serwetki, koszyczki na chleb (z płótna - bardzo fajne!), szafeczki na klucze, komódki, torby  płócienne...  Znakomite miejsce, jesli sie szuka prezentów.  I ma jeszcze jedną niebagatelną zaletę. Sklep jest prowadzony prze

Doniczkowych przygód ciąg dalszy

Obraz
Udało mi sie przesadzić hoye i asparagusa. Tego drugiego od razu postawilam na parapecie u Piotrka, gdzie jego miejsce, i problem z głowy. Z hoyą było gorzej. Bez pomocy obu panów P byłoby ciężko.  Ja nie wiem, co tym roślinkom jest, ale  rośnie jak pomylona, wąsy ma kilometrowe.  Rozpięliśmy ją w sypialni na linkach - i mamy zielony daszek nad łóżkiem. O taki:       Fajne to zielsko, tylko gorze będzie, jak zacznie kwitnąć. Ale co ja poradzę, że ją po prostu lubię?

Świętokrzyska Pasta

Doczytałam sie dzisiaj, że komisja nazewnicza w Radzie Warszawy ma kolejny genialny pomysł. Oczywiście nie sama z siebie, tylko "inspirowana" (swoją drogą, ciekawe, co za argumenty przedstawiono) przez środowiska kombatanckie. Otóż chcą zmienić kolejną nazwę już istniejącą  i wygodną, na  - oczywiście dłuższą - idiotycznie brzmiącą. Mianowicie stacja metra Świętokrzyska ma sie teraz nazywać Świętokrzyska Pasta.  W sieci natychmiast pojawiła sie duża ilośc komentarzy - prawie wszystkie przeciwne. I mnóstwo propozycji alternatywnych, np: Majonez Kielecki Świętokrzyska Pasta Colgate (firma powinna zapłacić za promocję) Świętokrzyska Pasta Jajeczna Pasta świętokrzyska Do tego skojarzenia z pastą do butów, pastą mięsną, rybną, wszelkiej maści makaronami - w wielu językach zwanymi właśnie pastami, pomysł otwarcia tam knajpki z kuchnią włoską, i różne takie. ktoś jeszcze dorzucił, że taka wersja nazwy jest niepoprawna, bo nazwa Pasta wzięła sie od budynku Państwowej Akcy

świnia nie kot

kocham mojego koteczka bardzo, ale ma pewne cechy i zagrania, których mógłby nie mieć. na przykład poluje na ptaki. Rozumiem, że to instynkt, że w naturze nikt takiemu kotu nie stawiał pod nosem miseczki z chrupkami, ani nie podsuwał wątróbki pod nos. Zresztą, czym sie różni wątróbka z kurczaka od własnoręcznie (własnopazurnie?) upolowanej? najwyżej dodatkami. Kupowanie mu obróżek z dzwonkiem odpuściłam już dawno, wystarczył kwadrans poza domem, żeby wracał już bez niej. Groziło bankructwem, jednorazówki jakieś. dziś paskud jeden upolował sikorkę. Wyszliśmy razem, odprowadzałam Piotrka do przedszkola. Jak wracałam - kot właśnie przymierzał sie do konsumpcji.... Smutno,  z jednej strony głupio mieć do niego o to pretensje - jak chciałam mieć roślinożercę, to mogłam sobie sprawić chomika. Wybrałam kota. Z drugiej - sikorek szkoda...

to działa!!!!

Wychodzimy do moich rodziców. Piotrek oczywiście chce zabrać milion zabawek, łącznie z jakąś przedziwną konstrukcją z klocków, która jest mocno niestabilna. Zgodziłam sie na kieszonkę-kangurkę (taka na pasek) z różną drobnicą, ale na klocki stawiam szlaban. Zaczyna sie wrzask. Ja tradycyjnie mówie spokojnie: - Piotrek, klocków nie bierzemy - czekam co będzie dalej. Młody sie drze. Po chwili nagle ryk milknie. - Nie warto było tak wrzeszczeć, prawda? - rozlega sie cienki głosik mojego dziecka. - Prawda synku.  I całkiem spokojnie odkłada klocki na stolik i wychodzimy z domu. Opłaciło sie. Moje wielokrotnie powtarzane pytanie - a właściwie dwa, w zależności od sytuacji: 1. Czy kiedykolwiek wygrałeś coś ze mną wrzaskiem? - gdy usiłował coś wymusić. To na mnie nie działa, a zwykła prośba całkiem nieźle,  i  2. Czy warto było tak wrzeszczeć? - gdy po długim wrzasku i tak stwierdzał, że nic nie zwojował, a tylko stracił trochę energii i czasu (np. przeznaczonego na wieczorne czy

