Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2014

w dupiu

Znalazłam wreszcie świetny sposób na zapamiętanie, która forma jest poprawna - w cudzysłowie czy w cudzysłowiu.  Tak poza tym jednym kwiatkiem to ja mówię raczej poprawnie, nie mam problemów z popularnym "wziąściem", ani paroma podobnymi - tylko ten nieszczęsny cudzysłów. A tu - proszę, taki piękny sposób - skoro mówi sie w dupie, a nie w dupiu, to będzie w cudzysłowie, a nie w cudzysłowiu, prawda? Analogiczny chwyt, usłyszany lata temu spowodował zapamiętanie na wieki poprawnej formy "wziąć" - panna jest do wzięcia, a nie do wzięścia. Najlepsze są takie absurdalne zdania, trzyma sie to pamięci i od razu wiadomo, jak mówić, żeby było po polsku a nie po polskiemu... A wszystko dzięki notce z bloga. Dziękuję!!!

wielbiciel

Nie tylko ja uwielbiam nasz zegar . Wielbicielem konkurencyjnym jest Grzechot. Nieważne, co robi, w chwili, gdy zegar zaczyna bić, mały odwraca się w jego stronę i z zachwytem w głosie powtarza: Ga! Ma dziecko dobry gust. 

znalezisko 64

Robiąc porządki i odstawiając różne rzadziej używane naczynia na swoje miejsce dokonałam odkrycia. Znalazłam jeszcze jeden zakamuflowany w szafce mazurek pomarańczowy! KOmpletnie o nim zapomniałam, niespodzianka pełna. Lubię tak, może posprzątam jescze parę szafek - a nuż też coś tam znajdę?

zimny prysznic

Skorupiak wychynął z odmętów, przyodział sie nieco i stwierdził uprzejmie - wskakuj pod prysznic, zajmę sie przez ten czas Grześkiem. Takich rzeczy nie trzeba mi dwa razy powrtarzać, popędzilam do łazienki. Powiesiłam sobie ręczniki na drzwiach brodzika, odkręciłam wodę i... niespodzianka. Wody niet. Dmuchnęłam w słuchawkę prysznicową, ale nie pomogło. Wylazłam, sprawdziłam, jak to wygląda w wannie. Podobnie. To znaczy, coś tam ciekło, krótkie badanie wykazało, zę jest tylko zimna. ZImną to ja sie nie będę myć, nie ma mowy. Wydelegowałam Skorupiaka, by sie dowiedziął, co jest grane, węzeł cieplny jest w naszej klatce, więc jeśli coś sie stało, to będą robić na dole. A na dole smutny pan poinformował go, zę ma zakaz rozmawiania z lokatorami!!!! No ja nie mogę, coś komus odbiło, facet nie może powiedzieć, do której nie będzie ciepłej wody!!! A ja mam w domu dwójkę dzieci z biegunką i właśnie miałam puścić kolejne pranie...   PS. Całe szczęście, że się jeszcze chwilę grzebałam, o

dawno nie było

Grzesiek jest chory. Basował delikatnie od kilku dni, ale lekkie obniżenie głosu to był jedyny objaw. Mimo, że to mało konkretne, zapisałam go wczoraj do pediatry na poniedziałek. Obbudził mnie przed chwilą (2 w nocy) - nie zauważyłam, kiedy wlzał nam do łóżka, natomiast był zdecydowanie za ciepły. Przyssał się, a po chwiili zwrócił to co zjadł. Teraz Skorupiak go inhaluje - zeszłam z horyzontu, bo mały przy inhalacjach ładnie zasypia, nie chcę go rozpraszać.   Cholera, pytanie, czy jechać jutro na dyżur /zamawiać wizytę domową, gdzie będzie obcy lekarz, czy czekać do poniedziałku, kiedy zobaczy go nasz pan doktor, który już Grześka i jego pomysły oskrzelowe zna?   Biuletyn poranny: O szóstej rano przyszedł do nas Piotrek, płacząc że go boli brzuch i głowa. Miał temperaturę. Wezwałam w końcu lekarza, i mieliśmy nieprawdopodobnego fuksa, bo pani doktor była 20 minut po telefonie - krążyła akurat po Ursynowie. Diagnoza - obaj mają jakśą pokarmówkę wirusową...

