Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2012

dzieć sie nudzi

Jak w tytule, dzieć sie nudzi, co oznacza, że rozrabia. Biega po mieszkaniu, wydaje znienacka gromkie okrzyki, ciska si epo meblach, co skutkuje głównie tym, ze co jakis czas wali w twarde meble i wrzeszczy jeszcze głośniej. A ja dostaję szału ze zmęczenia. Dziś udało mi sie go skanalizowac na dłużej, bo zaproponowałam partyjkę master minda. Od dawna go uczę, jak sie w to gra, sama lubię ( w przeciwieństwie do szachów, za mądre na mnie), a to świetnie uczy analizowania danych i wyciągania wniosków - na nieskomplikowanym na razie materiale.  Trzeba przyznać, zę szło mu dziś znakomicie. Mnie gorzej, do tego stopnia, e złapał mnie na błędzie w kodowaniu odpowiedzi, co mi sie nie zdarza. Młody nakręcony własnymi sukcesami grał długo, rozkodowywał wzory coraz szybciej, raz nawet udało mu sie w trzecim podejściu! Co prawda to w dużej mierze był fuks, ale wszystkie dostępne informacje wykorzystał i prawidłowo zinterpretował. Potem jeszcze wyciągnął sobie książkę Andrzeja Kruszewicza "

ekspresowa kolęda

Jak juz pisałam, na wczoraj zapowiedział nam sie ksiądz po kolędzie.  Co prawda z nasza parafią nie mamy nic wspólnego (nie odpowiada mi ani intelektualnie - zdaje sie, ze tam obowiązuje linia taka bardziej radiomaryjna, ani estetycznie - siostra organistka piszczy przeokropnie a piękna surowa cegła została parę lat temu tandetnie opacykowana  i całośc wygląda jak sen szalonego cukiernika ze spękanym wyszarzałym lukrem), ale pogadać możemy, czemu nie. Tyle, że nie uważam za stosowne wysilać sie jakoś specjalnie z tej okazji, to nie ja zapraszałam tylko odgórnie ktoś postanowił mnie w danym dniu odwiedzić, nie sprawdzając, czy mi to pasuje. Tym razem nie pasowało jak licho - wszyscy jesteśmy chorzy, nie mam siły na sprzątanie, a do tego wczoraj u Pytona w szkole było zebranie.  Na zebranie poszłam i zdążyłam wrócić, zanim ksiądz dotarł - czego sie zresztą spodziewałam, biorąc pod uwagę układ mieszkań. Oczywiście zadzwonił w chwili, gdy wyciągnęłam na stół składniki do kolacji - czego

obycie literackie

-Być albo nie być! - rzekło z emfazą moje dziecko. - Synu, a wiesz, z czego to cytat? - zapytała matka o zapędach dydaktycznych. - Ze Shreka! - odrzekł potomek.   poległam....

dziękuję

 Pan dr uziemił Pytona do poniedziałku włącznie.  Ja chyba oszaleję!!!!!! Moja wdzięczność dla pana doktora nie zna granic. Tak naprawdę nie mam co sie czepiać, dobry jest, a to nie jego wina, ze wirus jest jaki jest. Ale przynajmniej moge ponarzekać. Jak zamorduję dziecko, to w paczkach przysyłanych mi przez wiernych czytelników do mamra poproszę o mandarynki, obrazki logiczne, coś do czytania i jakieś robótki ręczne. Jak myślicie, czy uda nam sie pozbyć zarazy zanim urodzę? Tak żebym potem miała choć z tydzień na przygotowanie wszystkiego dla malucha? bp na razie nie mam siły, a i wyciąganie tego wszystkiego nie za bardzo ma sens, żebyśmy to okichali zarazkami???

powrót morowego powietrza

Zaraza czy inny pomór. Jak zwał, tak zwał, w kazdym razie mamy rundę II. Skorupiak od tygodnia na zwolnieniu, jutro idzie po kolejne. Dzisiaj przespał cały dzień, słaby jak pisklak. Pyton - zaczyna kaszleć znajomo, temperatura podwyższona, osłabiony. Nie puszczam go do szkoły, ale nie wiem, czy od razu jutro będe sie pchać do lekarza - w sumie nic nowego mi nie powie. Wirusy i tak sie leczy tylko objawowo.  Ja sie trzymam. Poprzednio też sie trzymałam, póki nie wyzdrowieli (przynajmniej trochę), a potem jak mnie ścięło, to kaszlę do dziś. Prawie miesiąc.  Do tego, żeby nie było za mało - we wtorek mam zebranie u Pytona w szkole - przekładane z powodu choroby wychowawczyni. I wizytę duszpasterską. Na zebraniu musze być, mam parę spraw do obgadania. Z księdzem mogę sobie porozmawiać, jesli sie nie przestraszy wirusa, o którym mam zamiar poinformować go w drzwiach. Niech sam decyduje, czy wchodzi, ze świadomością, ze prawdopodobnie oznacza to dwa tygodnie leżenia w łóżku i potem jeszc

