No właśnie. W związku z tym wena mi siadła i poszła spać gdzieś w chłodnym miejscu, nie meldując, kiedy wróci. Zbraku weny nie chce mi sie pisać. I robić niczego innego też nie. A lista rzeczy do zrobienia - długa jak słoniowa trąba, do tego z limitem czasowym - przed wyjazdem. Do kitu i tyle., Znowu bedzie jak co roku, obiecuję sobie, że tym razem to już na spokojnie, nie na ostatnią chwilę, przygotuję prze parę dni, zrobię listę, i tym podobne brednie. Już to widzę, akurat. Listę nawet zaczęłam, ale jak Małżon przenajwspanialszy zaczął kpić, że cud jakiś, ja i lista, to mnie szlag trafił i przestałam robić. No bo to już świństwo, ja sie staram, usiłuję zmienić paskudny nawyk odkładania na ostatnią chwilę, a ten sie śmieje. To niech sam pakuje, i sie nie czepia potem, ze tego czy tamtego nie ma. Wytłumaczyłam kotu, żeby jednak wrócil na noc do domu - zapowiada sie kolejna burza. Czyli pies znów bedzie histeryzował. Kurczę, ona w czasie burzy łazi i piszczy, ale nie sporzysta z prop