Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2010

ale się załatwiłam....

umówiłam się z mamą, żo pojedziemy dziś po sadło dla gawronów. Przyjechałam do niej, pogadałyśmy, w końcu zbieramy sie do wyjscia. Chciałam jeszcze zgasic oświetlenie blatów w kuchni, macnęłam na ślepo i zamiast w wyłącznik trafiłam w szkło lampki - gorące szkło dodajmy.... wrzasnęłam, pognałam pod zimną wodę. niestety poparzyłam się całkiem solidnie, bo po trzech godzinch boli, jeśli nie trzymam czegoś zimnego. Dobrze, że jest śnieg, bo Panthenol nie pomaga, a na Lignokainę trzeba mie receptę. W każdym razie mam bąble na trzech palcach. całe szczęście,  ze to lewa ręka...   PS. Ale sadło kupiłyśmy. Ptaszory muszą mieć co jeść :)

zamawiam peryskop

taki nieduży. W sam raz dla psa w śniegu. Agra , która generalnie jest zmarzlakiem takim jak ja, dziś była zachwycona - ryła w śniegu, brykała, skakała, ganiała z pigułami. czasem ponad śnieg wystawał tylko czubek ogona i czarny nos. Skakała takimi śmiesznymi sarnimi susami - żeby cokolwiek zobaczyć. Taka zima to może być, jak teraz ten mróz utrzyma, ale niech nie dosypuje już wiecej. Bez wiatru, -7 dziś rano - można sie bawić. Piotrek też szczęśliwy - do przedszkola pojechał na sankach.

zima w karmniku

Niestety nie moim karmniku. Mimo całej sympatii dla ptaszorów nie mam i nie zamierzam mieć karmnika przed oknem. Powód jest prosty. Kot. Czort niestety lubi łowić ptaki i robi to dość sprawnie. Próbowałam zakładać mu pbroże z dzwonkiem, ale bardzo szybko je zdejmował. W obliczu bankructwa dałam sobie spokój. Ale u rodziców mogę sie oddawać przyjemności obserwowania ptaków do woli. Po pierwsze, na tarasie mają coś, co kiedyś było kominem wentylacyjnym do przepompowni, ale po wymianie czegoś tam jest po prostu słupkiem. Słupek jest obecnie karmnikiem dla drobnicy  - ma daszek, przez szczebelki żaden wróg (kot czy sroka) nie sięgnie, więc można bezpiecznie zajadać. Poza tym na linkach, na których rozpięta jest winorośl, wiszą kule dla ptaków. I wokół tego wszsytkiego kręci sie cały tłum sikorek - modraszek, ubogich, wróbli - głównie mazurków, a czasem różne inne drobie. Dzisiaj przyleciała zięba, oczywiście były kawki, kiedyś bywał dzięcioł, dzwońce, gil, kwiczoły, a nawet pewnego dnia

konflikt w rodzinie

Konkretnie między Piotrkiem a psem. A było tak: Ścięło mnie co nieco, więc padłam się troszkę przedrzemać. Obok mnie w naszym łóżku siedział sobie Piotrek i oglądał minimini. Gdzieś tam w nogach leżał pies. Chrapię sobie ci ja w najlepsze, aż tu nagle obudził mnie warknięcie psa i płacz Piotrka. Oprzytomniałam błyskawicznie i badam sytuację. Co sie okazało - pies dziabnął Piotrka w nos. Niedramatycznie, ale skórę naruszył. Ponieważ ja raczej w takich sytuacjach najpierw działam, a ewentualnie potem, jak już wszystko jest  opanowane, zaczynam histeryzować (niekoniecznie), to szybko obejrzałam paszczę i przytuliłam mojego pogryzieńca. Rany nie były poważnew głównie najadł się strachu. Małż w tym czasie przyniósł zimny kompres i coś do przemycia i zdezynfekowania, oraz zakagańcował psa - w końcu nie wolno gryźć Piotra, niezależnie od wszystkiego. Opatrzyłam, co trzeba i zaczęłam śledztwo. Pies nie jest agresywny i takiego  numeru bez powodu nie robi (żeby było jasne, TEN pies, nie mów