zaproszenie

Dostaliśmy zaproszenie na sylwestra - do knajpy na szanty. Pomijam już to, że zamierzałam go - jak zresztą co roku - przespać snem sprawiedliwego we własnym łóżku, gdyż nie lubię się bawić na gwizdek. Bardziej interesującym aspektem zaproszenia było to, że kumpel Skorupiaka, który rzeczone zaproszenie wystosował, doskonale wie, że jestem w dwupaku.  I się cokolwiek zacukał, jak usłyszał, że impreza mogłaby być jedyna w swoim rodzaju, urozmaicona porodem na estradzie albo na kontuarze barowym. Biedny, myślał, że jestem mniej zaawansowana - błąd w obliczeniach, od 7 stycznia już oficjalnie mam prawo zacząć się sypać, więc sylwestrowe szaleństwa nie byłyby dobrym pomysłem, naprawdę. W sumie szkoda, takiej imprezy goście by do końca życia nie zapomnieli....   A tak naprawdę, to trochę nawet żałuję, bo szanty uwielbiam, mogę w każdej ilości i to jak na razie jest jedyny - poza przespaniem - sposób spędzenia sylwestra, który nie wywołuje od razu mojej żywiołowej niechęci. Może za rok.

edukacyjnie

Sama sobie nie uświadamiałam na początku, jak genialny był pomysł Skorupiaka z zasadą telewizyjną.  Jak dzisiaj zebrałam sobie w jedną kupkę, ile on sie przy tej okazji uczy, to mnie aż zamurowało. No bo tak: Technika czytania. Użyteczna umiejętność, którą i tak będzie musiał nabyć, a teraz robi to bezboleśnie. Prowadzenie buchalterii. Sam prowadzi zestawienia minut przeczytanych, przelicznik minut czytania na minuty oglądania, sumowanie dawniejszych z nowo nabytymi.... Liczenie - trzeba przemnożyć razy dwa minuty czytania, dodać świeże do dawniejszych, odjąć wykorzystane... Przy okazji weszły już słupki i rozdzielność mnożenia względem dodawania. Koledzy w klasie są na etapie 3+7. Wartość pracy i zarobionej waluty. Dziś poprosił o 10 minut oglądania. Zaproponowaliśmy nawet 15, bo te filmy na minimini jakoś tak trwają. Stwierdził, że nie, nie chce marnować. Widzi, że aby coś mieć, trzeba zapracować. Oszczędzanie. Nie gapi się bez sensu, ogląda to, co zaplanował i wyłącza. Ciuła

oczekiwanie 97

Widać, że Pyton czeka na brata.  Czasem przejawia się to w upiornym rozrabianiu, buncie, kłóceniu się o wszystko. Częściej - przychodzi, głaszcze Grzechotka, opowiada, co będzie robił, jak będzie się z bratem bawił czy nim zajmował. Dzisiaj usiadł do czytania - zgodnie z zasadą telewizyjną , zarabia kolejne minuty na obejrzenie jakiegoś filmu. I jak myślicie, jaką książkę wybrał? Tematyka jest oczywista, wybrał najbardziej pasującą z dostępnych - "Franklin i dzidziuś". Czyli o tym, jak to najlepszy przyjaciel żółwika został starszym bratem, o oczekiwaniu na ten doniosły fakt, radości, nadziei i odbiegających od wyobrażeń realiach po narodzinach malucha. Przygotowania idą pełną parą - na wszystkich frontach.   