święte etykiety

W związku z jutrzejszymi wydarzeniami - kanonizacją dwóch papieży - coraz mocniej plącze mi sie po zwojach mózgowych pytanie - jaki to ma sens? W mediach - wszędzie papież, na co drugim murze wokół kościoła ogłoszenia o wycieczkach, w sklepach coraz bardziej absurdalne gadżety z JPII... Wiadomo, każdy chce zarobić, ale może trochę umiaru? Osobiście nie mogę sie w tym odnaleźć. Wkurza mnie cały ten cyrk, to wielkie słowa, za którymi kryje sie wielka pustka, głowę dam sobie uciąć, zę przeogromna większość tych wszystkich podekscytowanych jutrzejszą imprezą nie ma zielonego pojęcia o tym, co Jan Paweł II napisał - nie czytała i nie przeczyta ani jednego jego tekstu w całości, możę tyle, co  gdzieś dziennikarze zacytują jakieś dwa zdania. Denerwuje mnie w ogóle katolicka koncepcja świętych. A ściśle nie sama świętość, tylko fakt, zę do uznania tejże niezbędny jest proces biurokratyczny, jak nie ma - toś przepadł. Bez etykietki akcyzowej się nie liczysz. Został co prawda na otarcie łez d

typowy piątek....

wróciolam z tygodniowych zakupów. Przytachałam siaty i drzemiącego mi na ramieniu Grześka.  W chwili, gdy usiłowałam poodlkładać te milion pięćset rzeczy, które mialam w rękach (plus Grzesiek, oczywiście), zawyła mi w torebce komórka. Żeby udusić - muszę znaleźć, inaczej obudzi mi dziecia.  Nie zdążyłam, obudziła. Szlag. Opanowałam sytuację, Grzechot się skupił. Zbieram sie, żeby go umyć, a tu domofon. Pan hudraulik do piwnicy. Cholera, zawsze do nas dzwonią, już nawet na tę okoliczność zamontowaliśmy sobie wyłącznik domofonu, ale akurat był włączony.  Gorzej, że pan poinformował, iż właśnie idzie odciąć wodę - niech pani sobie nałapie, poradził z ojcowską życzliwością.  Sprint, Grześka pod kran, woda do wanny sie leje, z obiadem mogę sie na razie pożegnać, nie będe go pichcić w takiej pomarańczowej zupie, która leci z kranu.  Odczekałam przerwę w dostawach wody, poszłam robić obiad, Grzechot za mną. I uznał, ze najlepszą rozrywką jest grzebanie w szafce ze słoikami. Stłukł, na

odpowiedź

Mój wkurz najwyraźniej dotarł tam, gdzie miał, bo odpowiedź ze szkoły dostąłam po trzech godzinach. ALbo jeszcze prędzej.  Tempo reakcji zaskoczyło mknie pozytywnie, natomiast treść odpowiedzi nie zaskoczyła mnie wcale. Standardowe przeprosiny numer siedem, przyznanie, zę takie coś nie ma prawa w szkole zaistnieć i obietnica bliżej niesprecyzowanych działań w celu wyeliminowania takich sytuacji. Mimo wszytko mam nadzieję, że podpędzilam im nieco kota, zwłaszcza, że poszło z kopią do wydziału oświaty. A potem na forum naszej klasy udostępniłam ten tajny / poufny adres, który szkola tak kryje. Jka ktoś będzie potrzebował, to będzie jak znalazł.