niegrzeczne dziecko

Naszło mnie tak bardziej filozoficznie na dumanie. Zaczęło się  - jak zwykle - od zachwytów nad Piotrkiem (A co sobie będę żałować .) Że taki wesły, pogodny, bystry miły dla innych, uprzejmy, a równocześnie mający własne zdanie, wygadany. "Grzeczny". I tu sie zaczęłam zastanawiać, co właściwie oznacza słowo "grzeczny".  Wyszło mi, że w powszechnym odbiorze dziecko grzeczne, to takie, które: wykonuje bez dyskusji polecenia nie sprzecza się nie zadaje niepotrzebnych pytań siedzi spokojnie i nie przeszkadza doroslym zajmuje sie samo sobą nie ma wymagań Po dokonaniu tej wyliczanki przyjrzałam sie jej dokładniej i stwierdziłam, ze jakbym spotkała takie dziecko, to zagnałabym je do psychologa w trybie natychmiastowym. Bo to absolutnie nie są zachowania zdrowego, szczęśliwego dzieciaka. A jednak takie dziecko przez wiele osób zostałoby określone jako "grzeczne".... Słowo "grzeczny" w ogóle chyba przestało cokolwiek znaczyć. Podobnie jak wi

Męska decyzja

Woziłam sie z tematem od jakiegoś czasu. Piotrek miał na piątek wyznaczone testy skórne. Ze wzgledu na solidne obciążenie rodzinne i podwyższony poziom IgE pani dr kazała zrobić. Ze względu na dość skomplikowaną i urozmaiconą medyczną historię rodziny mam wbite w łeb ogólne zauffanie do lekarzy. To nie znaczy, ze słucham w czambuł i totalnie bezrefleksyjnie, ale kredyt zaufania jest. I dwa powyższe elementy zebrane do kupy spowodowały u mnie ciężką myślówę - aż mi sie zwoje przegrzewały. Bo tak - z jednej strony lekarz zalecił. Lekarz z dobrą opinią, polecany przez wiele osób. Z drugiej - Piotrek nie jest uczulony bardzo na nic. Jakby był, to bym wiedziała i bez testów, bo by sie robił parchaty, albo dusił, albo coś. A tu nic. Jeśli nie jest uczulony bardzo - to nie ma co odczulać - no bo z czego. Czyli byłaby to trochę sztuka dla sztuki. Najwyżej mogłoby sie skonczyć tym, zę lekarz na wszelki wypadek da sterydy - ze względu na wywiad rodzinny z astmą w tle.  A tego chcę uniknąć.

bitwa

Dziś od powrotu Piotrka z przedszkola mam w domu bitwę. Konkretnie Piotrek walczy z Białą Czarownicą. Jak skończyłam mu czytać [i]Lwa czarownicę i starą szafę[/i], to pozwoliłam mu obejrzeć film. To znaczy, oglądaliśmy razem, za łapkę, z tłumaczeniem różnych rzeczy. I widać przewagę obrazu - co prawda bitwa i okolicę sa urozmaicone elementami których jako żywo w książce nie uświadczysz, wiec nie jest tp bezmyślne odtwarzanie, ale jdnak. Najbardziej podobały mi sie negocjacje Piotrka z tatą na temat godziny spotkania z Aslanem, który przyszedł do nas na herbatę. A teraz gania z psem po pokoju i tylko czekam, aż któreś z nich rozpłaszczy się na ścianie, bo nie zdąży wyhamowac. Dobrze, że poszedł do przedszkola, bo chyba bym zamordowała....