rzadka okazja

Skorupiak jest zdechły i kaszle jak gruźlik na wykończeniu. Przyczłapał do mnie i poprosił o oklepanie pleców. Ale ja też silna specjalnie nie jestem, więc scedowałam uprawnienia na potomka. - Synu, chodź tu! Rzadka okazja, możesz przywalić ojcu po plecach!!! I jak normalnie trudno go oderwać od ukochanych klocków lego, tak tym razem wyskoczył zza stołu jak na sprężynie.  Po czym zaczął energicznie tłuc ojca po plecach. W sumie słusznie, nie wiadomo, kiedy znowu będzie można bezkarnie obić tatę :)

miejsce dla Pana i Władcy

Zimno sie zrobiło. Zwierzakom też, mimo, że mają porządne futerka. To znaczy, kot ma porządne, bo pies to takie bardziej jamnicze. ALe będzie o kocie.  Z okazji pory roku grzejniki są juz ciepłe, więc postanowiliśmy wyciągnąć ubiegłoroczny prezent od moich rodziców dla koteczka.  legowisko zawieszane na kaloryferze. Za pierwszym razem musiałam tam kota zanieść, trochę nieufnie sie przyglądał, ale nie protestował.  Szybko jednak doszedł do wniosku, ze to jest to, co kotki baaardzo lubią.  Trudno sie dziwić - milutko grzeje w plecki, miękkie, można sie wygodnie zwinąć w kłębek, znakomity widok na duży pokój i wszystko, co sie w nim dzieje, a jeszcze obok stoi fotel, w którym systematycznie siedzą jakies dobre, głaszczące ręce. I pies nie włazi, miejsce jest wyłącznie kocie.  Żyć nie umierać!

zaległa spowiedź....

Obraz
Czas jakiś temu zostałam zaszczycona nominacjami do nagrody blogowej. Nominacji było w sumie aż trzy, pękłam z dumy i trochę czasu zajęło mi pozszywanie siebie - zwłaszcza, ze po a - byłam chora i nie miałam siły na kompletnie nic, a po b - nienawidzę szycia i odkładam je jak mogę. Wyprodukowałam  w końcu piękny wpis, z odpowiedziami na wszystkie trzy zestawy pytań. Po czym mi go zeżarło, zanim zdążyłam opublikować. Odzyskać sie nie udało. W związku z tym zebrałam resztki sił i próbuję po raz drugi. Ale uprzedzam, jak znowu zeżre, to nie będzie trzeciego podejścia!   Jak już obrazek jest, to kilka słów o zasadach. Żeby nie było, żem taka pracowita, bezczelnie przekopiowałam je od jednej z osób, które mnie nominowały = dziękuję bardzo, za nominacje i za ułatwienie roboty :) Wyróżnienie Liebster Blog otrzymywane jest od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawane dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpow

nie kop matki, bo się spocisz

Grzechotek jest gadziną energiczną. Wierzga, kręci się, podskakuje, macha łapkami.  Już pisałam, ze jego ulubiona pora na brykanie to 6 rano i 22.  Tak jak u Czorta w młodości.\ Oczywiście nie jsą to jedyne godziny szaleństw - ale za to stałe. Czasami zastanawiam sie, czy mogłabym sie jakoś odłączyć - młody co prawda na razie nie osiągnął mistrzostwa swego starszego brata, który tak mi skopał jeden mięsień, że do tej pory czasami mnie tam boli (nie wiem, czy to był mięsień, wątroba czy inne coś, ale dostało solidnie). Tak czy inaczej czasem mam ochotę zakrzyknąć bojowo: Dziecko kochane, nie kop matki , bo sie spocisz!!!!

zaraza wróciła

Niestety, zaraza wróciła, w momencie, gdy miałam nadzieję, że sie jej wreszcie pozbyliśmy. Poprzednim razem najpierw padł Skorupiak. potem położyło Pytona. Jak panowie wydobrzeli, dopadło mnie - przez dwa tygodnie byłam słaba jak kurczak świeżo po wykluciu z jajka, kaszlałam jak gruźlik w ostatnim stadium i głównie spałam, bo nie miałam siły na nic więcej. Obecnie już jestem lepsza, trochę kaszlę, ale już znośnie i mam trochę energii na działania domowe. Za to padł znowu Skorupiak. Objawy dokladnie takie same jak u mnie, wiec jak mi dziś powiedział, że ma nadzieję sie dziś wyspać i wypocić a jutro już będzie zdrowy, to tylko parsknęłam śmiechem. Jak będzie miał szczęście, to najbliższy tydzień przeleży w łóżku i nie będzie miał siły z niego wstać. jak szczęścia będzie mniej - będzie leżał dwa tygodnie. Pocieszać sie może jednym - ja w ten sposób mimo ciąży i rosnącego szybko Grzechotka schudłam dwa kilo w dwa tygodnie. On w ciąży nie jest (najwyżej spożywczej), wiec jego wysiłki w

