Mama podesłała mi ostatnio bardzo ciekawy artykuł. NIe wkleję linku, bo oczywiście już go zgubiłam , ale generalnie była to rozmowa z panią psycholog pracująca w hospicjum. Chodziło o to, jak bardzo eksploatują siebie osoby pracujące w takich miejscach (czyli między innymi ja). Jak zakładają swoistą omnipotencję, takie "ja sobie poradzę ze wszystkim, udźwignę" , jak lekceważą potrzeby swojego organizmu, bliskich, rodziny, bo przecież ktoś umiera i ich potrzebuje, przecież nie odmawia się umierającemu, prawda? co z tego, ze jest 21 w niedzielę, ale jak dzwonią z miejsca pracy, to nie po to, żeby porozmawiać o modzie, tylko to ważne sprawy. I niepostrzeżenie wpada się w taki mechanizm zatracania siebie. Moje sprawy nie są ważne - w porównaniu do strachu chorego podopiecznego, który być może umrze za tydzień. Więc przestaję się bawić, przestaję mieć czas dla siebie. przestaję mieć granice, poza które praca nie ma prawa włazić. I płacę za to. Przemęczeniem - sama ostatnio