wkurzyłam się

Jakiś czas temu Piotrek wrócił ze szkoły dzierżąc w łapce ulotkę reklamową zachęcającą do udziału w obozach letnich. Cokolwiek drogich - to tak na pierwszy rzut, za dwa tygodnie chcieli 2300-2400, w zależności od lokalizacji (dla porónania, obóz judo, w dobrym ośrodku, z masą atrakcji, to 1750). Punktem, który doprowadził mnie do wrzenia była jednak nie cena, a sposób prowadzenia marketingu. Otóż jakaś pani weszła na lekcje i zaczęła opowiadać o obozach, tłumacząc dzieciom, zę mają "zmusić" rodziców, by wysłali je latem akurat tam. PO czym rozdała rzeczoną makulaturę. No ja nie mogę, po pierwsze, szkoły od dawna narzekają, zę programy przeładowana i nie nadążają z realizacją programu, ale na coś takiego to czas mają. Po drugie - co to ma znaczyć, zę dziecko ma mnie do czegoś zmusić? Jakim prawem taki tekst wygłasza osoba obca? A do tego chodzi o zmuszenie mnie do wydania naprawdę dużych pieniędzy? No bez jaj, proszę państwa. Wściekłam sie solidnie, postanowiłam obsobaczyć

hm... smacznego:)

Właśnie usunęłam z paszczy Węża Młodszego ślimaka. Takiego ogrodowego, w skorupce. Bueeee.....   PS. To jak w starym kawale - co jesz? - mięsko. - a skąd masz? - przypełzło....

samoobrona

zapisałam się na zajęcia z samoobrony. Gmina organizuje już którąś edycję, zajęcia są darmowe - zebrałam się w sdobie. Przy okazji zmusiło mnie to wreszcie do zakupienia sobie porządnego stanika sportowego - to jednak bardzo nieprzyjemne, jak majtający biust wybija zęby. Ból polegał na tym, ze od dawna nie udawało mi sie znaleźć takiego sportowca, który by naprawdę trzymał wszystko na swoim miejscu. Latało mniej niż normalnie, ale latało. Tym razem wybrałam sie na poszukiwania do Decathlona. Obejrzałam wszystkie staniki na parterze i klęłam coraz bardziej - było nieco lepiej niż w zwykłym, ale to cały czas nie to. Po czym tknęło mnie i zapytałam panienkę z obsługi działu, czy może mają jeszcze gdzieś taki asortyment. Mieli! Tyle że na I piętrze, gdzie pewnie bym nie poszła - skoro są na dole, to na górze już sie nie spodziewałam. Ale były, w dziale dla biegusów. I tam poczułam sie jak u jubilera - bezbłędnie wybrałam ten najdroższy - ale też był to jedyny spełniający moje wymagania. F

poświątecznie

święta mminęły nam... sennie. W skrócie oznacza to minimum imprez rodzinnych, nieprzesadne obżarstwo (hitem absolutnym była galaretka z kurczaka, żadne tam mazurki, ciasta czy inne frykasy). I codziennie przynajmniej dwugodzinna drzemka. W efekcie jesteśmy już tylko trochę niewyspani, a nie kosmicznie padnięci :). Za to w poniedziałek była wielka atrakcja - po mszy dziecięcej dominikanie, jak co roku (o ile pogoda pozwoli, bo w zeszłym roku miała jakieś , hm, wąty) urządzili wielką bitwę wodną. Rzecz była zapowiedziana wcześniej, więc dzieciarnia przyjechała przygotowana - pe;lerynki, kalopsze, armatki  i pistolety najróżniejszego kalibru... Wystawiono wąż ogrodowy, czyli było zaopatrzenie w wodę, ojciec Michał przyodział sie w gustowną turkusową plastikową pelerynkę - i jazda! Oczywiście głównym celem byli ojcowie - paru z nich brało udział w zabawie, przeor sprytnie zastosował kamuflaż miejski i wystąpił w dżinsach i bluzie - nie rzucał sie w oczy tak jak ojcowie w habitach. Ale t

spotkanie 65

Na wieczornym spacerze z psem spotkałam jeża!  Bardzo lubię te zwierzaki - sentyment do Filipa .  Wiosna na całego.