nowa umiejętność 98

Od jakiegoś czasu szukaliśmy dla Piotrka grupy rówieśniczej. Tak, żeby miał cos oprócz szkoły.  Jedna taka to zuchy - ale gromada jest w szkole, więc zasadniczo są to ludzie z tej samej placówki, a chodziło nam o to, żeby znaleźć coś jeszcze, pozaszkolnego. I znaleźliśmy - u naszych dominikanów służewieckich działa duszpasterstwo rodzin, i miedzy innymi jest grupa dla dzieci z podstawówki.  Po ostatnim spotkaniu  jestem zachwycona.  Okazało się, że towarzystwo miało zajęcia praktyczne. zostali podzieleni według płci (co mi się nie do końca podoba, ale to sobie przegadam z prowadzącymi jeszcze) i dziewczynki uczyły się przyszywać guziki a chłopcy - pastować buty. Brat Wojtek, który się opiekuje tym towarzystwem miał z głowy czyszczenie obuwia chyba na długo, bo w końcu musieli na czymś ćwiczyć, prawda? a nie wszyscy byli w butach zdatnych do pastowania.  W efekcie Pyton - cały dumny z siebie - od wczoraj się dopominał, że on chce nam jakieś buty wypastować. Dzisiaj po powrocie od w

kolacja z sześciolatkiem

Szykujemy z Pytonem kolację. Właściwie to on przyszykował, ja przyszłam na gotowe ;). Nagle młody popatrzył na mnie i wypalił: - Dajcie mi punkt podparcia a poruszę Ziemię! Zamarłam z lekka. No dobra, ale jak on taki mądry, to ciągniemy temat, skoro zaczął. - A wiesz, co to znaczy? - Tak. Że jakbym miał odpowiednią dźwignię i mógł ją o coś oprzeć, to mogę podnieść Ziemię. No nie ma siły, ma facet rację.  - No dobrze, a jak to działa? I tu młody, trochę jeszcze nieskładnie ale zupełnie prawidłowo zaczął mi tłumaczyć.  W międzyczasie przyszedł Skorupiak i zadzwonił zębami o stół. No ale jak dziecko żądne wiedzy, to głupotą byłoby go gasić jak świeczkę, szkoła zapewne będzie to robić i bez naszej pomocy.  Postanowiłam przybliżyć nieco wątek, bo abstrakcyjne dźwignie do podnoszenia planet to jednak trudne do wyobrażenia. Przeszliśmy do huśtawek na placu zabaw.  I okazało się, że Pyton naprawdę rozumie temat. Rozgryzł, dlaczego dwójka dzieci o zbliżonej wadze może sie bawić bez pro

nieuniknione pytanie...

Pyton bardzo sie interesuje bratem. Oglądamy razem filmiki z kolejnych tygodni jego życia, stuka do niego, głaszcze, gada, planuje wspólne zajęcia... Wykorzystuję tę sytuacje do wyjaśnienia mu kwestii rozmnażania - wolę zrobić to sama, niż gdyby miało go uświadamiać podwórko i koledzy. Zresztą pierwsze rozmowy wokół tego tematu odbywaliśmy chyba trzy lata temu - jak pytał, to odpowiadałam tyle, ile potrzebował, a ja czekałam na następne pytania. I się doczekałam - jasne było, że dociekliwy Pyton w końcu zauważy, że do tego wątku nie doszliśmy jeszcze nigdy. Moment wybrał interesujący - w kościele na pięć minut przed mszą  usłyszałam: - Mamo, a kiedy i w jaki sposób dostałaś od taty plemniki dla Grzechotka? No tak. Z jednej strony spodziewałam sie pytania, ale z drugiej - wyobrażam sobie parę sytuacji bardziej komfortowych do udzielania tego typu wyjaśnień... Wykręciłam się tłumacząc, że już teraz nie zdążymy, ale wrócimy do tematu w domu, bo to ważna sprawa. Przyjął i zaakceptował

