Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2009

a czy ja wiem?

Wróciliśmy do żłobka. Pani dr stwierdziła, że już można - ku naszej ogromnej uldze. Ja po prostu wymiękam, on teraz ma fazę na nie i do tego do wszystkiego potrzebna jaest mamusia. Tatuś nie może zaprowadzić do łazienki, umyć, dać kolacji, pokazać zwierzaków w internecie... kurczę, ja już dostaję cholery. Dziś robiłam coś ważnego, a ten wrzeszczy, że siusiu. Mąż chce go zaprowadzić - nie, mamusia!!!!!!!.  Teraz mały potwór na szczeście śpi, Małż poleciał do klientów - na szczęście blisko i tylko na około godzinę. A ja nie mam siły, żeby się zabrać za uzupełnianie kart pacjentów, obiad, sprzątanie, wieszanie prania, rozładowanie zakupów z bazarku..... Po prostu padłam jak pies Pluto.  Do tego szefowe małża rozliczają się z nim w odcinkach - dostał na razie pensję za styczeń i ogryzeczek prowizji z jednej transakcji, pensja za luty i reszta prowizji - w bliżej niesprecyzowanej przyszłości...... Za to ostatnio Małż wyprostował nieco naszą przychodnię lekarską. Może trochę za głośno to zro

Pan Samodzielny 188

Potomek postanowił być samodzielny, odważny  i niezależny. Przejawiło się to znienacka, wczoraj wieczorem, jak poinformował, że on chce spać w salonie. Proszę bardzo, czxemu nie. Przygotowaliśmy mu łóżko, pościel, Mimi i Małpisia - ukochane przytulanki. Młody człowiek zaordynował jeszczze jako towarzystwo do łóżka ciężarówkę, koparkę, plecak misia pandę i dwie książeczki. BYł niezmiernie podekscytowany, coi chwila wstawał, a to jeszcze siusiu, pić, pogłaskać kotka, wyjrzeć za okno..... ale w końcu zasnął. My cichutko pozbieraliśmy zęby z podłogi - do tej pory bał się sam spać, i z radością się położyliśmy - sypialni tylko dla siebie nie mieliśmy od dwóch lat i czterech miesięcy.... Ale radość nie trwała długo, około pierwszej w nocy (chyba, ciemno było i własnego zegarka nie widziałąm, a budzik stoi za daleko, zębym bez okularów była w stanie stwierdzić, co na nim widać) Piotrek przytuptał i się wpakował do nas. I oczywiście ułożył w poprzek, bo przecież tak najwygodniej. Ale nic to, p

Tłusty Czwartek

Na początku się pochwalę, a co. Otóż NIE ZJADŁAM DZIŚ ANI JEDNEGO PĄCZKA. Nie wynika z tego od razu, że  ja taka dzielna jestem. Przeszkód było sporo - klapa finansowa, chora jestem i wyjście z domu po cokolwiek przekracza moje możliwości, pączki zawsze wyglądają i pachną lepiej niż smakują, odchudzam się..... Każdy z tych powodów pojedynczo pewnie byłby za słaby, suma dała taki efekt, jaki dała. I dobrze, jak to powiedziała jedna z koleżanek z zaprzyjaźnionego forum - minuta w ustach, rok w biodrach. Swoją drogą przypomniała mi się historyjka z czasów dawnych, pewnie sprzed dwudziestu lat. Był Tłusty Czwartek,ja byłam chora - jakoś solidniej chyba, bo leżąłam w łóżku Mama przyniosła mi pączka, żebym niebyła poszkodowana przez nieobecność w kuchni. Zdążyłam raz go ugryźć i wypadł mi z ręki - niepamiętam, ktoś mnie potrącił, czy sama o coś zahaczyłam... Nieważne, tak czy inaczej pączek znalazł się na podłodze. Bromba  - nasza terieropodobna psica - natychmiast wbiła w niego zęby, a jak

no i się skończyło...

... chodzenie do żłobka. Wczoraj ciocie doniosły, zę młody miał 37,6, kaszle jak gruźlik, oczka łzawią i ogólnie trochę nieszczęśliwy. Ale nie mam co narzekać, chodził bite trzy tygodnie i jeden dzień. Jak na niego to rekord świata, do tej pory kapał odcinkami po 4 dni. W związku z powyższym zadecydowaliśy, zę dziś zostanie w domu, ja pojadę tylko na superwizję, a nie na całe zajęcia i tak to jakoś opędzlujemy. CO będzie jutro, to sie zobaczy.   POstranowiłam zmienić wygląd - tamten poprzedni był fajny, ale już zanadto melancholijny i jesienny, a tu przecież wiosna do nas idzie. Co prawda powoli, halsując, i w ogóle, ale jednak się zbliża. Stąd bardziej wiosenny wygląd i piękna orchidea  - lubię te kwaituy, a w ogólnej burości wsyzstkiego potrzebuję czegoś jasnego i promiennego.