boję się 66

Obraz
Jutro czeka mnie najazd Tatarów. Hunów. Czyngis Chan ze swoją Ordą to pikuś w porónaniu z tym, co ja tu jutro będe miała.  Jutro przychodzi do Piotrka T. - przyjaciel największy, który w styczniu wyemigrował do Irlandii na trzy lata.  Przylecieli na święta i chłopaki korzystają. T. Pójdzie do szkoły, pogadać z klasą (zdaje się, zę początkowo podszedł do tematu całkiem bez entuzjazmmu, ale potem mu sie odmieniło. Może zrozumiał, jaką przysługę zrobi kolegom, gdy zajmie kawał lekcji), a potem przyjdą do nas. I zostaną do wieczora (czyli do treningu judo, na które T chodził przed wyjazdem i pójdzie gościnnie jutro też), albo do jutra - jeszcze nie ustaliłyśy dokładnie.  Jestem z lekka siwa na samą myśl o dniu jutrzejszym, gdyż oni razem wydają z siebie koszmarne ilości decybeli. A mnie hałas bardzo męczy... Do tego oczywiście mam standardowo Grześka. Powinnam sprzątać - okna cały czas czekają na umycie, podobnie jak część podłóg. Resztę umyłam wczoraj, ale jeszcze pół mieszkania czeka.

dziedzictwo

Piotrek wdał się w moją mamę.  Niestety. Pojechaliśmy dziś wreszcie na testy skórne, zlecone wieki temu. Połowę, tę pokarmową. I co? I psińco. Wyszła mu próba histaminowa - tak jak powinna, i wyszła mu identycznie kontrola ujemna. A nie powinna. Wyszła mu również masa innych rzeczy, na przykład jabłka, ale wobec kontrolki (-) nie ma co tego brać pod uwagę.  Pani doktor stwierdziła, ze takie dziwo to ona pierwszy raz widzi.  Nieodrodny wnuk swojej babci, dba, żeby lekarze w rutynę nie popadli. Nie mógł po niej odziedziczyć czegoś innego?

samodzielne powoty

Skoro zostałam wywołana do tablicy w komentarzach pod poprzednim wpisem, to będzie historia z czasów zamierzchłych. Jako się rzekło, miałam wówczas 12 lat. 12,5 gwoli ścisłości, gdyż jam grudniowa, a to lato było. Pojechałam na obóz. Na doczepkę do istniejącej grupy - drużyny harcerskiej. Krakowskiej drużyny harcerskiej. Co oczywiście skutkowało między innymi tym, że jak obóz się skończył, to wróciliśmy do Krakowa, gdzie na Dworcu PKS wszyscy się rozeszli.  Ja zostałam - miałam w garści bilet na wieczorny expres do Warszawy, jak dziś pamiętam, na godzinę 19.10. Czasu miałam trochę, poszłam więc do baru Smok - coś zjeść. Dalej nie chciałam łazić, żeby zdążyć na pewno na pociąg, więc jakieś dwie godziny snułam się po dworcu, objuczona plecakiem. W końcu nadeszła pora odjazdu, więc poszłam na właściwy peron... by ujrzeć w dali tylne światła znikającego pociągu. Mojego pociągu. Zatkało mnie. Potem się wystraszyłam, ale szybko zaczęłam myśleć z powrotem. Najpierw poszłam na lody - n

Pyton sobieradek

Wczoraj Pyton mi zaimponował. Organizacyjnie dzień byl zwariowany, bo do standardowych zajęć doszło zebranie u Piotrka w szkole i jeszcze parę drobiazgów. Pojechałam łańcuszkiem, basen, na którym Piotrek rano zostawił plkecak z mokrym ręcznikiem i całą resztą, odstawilam go na zajęcia na 16.30, wpadłam odebrać książki w księgarni wysyłkowej po drugiej stronie ulicy, zapomniałam podjechać pod kompresor, gdzie miałam napompować koła w Pytonim rowerze... I na 17.30 do szkoły.  Skorupiak został w domu z Grzechotnikiem. W związku z całym tym obłędem napisąłam Piotrkowi kartkę, ze może samodzielnie wrócić do domu po zajęciach w Matplanecie . Firma jest tuż obok metra, dwie stacje - da sobie radę. Nie sprawdziłam tylkko jednego drobiazgu - czy młody człowiek ma ze sobą legitymację i bilety.  NIe miał. Zorientował się, że nie ma biletów, jak juz wyszedł z  zajęć. Pomyślał chwilę, po czym poszedł do ochroniarza pobliskiego sklepu i grzecznie wytłumaczył sytuację, po czym poprosił o pożyc

w co się bawić...