Mój mąż jest w ciąży

Wróciłam dziś do domu po załatwieniu paru różnych rzeczy i okazało się, że moje chłopaki są w stanie półśpiącym, a właściwie nawet trzyczwarteśpiącym. To znaczy mniejszy śpi całkiem, a duży prawie. Ponieważ ja też byłam ledwo ciepła (ciśnienie leci, czy co?) po chwili tez poczłapałam do łóżka pod kocyk. I zamarłam. Zobaczyłam bowiem, jaki zestaw jedzeniowy Skorupiak przgotował sobie do łóżka. Już pomijam żarcie w łóżku, wie, zę tego nienawidzę i się wściekam, a on to olewa równo i systematycznie. Ale zestaw wyglądał następująco: cola wafle, zdaje sie orzechowe kiełbasa chłpska. Takich zachcianek ja nawet w ciąży nie miewałam. On zwykle ma dość delikatny żołądek  a przynajmniej tak twierdzi, ale mam wrażenie, że żołąek to ma strusia, tylko traktuje go z buta. W końcu taki koktajl może wywołać bunt na pokładzie u największego twardziela, a on żre wyjątkowo debilnie, a potem płacze, jaki to biedny, bo go brzuszek boli. Widzę tu dwa wytłumaczenia - albo mnie olewa, albo jest w ciąż

Rotmistrz w parafinie

Byłam dzis w sklepie na tygodniowych zakupach.  I ku swej dzikiej radości znalazłam kolejny ser o pieknej nazwie: Rotmistrz w parafinie. Zachwyciłyśmy się z mamą niezmiernie, rotmistrz zdetronizował królującego dotychczas na naszej liście durnych nazw produktów spożywczych Ramzesa wędzonego (to też żółty ser, jakby się ktoś pytał). Jeszcze dziś widziałam szynkę Fryderyka . I tak się zastanawiałam, która to szynka, prawa, czy lewa? i z którego Fryderyka bo jak z tego najbardziej znanego, czyli Chopina, to szynka cokolwiek przeleżała już.... z cudności nazewniczych w swoim czasie bardzo mnei cieszył pasztet z pieca - zapewne autor miał na myśli proces produkcji, ale ja z wrodzoną złośliwością uznałam, że tam chyba kafle będą chrupać w zębach. Poza tym cieszy mnie nieodmiennie sokołowski wieprzowy pasztet Zająca -   na opakowaniu ma pyzatą gębę osobnika o tym nazwisku. Oczywiście standardem sa przeróbki szynki babuni na szynkę z babuni itp.  W związku z tym, jeśli ktoś ma jeszc

Dziecko XXI wieku

Piotrek siedzi na podłodze i wkłada buty przed wyjściem do przedszkola. I śpiewa. Wsłuchałam sie w tę pieśń, bo nie brzmiała na przedszkolną a teksty autorskie mego syna niejednokrotnie przyprawiały mnie już o wytrzeszcz. Nie zawiodłam sie i tym razem. Pieśń brzmiała: wuwuwu kropka peel, wwuwuwu kropka peel...  

Feministki do boju!

Zamieszanie w polityce zrobiło sie potężne. I tak przyszla mi w związku z tym do głowy jedna rzecz. Jak dotąd nie mielismy partii, na czele której stałaby kobieta, teraz wygląda na to, że sie takiej dorobimy. I pytanie brzmi: Skoro często o co bardziej widocznych (nie powiem"wybitnych", choć niektórzy by sie chętnie przyznali do takiego określenia) politycznych samcach mówi się czasem "mąż stanu", to jak wygląda żeński odpowiednik tego określenia? Pytanie skierowane jest głównie do wojujących feministek, które są znane z tego, że zajmują sie takimi rzeczami i żądają totalnej równości we wszystkim. Niech sie więc teraz zajmą wykombinowaniem dobrego określenia, w końcu jak już będziezmy mieć kobietę na czele partii, to chyba nie wypada o niej mówić "prezeska"czy "szefowa"....

a podobno mamy XXI wiek....

Wracaliśmy do domu. Podjechaliśmy samochodem, parkujemy, a równocześnie ktoś wyszedł  z naszej klatki schodowej, wypuszczając przy okazji naszego koteczka, który siedział sobie na schodach. Kotek wyszedł. Usiadł sobie na chodniku. Z boku pojawił się młody człowiek z puszką w garści. Nie wyglądała na puszkę coca-coli. Młodzian zachwiał się nieco, po czym zastopował widząc kotka.  Niewtajemniczonym przypominam, że Czort jest wielkim, czarnym kocurem. Kotek popatrzył na młodziana. Młodzian popatrzyl z uwagą na kotka, po czym spróbował omiąć zawalidrogę tak, by nie przecinać jego drogi. Niestety, kot ma cztery łapy, młodzian tylko dwie nogi, więc Czort prysnął mu przed nosem i wlazł pod samochód. Młodzian popatrzył zafrasowany, zamyślił sie. Chlapnął sobie z puszki. I zawrócił. Poleciał wokół całego bloku, żeby tylko nie dać kotu przebiec sobie drogi...... Jeszcze bym jakoś zrozumiała, gdyby to była starsza pani, wychowana w zabobonach. Ale to był młody chlopak. Ech, ludzie.......

