Tydzień temu mój brat znalazł jeża. Tuż obok furtki do ogródka rodziców przed blokiem. Jeż był maleńki, widać że jakiś późny jesienny miot. Drżał i miał kłopoty z poruszaniem się - widać, że bez pomocy nie miał szans przetrwać zimy. Oczywiście został zabrany do domu, dostał swoje pudełko z wiórkami, imię - Olaf, jedzonko - początkowo wszystko wyglądało nieźle, ze startowych 319 g podskoczył do piątku do 343 - i ... przestał jeść. Nie ruszał się. Mama już była przerażona, że to koniec jeża, ale w poniedziałek zabrałam go do Kliniki Małych Zwierząt na SGGW. Bez większej nadziei, ale może się uda, trzeba spróbować. Pan doktor obejrzał jeża, przy okazji stwierdził że Olaf jest Olą, zrobił zastrzyki i kazał zameldować sie dziś na powtórkę. A dziś... inny zwierzak. W nocy buszował, zjadł wszystko co dostał i jeszcze dokładkę, w pudełku w poczekalni też się wiercił. Przytyło się dziewczynie, waży już 390g. Leczymy ją dalej, najbliższe dwa dni na antybiotyku doustnym, a w piątek kontrol