Obraz
ulubiona zabawka Węża Młodszego w dniu dzisiejszym:     I po co kupować te wszystkie wypasione fisher price za ciężkie pieniądze? Wcześńiej bawił się pokrywką od garnka i moją skarpetką (świeżo upraną).

wspinacz

Gadzina robi sie nie tylko gadatliwa , ale też coraz bardziej mobilna.  Wspina sie na wszystko, regały, fotel, ława w salonie, łazi po krawędzi kanapy, a mi wszystko zamiera, jak widzę, że sie chwieje, a ja nie zdążę dolecieć z drugiego końca pokoju. Dzisiaj już trzy razy zleciał ( a jest dopiero 9 rano...). Raz gruchnął z ławy paszczą o kanapę, więc nieprzyjemnie, ale miękko, drugi - poleciał w stronę parapetu i zawiesił sie na firance, dopadłam, zanim sięgnął gruntu. Trzeci raz już nie był taki ulgowy, gruchnął z ławy na podłogę, zahaczając chyba o którąś ze swoich skrzynek z zabawkami, mieszkających pod ławą. Na nosie ma krechę, poryczał sie solidnie, ale nic wielkiego sie nie stało. Za to przestał łazić po meblach - przynajmniej na chwilę.  Do tej pory bardzo go bawiło, jak ganiałam za nim łapiąc w locie (albo i nie).  Dlaczego jedyna metoda na takiego kochanego drania, to pozwolić mu zrobić sobie krzywdę? bo żadne tłumaczenie do takiego malutkiego łepka nie trafi, na to jest j

gaduła 67

Mały mi się rozgadał. Pojawia sie coraz więcej słów, na razie zrozumiałych tylko dla wtajemniczonych, ale są. Pupta - spacer Kuga - kawka (w sensie ptaka, a nie małej czarnej) Ga - zegar - Grzesiek uwielbia, jak nasz zegar wybija godziny. Ja też. Koko - kot Ga  oznacza również gołębia - zależnie od kontekstu. Pika - piłka Ba, bate - brat tata - wiadomo,    Będę dopisywać w miarę, jak sie będą pojawiać (albo zidentyfikuję znaczenie). Oczywiście jest jeszcze cała masa różnych loliloliloli czy bliblibli - gadatliwe jest to dziecko, oj, gadatliwe. W sumie nie mam co sie dziwić, mamusia też do małomównych nie należy Kolejny fajny okres sie zaczyna. Ciekawa jestem, które z jego słów pozostanie nam w pamięci tak jak Piotrkowe "guncie". Dla wiernych czytelników konkurs - kto pamięta, co to oznaczało? I proszę nie oszukiwać, wiem, że można skorzystać z ctrl F, ale to niesportowo :)

Poszukiwania

Grzechot mlaszcze przy piersi. Robi sie z niego coraz bardziej komunikatywny osobnik i jak w jednej piersi robi się pusto, to informuje stanowczym "to" połączonym z wskazaniem paluchem, zę życzy sobie być przełożony do drugiego dystrubutora.  Dzisiaj wydoił z jednej strony, wydoił z drugiej... I mało było.  Zaczął szukać mi pod pachą trzeciej piersi, z nadzieją na ciąg dalszy śniadania. Niestety nie znalazł, więc musiał sie zadowolić kanapką z twarożkiem i szczypiorkiem. Operatywne dziecko. Taki to nie zginie.