aniołki

jak mi sie zebrało na wspomnienia z Wielkiej Brytanii, to jeszcze jedna historyjka, powtarzana  u nas w domu z radością. Pojechałam kiedyś na kurs angielskiego. Miesiąc wcześniej w tej samej szkole był mój brat - mieszkaliśmy u tej samej rodziny. Zabieg był celowy, żebyśmy nie gadali po polsku ze sobą, tylko jednak ćwiczyli język obcy. P. uprzedzał mnie, że mogę przeżyć wstrząs estetyczny u nich w mieszkaniu, ale jakoś zapomniała o tym, zmęczona podróżą. Po wejściu do łazienki rzeczywiście mnie wmurowało w grunt na długo i  raczej dokładnie. Pomieszczenie było spore - tak z 15 metrów kwadratowych. Gruba, szara wykładzina na podłodze. Różowe ściany. Różowa wanna. Różowa umywalka. Różowy brodzik z takąż kabiną prysznicową. Różowy sedes. Różowe podgumowane dywaniki przed wanną i brodzikiem. Biała szafa i komoda, ale dla równowagi na komodzie różowy wazon z różowymi sztucznym kwiatami. I clou programu: aniołki. Na koronkowych, białych serwetkach siedziały (lub leżały) gipsowe amorki.

kminek

Jednym z nieoczekiwwanych, acz niewielkich efektów wyjazdu do Londynu było trochę ziół. Takich najzwyklejszych, kulinarnych. Konkretnie  kminek, mięta i liście laurowe. Wzięło sie to stąd, że J., nasz gospodarz przeprowadzał sie właśnie na drugą stronę Atlantyku i to na dłużej - pewnie na rok. I likwidował różne zapasy. Wożenie kminku do USA zgodnie uznaliśmy za skrajny debilizm, a że głupio było wyrzucać całkowicie nowe, jeszcze nie otwarte opakowanie - stwierdziłam, ze zabiorę ze sobą, zwłaszcza, zę kminek u nas w kuchni schodzi w sporych ilościach. Wróciłam z Londynu, ale jakoś nie robiłam ani kapuśniaku, ani pieczonej świni, więc stał sobie  i wyglądał na półce. Dwa dni temu postanowiłam upiec kawałek szynki - i tu pojawil ise na scenie rzeczony kminek. obsypałam jak należy i ...  nos zaczął wysyłać sygnały - coś jest inaczej, nie do końca tak jak powinno. Obwąchałam  dokładniej ten kminek i ręce mi opadły. Zapach był owszem, znajomy. Nawet lekka nutka kminku tam sie przebijała

nadzeja...

Sprzedaliśmy potomka do dziadków. Oni zabrali wnuka do Zoo, a my zabraliśmy się do roboty - ja pisałam pracę, a Małż obrabiał jakieś inne zaszłości. Przed chwilą tata odstawił Piotrka. Powinien byc solidnie zmęczony, pojedzony - na zdrowy rozum pewnie pójdzie spać..... otóż nie. Na nieśmiałą sugestię w tym kierunku młody oświadczył radośnie: - Nie, ja teraz będę szalał! Nadzieją matką...

Współczesny Szekspir?

Z myśleniem panowie mają wyraźnie kłopot. Przed chwilą Piotrek przyleciał do mnie  i  wypalił: -  Myśleć, nie myśleć, oto jest pytanie? Dylematy Szekspirowskie w wersji współczesnej?  