dylemat urodzinowy

no i mam dylemat. przekopałam kalendarz, wyszło mi, że mam termin, kiedy mogę urządzać Piotrkowi urodziny, ale wszyscy chodzą smarczący, kaszlący i ogólnie zdechli - i nie wiem, wykurujemy sie, czy rozłożymy dokładnie? Innymi słowy, mogę zapraszać gości, czy raczej nie?  Zwłaszcza ta dziecinna część imprezy mnie interesuje, dla takich kajtków to jednak straszne rozczarowanie, jak sie okazuje, że imprezy nie ma z powodów zdrowotnych. Dorośli jakoś lepiej to znoszą :). A dzwonić z zaproszeniem powinnam już teraz. I co ja, biedny miś, mam zrobić????

urodziny 122

Solenizant zapomniał o urodzinach.  Ja też tak chcę. Nie pamiętać, że już coraz bliżej kolejna zmiana licznika, że jesli chcę jeszcze jedno dziecko, to musze sie naprawde pospieszyć. Móc szczerze ucieszyć sie, że to dziś. tylko tyle.  I aż tyle.

pięć lat temu....

Tak mi sie sentymentalnie zrobiło. Siedziałam i pakowałam prezenty dla Piotrka - same drobiazgi, ale za to sporo. Tak jakoś wyszło. I wracałam myślą do tego wieczoru sprzed pięciu lat.  o tej porze leżałam juz na porodówce - miałam planowe cc, więc nie musiałam sie stresować, czy zdążę i czy mnie przyjmą. CC wynikało z gabarytów Pietruszka, a nie z moich fanaberii - jak pan dr zobaczył wyniki usg, to od razu zapowiedział, że nie ma mowy o choćby próbie sn. Miał rację, nasze kochane maleństwo wyjściowo ważyło 4830 i miało 62 cm... Do tego jeszcze 39 cm obwodu głowy i 42 obwodu klaty, rozerwałby mnie jak nic.  Pojechaliśmy sobie na spokojnie, zeznaliśmy co trzeba do protokołu - tych papierów to było, a było... I w sumie jakoś tak na luzie i dość wesoło było. Nie pamiętam, z czego, ale strasznie sie ze Skorupiakiem chichotaliśmy, zwłaszcza, jak sie okazało, że musi mi zmyć lakier z paznokci u nóg. Został ze ślubu kuzyna sprzed tygodnia, już nie miałam siły zmywać od razu. A raczej ni

klawiatura

coś mnie trafia. Klawiatura od lapka mi zdycha, nie pomaga nawet odkurzanie. ostatnio nawalają głównie literki C i M, (choć nie tylko), co zwłaszcza w tym pierwszym przypadku skutkuje niezamierzonymi błędami ortograficznymi. Nie zawsze zauważę, ze nie wskoczyło i potem puszczam takie gnioty, jak na przykład "innyh" - gdzieś w jakimś komentarzu poszło.NIe u mnie, tylko na forum, zero szans na poprawę. Normalnie siadł i wstydził sie.....

przesadziłam

przesadziłam to cholerne zielsko.  I już wiem, czemu pękła doniczka asparagusa. On sie biedak po prostu dusił w starej, ciasno mu było potwornie i rozsadzil korzeniami w końcu.  Ale teraz ma chłopak przestrzeń życiową, może sobie korzonki wypuszczać. Hoya też już w nowej skorupie - teraz jeszcze "tylko" trzeba porozplątywać wąsy i rozpiąć na linkach. ale to ostatnie to jutro, potrzebuję czterech rąk do tego (co najmniej), a Skorupiak jakiś dogorywający znowu.  Kolejny punkt z listy skreślony. Tylko czemu jak coś skreślam z poczatku, to zaraz dopisuję nowa pozycję na końcu????

broda

wracamy z przedszkola.  Piotrek nagle się zainteresował: - mama, a kto jest starszy, ty czy P. ? (czyli mój brat) - ja, Pietruszko. - A dlaczego w takim razie on ma brodę, skoro ty jesteś starsza?????   No właśnie, dlaczego???

uffff...