spacer

Nogi wychodzą mi uszami. Zaczął sie sezon spacerów Grzesia. Oczywiście nie znaczy to, ze do tej pory przez ponad rok siedział w domu i oglądał świat zza okna, nie ma tak dobrze.  Po prostu na dwór był albo wynoszony w chuście, albo wywożony w wózku. I jechał, przypięty, gdzie zawieźli. Teraz, proszę Państwa, Grzechot nie pozwala sie już tak traktować. On sobie życzy mieć wpływ na kierunek przemieszczania sie po świecie, szczególnie upodobał sobie trasy pod górkę. Jakąkolwiek, byle w górę. Pnie się dziecko na szczyty, chociaż dzisiaj na drodze do sukcesu uparcie stawał mu pewien płot, którym włodarze osiedla ogrodzili placyk zabaw.  A matka drepcze za nim. Zaopatrzona w szelki - a właściwie uszelkowiony jest Grzechot, matka dzierży drugi koniec tej smyczy (co zresztą spowodowało juz parę oburzonych okrzyków "no jak można, dziecko jak psa na smyczy prowadzić!") i kręci sie w kółko.  Szelki są wynalazkiem genialnym, gdyż piechur możę iść w nich całkiem samodzielnie, nie wyk

eksmisja

zabraliśmy sie ponownie za eksmitowanie Gada z naszego łóżka. Pierwsza próba poszła sie gwizać, bo jak już coś sie udało, to mały zachorował, musiałam mu robić inhalacje co 4 godziny i najwygodniej było mi go mieć pod ręką. Może są osoby, którym nie przeszkadza taki dodatkowy (śpiący zwykle w poprzek materaca) lokaator  w łóżku, ale my mamy dość. Kopie, niedawno Skorupiak został obudzony ciosem twardej pięty w nos, rozpycha się - ja sie co rano budziłam obolała, plecy czułam przez pół dnia. Od czasu, gdy Grzesiek został wystawiony do siebie - przeszło. No, prawie, ale różnica jest kolosalna.  Z drugiej strony ciężko, jak widzę takiego nieszczęśliwego malutka, piszczącego cichutko w łóżeczku i czekającego z nadzieją... Sama nie wiem już, co jest lepsze dla niego, ale naprawdę nie dajemy już rady. Chodziliśmy oboje niewyspani, połamani, wkurzeni, nie mówiąc już o tym, ze czasem naprawdę chciałabym móc sie spokojnie przytulić do własnego męża...A tu w dzień sie nie da - albo go nie ma,

zwycięzca

Kolejne zawody w karierze Piotra - judoki.  I kolejny złoty medal. Walczył pięknie, właściwie od początku byłam pewna, że zwycięży - szedł jak burza.  Oczywiście, na razie konkurencje są dopasowane dla dzieci, tor przeszkód, przeciąganie pasa i jedna "prawdziwa" - wychodzenie z trzymania. Pyton na torze na oko czas miął bardzo przyzwoity, w przeciąganiu pasa wygrał wszystkie walki jak leci, dopiero przy wychodzeniu z trzymania raz mu się nie udało. To imponujący wynik. Jego koleżanka, z którą sie przyjaźni i chodzi razem nie tylko na judo, ale i na angielski, również w swojej kategorii wagowej zdobyła złoto.  Brawo, Ryśki!   PS. Obejrzałam sobie w klubie wyniki poszczególnych zawodników.  Piotrek wywalczył maksymalną ilość punktów, jaką w ogóle można było zdobyć. Taka sztuka udała sie tylko pięciu osobom na cały turniej! Teraz to już mama całkiem puchnie z dumy z synka!

brak kwalifikacji

Dzieci poszły dzisiaj przyzwoicie spać - postanowiliśmy ze Skorupiakiem zrobić sobie kolację we dwoje. Bez bajerów, świec i szampana - zamiast tego ostatniego było pół butelki wina, które nam sie pętało po lodówce od miesiąca - czyli od ostatniej popijawy.  Wypiliśmy, zjedliśmy - łatwo policzyć, że na twarz, zarówno skorupią jak i moją wypadło po niecałe półtora kieliszka wina. Tyle było. Czyli raczej niedużo. NIe zmienia to faktu, ze owo niedużo już spowodowało u mnie latanie głowy jak na luźnej nitce i nadprogramową wesołość u Skorupiaka - chciał mi suszarkę na pranie ustawić w korytarzu. Po czym grzecznie poszedł myć podłogę w kuchni, co miał w planach już wcześniej (tak wypadło z rozdzielnika, ja miałam parę innych czynności porządkowych).  Zdecydowanie nie mamy kwalifikacji na alkoholików - to wino zalegało od miesiąca, poprzednio też interwały między kolejnym butelkami można było liczyć w tychże jednostkach. A właściwie między półbutelkami. Polski przemysł spirytusowy nie zaro