powalentynkowo

Walentynki za nami - i dobrze. NIe lubię tego komercyjnego i plastikowego święta. Uważam, zę okazywanie sobie uczuć i miłe gesty nie powinny być ograniczone do jednego dnia w roku, a jeśli trzeba o tym komuś przypominać rekalmą telewizyjną, to zastanawiam się nad rzeczywistą temperaturą jego uczuć.... Jeden raz walentynki były dla nas świętem szczególnym - i do tej pory wspominanym zsentymentem. ALe to był zbieg okoliczności, zę akurat wtredy przypadkiem był 14 lutego. Każdego innego dnia takie wydarzenie też byłoby równie ważne. Trzy lata temu w walentynki o świcie (przynajmniej z punktu widzenia małżą) powiedziałam mu, zę będziemy mieli dziecko.  Zorientowałam się poprzedniego dnia,m i uznałąm, że zazekam te parę godzin z informacją, skoro już tak się zbiegły terminy. Teraz Piotrek siedzi obok i się bawi, a małżonek wczoraj zapytał (z nadzieją w głosie?) czy przypadkiem nie kupić mi testu ciążowego - ma nadzieję na powtórk? Prawdę mówiąc, ja też, ale raczej za rok. MOże się uda też t

wyjaśnienie zastępcze

Doszłam do wniosku, zę uprzejmie by było wyjaśnić, czemu blog ma tytuł zastępczy Bo nie jest to tylko i wyłącznie kwestia mojego lenistwa intelektualnego (aczkolwiek oczywiście tego się nie będę wypierać, bo ci co mnie znają i tak nie uwierzą). Historia tematów i tytułów zastępczych jest jednak nieco bardziej skomplikowana.   Wiąże się to z moją przyjaciółką  - A. ,jeszcze z czasów podstawówki. Otóż owa przyjaciółka też lubiła zastępować różne rzeczy. Kiedyś  (chyba w ósmej klasie) jak jechaliśmy na obóz w Gorce, zabrałą konserwę w opakowaniu zastępczym. To jeszcze były czasy, kiedy jedzenie na dwa tygodnie brało się ze sobą, dokupując po wsiach tylko chleb i jakąś zieleninę - nie to co dziś. Wracając do owej konserwy. Opakowanie zastępcze głosiło, iż w środku jest  mielonka z dżdżownicy - oraz informacja, zę jest to opakowanie zastępcze, data przydatności do spożycia i inne takie. Jak ta puszka posżła do kotła, to jedna z koleżanek, taka bardziej ę ą i obrzydliwa nie jadła obiadu... A

pacjenci...

Mam staż. Grupa terapeutyczna. Wczoraj - zajęcia z psychorysunku. Omawiamy jedną z prac, postać mężczyzny. I komentarz pacjenta: Początkowo chciałem narysować, pana, panie Adamie (to do prowadzącego terapeuty), ale potem sobie przypomniałem, że to miała być postać mężczyzny.   W ogóle jest wesoło, bo terapeuci służą między innymi jako obiekty, na których można ćwiczyć wyrażanie złości, więc takie kwiatki się powtarzają częściej...   A poza tym, to znowu jestem chora i w związku z tym korzystam z ciszy i spokoju w domu i idę spać Na jutrzejsze kolokwium nauczę się później - albo i nie. Dobranoc.

nurek śmietnikowy

Małż wyszedł wieczorem na spacer z psem. Rzecz zwyczajna, wychodzą co wieczór, chyba, ze akurat ja wyjdę. Wtedy nie wyszłam. Zwykle łażą długo. Wrócili po 10 minutach. Małż targa w objęciach jakąś torbę i jeszcze karton. I wyraźnie jest zły. No to zapytałam, o co się tak wkurzył. Okazało się, że ktoś widocznie robił porządki w bibliotece domowej i całą masę książek uznał za zbędną. Jego prawo. Ale już niekoniecznie musiał je pirzgnąć  w śmietniku na błotnistą podłogę, można to było jakoś spakować. Ale się nie chciało. Może nie pasowały do mebli, a była to jedyna ich funkcja w tamtym domu? Nie wiem, historia milczy na ten temat. W każdym razie małż zanurkował w śmietniku i w efekcie tegoż przybyło nam parę dobrych pozycji na półce:   Krystyna córka Lavransa - Sigrid Unsted, którą bardzo lubię,   Targowisko próżności  - W. Thackeray Buddenbrokowie - T. Mann Piotr I - A. Tołstoj Kartka miłości - E. Zola Opium w rosole - M. Musierowicz - mój egzemplarz był już dokumentnie zaczytany Dolina