Trudne pytanie

Panowie dwaj robią coś w kuchni. Koordynacja trochę kiepska, w końcu ze zniecierpliwieniem parskam w ich kierunku: - Panowie, myślcie, to nie boli! Młody odpalił: - A po co? No właśnie, po co?

legenda o autobusie

Ja tu sie bardzo staram, żeby jednak nie pisać za dużo o obecnej sytuacji politycznej. naprawdę sie staram. Dziś po raz kolejny poległam. Załapalam sie niestety tylko na kawałek "Faktów po faktach". Ale i to wystarczyło. Piękna Nelly jest moją ulubienicą od dawna - zawsze, jak coś powie, to klękajcie narody. Tym razem też sie nie zawiodłam. Nelly  - erudytka wielka - przywołała mitologię grecką. Konkretnie legendę o Ikarusie... Dostałam prawie czkawki ze śmiechu próbując sobie wyobrazić latające Ikarusy, które były ciężkie, grube i niezbyt lotne. I wiecznie zapchane pasażerami, tudzież nie trzymające się rozkładu. I przypomniała mi sie historia sprzed lat dwunastu. 30 grudnia byliśmy z wówczas-jeszcze-nie-mężem w Sanoku. Czekaliśmy na dworcu PKS na autobus, który się spóźniał. Zimno było solidnie, wieczór, marzył nam sie już powrót do domu, ciepła herbatka i tak dalej. Podano komunikat, że autobusu nie będzie, więc Skorupiak wściekły do nieprzytomności pognał tocząc pi

no i kicha.....

Poddaję się. Ogórkowej więcej nie będę robić. Mimo wszelkich starań, własnoręcznie tartych, świeżo kupionych w zaufanym miejscu ogórków - oboje mamy kłopoty żołądkowe. Nie wiem już, na czym dowcip polega, zwłaszcza, że Piotrek też jadł i nic mu nie jest.  Psychosomatyka, czy co? Za to puściłam Piotrka do przedszkola. Doszłam do wniosku, że właściwie nie mam co się napinać o te testy. Jakby Pietruszek był na coś bardzo uczulony, to już bym wiedziała. A jeśli nawet jest uczulony tylko troszeczkę, to nie będą go odczulać. Czyli sztuka dla sztuki. Żal mi tej ogórkowej, bardzo ją lubię, ale to nie ma sensu. Jak za prawie każdym razem (3 na 4 podejścia) kończy się s....ką, to szkoda żołądka.  Pozostanie mi tylko piosenka z kreskówki "Sceny z życia smoków" - "Zupa - ogórkowej pełny talerz - albo wanna"...

Przełamana klątwa?

Chodzi o zupę. Konkretnie o ogórkową. W naszym małżeństwie to jest delikatna kwestia. W jakiś tydzień po naszym ślubie postanowiłam zrobić właśnie w/w na obiad. Robiłam ją po raz pierwszy w życiu, tata nie przepada za kwaśnymi zupami, więc tego po prostu nie bywało. A ja ją bardzo lubię.... Nieświadoma rzeczy postanowiłam (już nie wiem, czemu) użyć gotowych, tartych ogórków kiszonych. I to był błąd, jak sie okazało.... W efekcie następnego dnia siedzieliśmy sobie każde na swoim sedesie (dobrze, że są dwa), z książkami w łapkach - w końcu nie ma co marnować czasu, i wymienialiśmy komentarze. Zwłaszcza te mężowskie były dość zjadliwe, gdyż w planach na ten dzień miał całkiem co innego - jakieś BARDZO POWAŻNE OBOWIĄZKI. I niestety musiał je odwołać.... Od tego czasu miałam szlaban na ogórkowa. Jeszcze raz próbowałam, ale, nieświadoma przyczyny poprzedniej porażki, popełniłam ten sam błąd. I efekt był podobny. trzecia ogórkowa - po jakichś ośmiu latach - była juz na normalnych ogórka