Można zacząć oddychać. To, czego sie najbardziej bałam, czyli zwycięstwo sfrustrowanego, samotnego, pałającego żądzą zemsty Jarkacza już nam nie grozi. Oczywiście, ze do PO mam całą listę zastrzeżeń. Że to i owo sknocili, czego innego nie zrobili wcale, przegapili okazje i tak dalej. Ale przynajmniej idą jakoś przewidywalnie, motorem ich działań są raczej przesłanki racjonalne, a nie emocjonalne, i nie węszą wszędzie spisków, wrogów i Bóg wie czego.  A to jest najważniejsze.

Klasyczny rodzicielski wpis jesienny

Tematyka znana wszystkim rodzicom. Innymi słowy potomek mi zaczyna chorować. To znaczy - na razie jest durny stan pt. na zdrowego za chory a na chorego za zdrowy. Bulgocze nosem, rano kaszle, bryka, szaleje i gania jak całkiem zdrowy osobnik. Temperatura w normie, może minimalnie czasem podniesiona o jedną-dwie kreski. Tyle. Co prawda tego ostatniego nie da sie uwzględnić jako sensownego kryterium diagnostycznego. Kiedyś, ze dwa lata temu chyba, jak dziecię nasze kochane miało ponad 38 stopni, gila do pasa i   płucach mu grała orkiestra dęta, jak wparował do gabinetu lekarskiego z wizgiem opon na zakręcie, to pani doktor z dyżuru (bo oczywiście to był weekend, czyli lekarz przypadkowy, nie znający dziecia naszego) zapytała, widząc jego poziom energii: - to ma byc chore dziecko??? To jak państwo z nim wytrzymujecie, jak jest zdrowy??? Mój podstawowy dylemat wynika z faktu, że we wtorek Pytonek ma urodziny. Kompletnie o nich zapomniał, co powoduje, że niespodzianka świąteczno-prezen

wybory

siedzałam sobie i obrabiałam zdjęcia z wczorajszego ślubu. celowo nie włączyłam telewizora, bo miałam juz kompletnie dosyć gadających głów, które mieliły w kółko to samo - bo nie wolno im było powiedzieć tej jednej rzeczy, która tak naprawdę interesowała wszystkich. Kwadrans po 21 zorientowałam się, że - jesli PKW nie zdecydowało sie przedłużyć ciszy z powodu incydentu w Gorzowie -  to już coś wiadomo. Ale fajne uczucie, jak można przeskoczyć te ostatnie minuty siedzenia z wstrzymanym oddechem, a zamiast tego od razu usłyszeć jakieś, choćby przyblizone - konkrety :) Zwłaszcza, gdy wygląda na to, ze Jarkacz przegrał kolejne wybory!. Ciekawe, kiedy jego wierni współpracownicy zrozumieją, ze jest on kulą u nogi ciągnącą polską prawicę na dno i zdecydują sie wysłać go do diabła.

wesele, wesele i po weselu.

Kolejny kuzyn zaobrączkowany - z najbliższych zostało jeszcze ośmioro potencjalnych kandydatów przed ołtarz. Duża rodzina fajna rzecz, można sie często spotykać przy takich różnych okazjach. Inna sprawa, że kieszeń może boleć - ale cóż, nie ma nic darmo. Zawsze można nie pójść, mamy wsza swobodę wyboru. Do tego termin - wypadł w czasie ciszy wyborczej (chwała niebiosom za to!) i dyskusji politycznych po prostu nie było (przynajmniej do naszego wyjścia), jak sie jednej ciotce wyrwało, na kogo zamierza głosować, to została natychmiast zgaszona, że to juz naruszenie. I temat sie zamknął. Niestety, pan muzyczny nie uznawał innego natężenia dźwięku, niż na maxa, a do tego siedzielismy tak, ze upiorne żarówy w [cenzura] kolorkach miałam prosto w oczy. W związku z tym przed 23 rozbolała mnie głowa w sposób sugerujący, ze jeśli natychmiast stamtąd nie wyjdę, to będę rzucać pawiem jak po ciężkim zatruciu alkoholowym. I nikt mi wtedy już nie uwierzy, że jedyne procenty, jakie wypiłam, to symbo

doniczka

szukam od jakiegoś czasu odpowiedniej doniczki do przesadzenia hoyi. Musi byc  ceramiczna - jakoś nie lubie plastikowych. Ładna - kwestia nie do oceny, innymi słowy - ma mi sie podobać. Pani w sklepie nie musi.  I musi mieś odpowiednie rozmiary. A, i jeszcze nie zabijać ceną. Od dłuższego czasu szukam takiej, która by spełniała wszystkie te warunki. A dziś stwierdziłam, że ceramiczna, ładna doniczka, w której rośnie asparagus, pękła i roślinka ma połowę korzeni na wierzchu. Muszę z tym coś zrobić w trybie natychmiastowym. Szlag by to trafił.