sposób na Pytona

Jak już pisałam, ostatnio Pyton chorował. Skorupiak też, a ja również byłam raczej słabosilna. Wspomniane wyżej okoliczności w sumie dały efekt łatwy do przewidzenia - nikt nie miał siły zając się Pytonem, który kondycje fizyczną odzyskał najszybciej (ale zgody lekarza na  pójście do szkoły nie) i sie potężnie nudził. Budował z klocków. Rysował. Bawił sie samochodzikami. I kolejką. I oglądał telewizję... Niestety. Nie miałam siły na dyskusje, na wymyślenie mu jakiegoś innego zajęcia, na udział w tym innym zajęciu. Przy telewizorze  kładliśmy sie na łóżku oboje, wtulał sie we mnie i on oglądał a ja spałam.  Wiem, niepedagogiczne i niezdrowe, ale naprawdę nie miałam siły na nic więcej. Gdy Pyton ozdrowiał, stwierdziliśmy, że trzeba coś zrobić z nawykiem (błyskawicznie wytworzonym) gapienia sie w telewizor, bo w czasie choroby to jedno, ale tak normalnie to nie ma mowy w takich ilościach. Przegadaliśmy temat zs Skorupiakiem. I wymyślilismy. Otóż pan Piotr niezbyt sie rwie do cz

nominacje

rozkręcila sie kolejna zabawa na blogach - Liebster blog. Wzruszyłam sie, jak dostałam pierwszą nominację, uśmiechnęłam przy drugiej, a po trzeciej zaczęłam chichotać.  Leniwa jestem, zobaczę, może sie jeszcze coś trafi, to odpowiem hurtem ? :)  tak czy inaczej - dziewczyny, dziękuję Wam bardzo za docenienie i ciepłe słowa. Postaram sie odpowiedzieć na te x razy 11 pytań, ale jeszcze nie dziś, dobrze?

Powtórka z rozrywki

Nie dość, że umiem sobie znaleźć niebanalne rozrywki, to jeszcze te najciekawsze zdarza mi sie powtarzać. A to juz zdecydowanie mi nie odpowiada.   Odsłona pierwsza, lipiec 1996: Byłam z koleżanką we Francji. Mieszkałyśmy sobie w wiosce jakieś 6 km od wybrzeża - jasne, ze czasem chodziłyśmy na plażę. W końcu 6 km to nie tragedia (aczkolwiek Francuzi są innego zdania, oni tam nawet do sklepu odległego o 600 m jeździli samochodem). Godzinka spaceru - co to dla nas. Miałam wtedy sandały typu rzymki - płaska podeszwa i kilometr rzemyków oplątywanych wokół kostki. Któregoś dnia wracałyśmy z plaży, kiedy  - jeszcze w nadmorskim miasteczku - zagapiłam sie na coś i zahaczyłam stopą o krawężnik. Bardzo nieprzyjemnie zahaczyłam, bo udało mi sie zdjąć sobie cały paznokieć z małego palca u nogi. A tu do domu wspomniane 6 km, pylista miejscami droga... niefajnie. Na szczęście wypatrzyłam aptekę, więc powędrowałyśmy tam z koleżanką (zieleniejącą gwałtownie, jakby to była jej noga). Złapałam ja

przegapiłam...

Przegapiłam kolejną rocznice początku mojego bloga.  6 listopada minęła, a ja kompletnie o tym zapomniałam, blog po prostu jest, wieczny jak czas i tyle. Moje miejsce w świecie wirtualnym. Ja ustalam zasady, moge sobie pisać, o czym tylko chce, nikt mi nie stawia za to pisanie ocen (nareszcie...).  Spotykam bardzo różnych ludzi - fajnych, ciekawych, życzliwych, pomocnych, ale i złośliwych, nieprzyjemnych, albo takich, z którymi mi po prostu nie po drodze i tyle. Przegląd społeczny. I to jest fajne i wiele mi daje. Wy mi wiele dajecie. Nawet jesli czasem trafi sie jakas nieprzyjemna uwaga, to forma pisana, czas pomiędzy napisaniem a przeczytaniem i ewentualną odpowiedzią pozwala na spokojne przemyślenie - czy może jednak nie ma tam odrobiny racji?  Wspieracie w trudnych chwilach, podtrzymujecie na duchu, jak mam doła - mogę liczyc na to, zę zawsze ktoś da kopa na rozpęd, albo powie coś zabawnego, żebym sie uśmiechnęła.  Mogę wreszcie wyrzucić z siebie różne przemyślenia, wątpliwoś