Dwa lata

Mój blog kończy dziś dwa lata. Nie sądziłam, zę tak długo będzie mi sie chciało pisać, a jednak. Piszę dalej i sprawia mi to mnóstwo frajdy. Mogę sobie ponarzekać, podzielić sie radością, zastanawiać głośno, czemu jest jest tak, jak jest, odreagować różne trudne rzeczy.... Tak jak dziś, w pracy było cholernie trudno, nie umiem sę z tym uporać. To, że mogę sobie poklepaćw  klawiaturę - pomaga, chociaż byłoby łatwiej, jakbym mogła to robić w ciszy, a nie w ciągłym hałasie , pomiędzy dwoma nadpobudliwymi, obrażonymi facetami. Przynajmniej komputer nie gada. On jeden ma taką miłą opcję - mute. Niestety jest to jedyny samiec w okolicy wyposażony w taką możliwość, a szkoda.... Mam wrazenie, jakbym zeszłoroczną notkę pisała kilka tygodni temu. Pamiętam "sto lat" śpiewane przez mamę_pietruszki, życzenia fiony i babci_bez_mohera -  słowo, nie zaglądałam do archiwum. Szybko to minęło, za szybko. Piotrek jest o rok starszy, coraz bardziej wygadany, bystry. I bryka bez przerwy, nie c

zamorduję męża

Zamorduję męża, własnego osobistego. Dziś rano, jak przysiadłam na łóżku zdaje sie że w celu włożenia skarpetek, zastanowiłam sie nieco, czemuż pies tak węszy przy szufladzie pod łóżkiem. Zajrzałam, i cóż moje piękne oczka ujrzay? Ano spiżarnię. Pudełko pierniczków w czekoladzie, mocno już zdziesiątkowanych, pół kostki żółtego sera, ogonki po pomidorach, cukierki i folijki po tychże, jeden z moich kuchennych noży do warzyw.... Nosz cholera jasna, tyle razy prosiłam o niejedzenie w łóżku, a jeśli już ktoś chory i musi, to odstawianie potem do kuchni. A robienie zapasów pod łóżkiem to już granda absolutna, licho wie co mi sie potem tam zalęgnie. Wkurzyłam sie i już.

To sie nazywa chore dziecko?!?!?!?!?!?

Piotrek oficjalnie jest chory. Przeziębiony, ściśle rzecz biorąc. Kaszle, smarcze, ma podwyższoną temperaturę. W związku z tym siedzi w domu. O ile we wtorek to jeszcze widać było, że jest chory - polegiwał w łóżku, dopiero około 18 zaczał szaleć, to od dwóch dni proporcja stanu śpiącego do stanu szalalnego jest dokładnie odwrotna. Ja juz nie wyrabiam. Młody łazi po mnie jak małpa po drzewie, biega  psem, gania z kotem, bryka, pokrzykuje, domaga sie uwagi, szuka zajęcia, rzuca sę do pomocy... Potężnie znudzone dziecko. A równocześnie, jak go kładłam, to miał na pewno powyżej 37, i to solidnie. Tak z 7,7 na moje oko. Innymi sowy, nie ma szans, zeby jutro poszedł do przedszkola. Chyba zwariuję. Tradycyjny piątkowy sabat czarownic (Mama, teściowa h.c i ja) został przeniesiony do nas - tu jest czym zająć Piotrka, w najgorszym razie pogapi sue trochę na Byli sobie wynalazcy. Odpalę mu z laptopa e jego pokoju i już. Całe szczęście, zę w sobotę idę do pracy na cały dzień (od 9 do 17 pewni

działalność artystyczna

Obraz
Ponieważ, jako sie już rzekło, Piotrek jest chorawy i siedzi w domu - dzieć się nudzi. I go roznosi. Szaleje. I ogólnie szuka guza (znalazł, piękny siniak na lewym uchu) i zajęcia (tez znalazł). Zajęcie polegało na produkcji koralików. Ostatnio wpadł mi w ręce artykuł z biadoleniem (skądinąd słusznym), że dzieci idące do szkoły są kompletnie nieprzygotowane do tego pod wzgledem manualnym, bo kiedyś, to sie rysowało szlaczki, lepiło z plasteliny, nawlekało koraliki, rysowało, a teraz dzieciaki najwyżej ćwicza palec wskazujący na myszce komputerowej. Ponieważ sama mam fazę na produkcje biżuterii, postanowiłam złapać dwie sroki za ogon - zająć Piotrka i pobawić się sama, czymś, co sprawi MNIE frajdę, a nie będzie tylko dla niego. Siedliśmy sobie po dwóch stronach ławy, przygotowałam elementy składowe i do roboty. Piotrek robił koraliki dla mojej mamy - zamówiła sobie naszyjnik z zielonych howlitów, a ja produkowałam coś, co chodziło mi po głowie od roku, a teraz już miałam wszystkie cz

