koszmarny tydzień
Ostatni tydzień w pracy przypominał trzęsienie ziemi. W poniedziałek zmarła mi podopieczna, prawie mi na rękach. Wezwałam karetkę, reanimacja, przywrócenie akcji serca. Zabrali ją na gwizdkach, ale zanim z jej krewną dojechałyśmy do szpitala lekarze stwierdzili zgon. Potem inna podopieczna odwinęła mi numer wszechczasów po którym zażądałam w firmie natychmiastowej zmiany przydziału - i ją bez żadnych dyskusji dostałam. Generalnie dwa dni stresów tłumaczenia, rycia po przepisach, nieprzyjemnych rozmów. I na koniec oskarżenie o kradzież karty, z telefonem godzinę później, że się znalazła, bo wypadła na dywan... W sobotę rano - mail od kuzynki z Australii, że jej mama jest na OIT, bardzo z nią już źle i chyba to koniec. Pogadałyśmy chwilę, ale z tej odległości nic więcej nie mogę zrobić. Odsypiałam potem to wszystko do 16 - mięśnie miałam powiązane w jeden ciasny supełek, bolało mnie wszystko. Na szczęście obecne przydziały mam fajne, przyjemne, z sympatycznymi ludźmi - chociaż wcale