szczurze gniazdo

Dziś rano czułam się jak szczur.  Leżałam na łóżku przyciśnięta do ściany. W moje plecy wtulał się SKorupiak. Na moich nogach siedział Piotrek. Na poduszce, tuż za głową Skorupiaka leżał kot i mruczał, a na nas obojgu siedział Grzesiek. Do Skorupich nóg przytulał się pies.  Połowa łóżka była wolna. Szczury też tak śpią, wszystkie zwalone na kupę w jednym kącie gniazda. Niech ktoś zabierze dzieci z naszego łóżka!!!! (same włażą, jakby sie ktoś pytał. Nawet intensywnie wypraszane).

przepasany

Piotr dzisiaj zdał egzamin na swój pierwszy pas w judo. Do tej pory nosił go trochę na kredyt - żeby mu się poły judoggi trzymały i nie majtały. Teraz może go już używać w sposób całkowicie legalny. Gratulacje!!!! Mamie się trochę mokro w oczach robi przy każdym takim sukcesie synka. A w niedzielę kolejna okazja - zawody!

Serpens Minor zwiększa zasięg

  Wczoraj właził na biurko. Dzisiaj zobaczyłam, jak zadziera z wysiłkiem nogę, żeby ją postawić na pierwszej półce regału z książkami. Całe szczęście, że lata temu Skorupiak uparł się jak osioł, żeby każdy regał był przymocowany hakami u góry do ściany - nie ma szans, nie wywali się.  Kiedyś, jak Piotrek był jeszcze mały, czytałam o takim wypadku - maluch zaczął  się wspinać po półkach, całość się wywróciła - niestety, źle się to skończyło. Zmroziło mnie wtedy, to było dziecko dokładnie w wieku Piotrka. I nie mogę tamtej historii zapomnieć... Tak czy inaczej - Skorupiaku, niski pokłon za Twój ówczesny upór. I wiem, że wtedy się wściekałam, że to niepotrzebne, bo już miałam koszmarnie dosyć remontowania, meblowania i całej tej budowlanki. Miałeś rację.

pomocnik 68

Sprzątam w kuchni po śniadaniu - między innymi muszę rozładować zmywarkę i załadować kolejną porcję.  Grzechot przytuptał do mnie, wsadził dziób do zmywarki - i podaje po kolei kubki, talerze, miseczki. Twardo, aż do końca. Pochwaliłam za pomoc, podziękowałam. Kolej na ciąg dalszy - załadunek. Wstawiłam deseczki, używane przez nas zamiast talerzy, odwróciłam, żeby sięgnąć po kubki - a Grzesiek przez ten czas szybciutko wyjął brudne deski i zachwycony podał do odwieszenia na miejsce! O ile koncepcja wyjmowania różnych rzeczy ze zmywarki do niego przemawia, to jeszcze nie dokońca załapał, zę aby móc wyjąć, trzeba najpierw włożyć, choćby brudne :) Tak czy inaczej - cieszę się. Pierwsze próby włączenia się w czynności domowe, robienia tego, co dorośli. Pamiętam Piotrka z tego okresu - to było piękne, jak pomagał, rzucał sie do każdej pracy. trochę mu to przeszło, niestety, ale może sie nawróci widząc przykład młodszego brata :)

ratunku!!!

Serpens Minor robi sie coraz bardziej samodzielny. Łazi ze stołkiem, już próbował sam wleźć do wanny. Wczoraj Skorupiak znalazł wreszcie chwilę (a uwierzcie, nie jest to łatwe), na odgruzowanie naszego biurka.  I od razu powstał problem.  Jak na biurku był śmietnik, leżało tam tysiąc różnych rzeczy, to Grzechot tylko łapał za to, co sięgnął z kanapy.  Posprzątana powierzchnia kusi - wlazł mi na biurko dziś juz ze cztery razy. I co gorsza, próbował zejść - ale nie zauważył, że kanapa przylega tylko z jednej strony. Tej drugiej... Złapałam w porę. Tym razem...