domowa mennica

Małż udał sie na posiedzenie w pomieszczeniu odosobnionym. Po chwili dobiega stamtąd głos, niczym z dna studni: - Dochodzę do wniosku, że twój kot sra pieniędzmi. (- Obok sedesu stoi kocia kuweta...) - A chociaż duże nominały? - To mały kot, więc sra jednogroszówkami. - Kot jest duży, więc mógłby sie postarać. - Jak chcesz wieksze, to sobie kup pumę.   Trzeba bedzie lepiej kota karmić, może przestawi się na produkcje przynajmniej pięćdziesięciogroszówek. O pięciozłotówkach nie wspominając.....    

elegancik

Małż wrócił z pracy. Złachany, siedzi i moczy nogi w misce z wodą. Piotrek sie bawi obok, pogaduje do nas, ja odpowiadam nie zastanawiając sie zbytnio. Małż przysłuchuje się przez chwilę, po czym stwierdza: - Nie mogę, posłuchaj jak on sie wyraża, elegancik jeden. trochę się zdziwiłam, o co mu chodzi, nie zauważyłam jakichś szczególnych dziwolągów językowych. ALe okazało się, ze Skorupiakowi nie chodzi o dziwolągi, tylko o zróżnicowanie form i ogólne bogactwo werbalne, czego młody dał przykład chwilę potem: - idziemy coś przekąsić, druhu? I poszliśmy na kolację.

Zdechlactwo pospolite

Zatrzymałam jednak gadzinę w domu. Kaszle paskudnie, katar ma. Wczoraj był śnięty jak szprotka, dopiero wieczorem koło 18 zaczął wariować. dziś czuje sie zdecydowanie lepiej, co przejawia sie w wariowaniu od rana. Nie wiem, jak ja to wytrzyam.... W normalnej sytuacji pognałabym chyba faceta do przedszkola, ale na 26 listopada mamy umówione testy skórne - i w związku z tym młody musi być zdrowy. To jest już nasz czwarty termin na testy - dotąd młody zawsze zdążył się rozłożyć, a ponieważ terminy są na za trzy miesiące w najlepszym przypadku..... Do tego nie wystarczy, jak wyzdrowieje na trzy dni przed musi być co najmniej dwa tygodnie bez zyrtecu i paru innych leków, które akurat u niego sprawdzają się znakomicie. W efekcie mam w domu dziecko, które sie nudzi, szaleje, rzuca psu piłkę (mało nie trafił mi jednym rzutem w wazon, laptopa i wisiorek ze szkła murano, który sobie zamówiłam na Allegro i wczoraj dostałam - jak by celował, to by tak nie trafił). Łazi po matce jak małpa po drz

Literka C

Młody jest taki wątpliwy - jeszcze nie chory, ale zdrowy też już nie. Trochę kataru, kaszle, stan podgorączkowy - 37,0. I taki spokojny, przelewny. Poleguje w łóżku rodziców, ogląda TV w ilościach znacznie większych niz zwykle - ale też nie bardzo ma siły na robienie czegoś więcej, czasem podsypia. Ponieważ tata jest spracowany po sprzątaniu piwnicy, polegują razem. Tata przyniósł sobie wałówkę . Zrobił legowisko na podłodze (lubi leżeć na twardym, a w naszym łóżku we czwórkę (my oboje, Piotrek i pies) kiepsko sie mieścimy. To znaczy, da sie, ale niewygodnie). Piotrek jak zobaczyl wałówkę, to zastrzygł uszami. W TV właśnie leciała jakaś reklama magicznych witaminek dla dzieci, okraszona przeze mnie komentarzem - ściema marketingowa, nie mówią, ze nie wolno witamin w pastylkach żreć na tony, to nie cukierki i tak dalej. - Jak chcesz synku witaminy, to w wersji takiej jak tata - micha kapusty kiszonej - to jest witamina C w naturalnej postaci.... Miała byc na obiad, ale we dwóch o