wojna nerwów

Obraz
Wyszłam z Piotrkiem na dwór. Czekaliśmy jeszcze na Skorupiaka.  Na trawniku przed klatką schodową zobaczyłam naszego koteczka.  Koteczek miał dobre towarzystwo. Konkretnie było to osiem srok. Otoczyły go starannie, tak w odległości do półtora metra. Ale kot nie wyglądał na zestresowanego.  To się przeturlał na grzbiecie. Nonszalancko  podrapał się za uchem. Rozejrzał z zainteresowaniem. Sroki denerwowały się bardziej.      Niestety nie udało mi się uwiecznić wszystkich ptaszysk - tu w plan właził mi bagażnik mojego własnego samochodu.  Ale trochę fotek jest, niestety nienajlepsze, bo pstrykałam komórką.   Rozgrywki kota ze srokami są coraz ciekawsze. A  kot generalnie wkurza je samym swoim istnieniem - kiedyś zrobily straszną drakę, gdy kotek leżał sobie na parapecie za zamkniętym oknem i wcale im nie zagrażał. Nie przeszkadzało im to wcale wrzeszczeć i groźnie pikować w jego kierunku.   Ostatnio widziałam, jak wylegiwał się w słońcu na trawniku - ptaszyska też się ciska

wciagnęło

Wczoraj wieczorem, jak juz Pyton został zapakowany do łóżka i zasnął, usiedliśmy sobie ze Skorupiakiem w kuchni i zaczęłam go edukować. Oczywiście tematem działań było to, czego sama sie nauczyłam dzień wcześniej.  oboje byliśy zadowoleni - ja, bo najlepszą metodą uklepania sobie jakiejś wiedzy w głowie jest wytłumaczenie komus innemu. Poza tym na następny zjazd musze mieć przygotowanych ileś przykładów, a wczoraj sobie zrobiliśmy całkiem ładny. Skorupiak - bo dostał znakomite narzędzie do pracy. Proste w obsłudze, logiczne, i skuteczne. A do tego znalazłam  takie same szkolenie w Warszawie. Nie powiem, ile wiecej kosztowało, niż to, na którym byłam, ale różnica była... baaaardzo satysfakcjonująca :) Teraz będziemy oboje rysować chmurki :)

powiało PRL-em...

wracałam z Poznania pociągiem. Całkiem komfortowo nawet, obecna druga klasa w ekspresie nijak sie ma do tej samej klasy w ekspresie sprzed dwudziestu lat.  Ale ja nie po o tym.  W pewnym momencie zobaczyłam jakieś stare, sypiące sie zabudowania, opuszczone gdzieś w krzakach.  Jakieś dawne zakłady produkcyjne chyba. I na jednym z nich widac było napis: "Jaka praca dziś, taka Polska jutro". Kiedyś kolekcjonowałam takie teksty, ale dawno było i w koncu przestałam. Inna sprawa, że takie rzeczy ostały sie jeszcze tylko w zakamarkach, przy szlakach, w jakichś małych miejscowościach... Cóż, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, zestarzałam sie i zrobiłam wygodnicka.  Teraz wspomnienia socjalizmu oglądam głównie z okien pociągu lub samochodu...

miniwakacje

zrobiłam sobie wakacje od chłopaków, domu, sprzątania, gotowania i takich tam. Pojechałam do Poznania pouczyć sie trochę. Znalazłam (a właściwie Tata mi znalazł - dzięki Duży :)),kurs z Teorii Ograniczeń  w wersji dla edukacji. TOC (Theory of Constraints) pierwotnie powstało jako rozwiązania biznesowe. Szybko jednak sie okazało, że są to doskonałe narzędzia do zastosowania właściwie do wszystkiego - w biznesie, w konfilktach rodzinnych, do analizy dowolnego tekstu czy problemu, analizy wszystkiego.  I do wykorzystania zarówno przez prezesa światowej korporacji z nie wiem, iloma dyplomami uniwersyteckimi na karku, jak i przez dziecko nie umiejące jeszcze pisać. jestem naprawdę pod wrażeniem. Nabrałam rozpędu, będe musiała teraz sobie nabytą wiedzę poukładać i zacząć używać. A do tego, ponieważ kończyliśmy około 16, miałam pare godzin całkowicie dla siebie, mogłam (i to właśnie zrobiłam) powłóczyć sie bez celu po Poznaniu - żałowałam, że nie wzięłam aparatu fotograficznego, ale mysl