biuletyn weterynaryjny

Nie jest tak źle, jak myślałam.  Po pierwsze, złapaliśmy zarazę na samym początku, zanim zdążyła dużo zniszczyć. Zmiany w wynikach są, owszem, ale nie dramatyczne, jest duża szansa, że po miesiącu-dwóch diety i leczenia wrócą do normy. Poza wynikami krwi nie ma pozostałych objawów mocznicy - co wiążę sie ściśle z tym, zę to dopiero początek. Na razie mamy serię kroplówek i piguły. To przez jakiś miesiąc, natomiast dieta nerkowa - czyli bezbiałkowa - dożywotnio.  Do tego trzeba będzie kota przetrzymać w domu przez najbliższe dwa tygodnie - dopóki nie wypłucze sie tego mocznika, żeby nie wzbogacał sobie samodzielnie diety w latające białko albo inne myszy. I to będzie najtrudniejsze, bo on nie znosi sytuacji, kiedy nie może skontrolować włości. Jak wiosną rozwalił sobie łapę i siedział dwa czy trzy tygodnie, to był cyrk. Miło nie będzie, ale jest to do zrobienia, a jako cena za przedłużenie mu życia o kilka lat wydaje mi sie, że warto. Humor mi sie poprawił zdecydowanie.

źle...

Jest niedobrze.  Przyszły juz wyniki badań koteczka i jak na razie wszystko wskazuje na kłopoty z nerkami. czyli najgorszy możliwy wariant. Oczywiście jeszcze sporo rzeczy pewnie trzeba będzie sprawdzić, ale nie wygląda to różowo.   Martwię sie bardzo, Czort jest kochanym, cudownym kocurem o niezwykłym charakterze. Nie wyobrażam sobie domu bez niego, a dla Piotrka to będzie dramat... Mam tylkko nadzieję, ze jeszcze nie tak od razu... Będziemy walczyć, kocie. 

co tam w środku słychać?

Pyton sie stale dopytuje o Grzechotka. Interesuje, co tam u niego słychać, ile juz urósł, co robi, czym sie bawi i tak dalej. W związku z powyższym postanowiłam wykorzystać edukacyjnie i wychowawczo nieprzebrane głębiny internetu i pokazać mu co nieco na ten temat. Daleko kopać nie musiałam - sama sobie oglądam z radością filmiki z kolejnych tygodni ciąży , czytam, co tam Grzechotek już ma, co umie i tak dalej. Oglądaliśmy razem. Najpierw aktualna sytuację, a potem Pyton poprosil o pokazanie od poczatku wszystkich. Czemu nie, chociaż zajęło nam to pare dni, bo to za duża porcja ekranu na raz dla sześciolatka. Niby filmiki krótkie, po 2-3 minuty, mniej, jak sie opuści czołówkę - za każdym razem przecież jednakową. Ale przemnożone przez 38  tygodni to już dużo.  Młody był zachwycony. Omawialiśmy sobie różne etapy, blastule, listki zarodkowe, z zachwytem oglądał miniaturowe łapeczki, cieszył sie, jak sie dowiedział, że na początku miał oczy z boku głowy, całkiem jak na przykład nasz pi

pan kotek był chory....

Czort nam choruje. Przedwczoraj zaczęłam sie niepokoić, bo kocur, który normalnie wątróbkę jak wywęszy to dziurę w drzwiach lodówki zrobi, a na pewno przyleci z końca świata jak sie wreszcie skarb ukochany wyjmie na zewnątrz, tym razem nie był zainteresowany. Nie tylko nie przybiegł. Jak juz wlazł w okolice michy, to gmyrnął tę wątróbkę pazurem raz, drugi... odwrócił sie i poszedł na fotel spać. W końcu ją zjadł, ale chyba po godzinie. W nocy zwymiotował, następnego dnia był przytulny i przylepny, taki proszący o zaopiekowanie.  Tak samo było i wczoraj, więc dziś został zapakowany do transporterka i zawieziony do pana doktora.  Tata pojechał ze mną - potrzebowałam kogoś do noszenia klatki, koteczek wazy prawie 7 kilo - zawsze był wysoki i długi, chociaż troszkę sadełka na brzuchy tez już jest. Ale niedużo. Okazało sie po pierwsze, że czarny drań jest za zimny. Powinien mieć półtora stopnia więcej, niż ma. czyli osłabiony jest, nie ma siły. Dostał ze cztery zastrzyki plus kroplówę

konsekwencja

obowiązkiem Pytona jest między innymi karmienie zwierzaków.  Ponieważ czasem mu się zdarza zapomnieć, zostało ustalone, że jak on zawali - i ktoś inny będzie przez niego głodny- to jego następne śniadanie lub kolacja obejmuje wyłącznie chleb z masłem i coś do picia.  Przyjął to bez dyskusji. Uznał związek pomiędzy winą a jej konsekwencją. Zdarza sie to rzadko, ale jednak. A ja patrzę z dumą na mojego syna, jak w takich sytuacjach bez słowa protestu wcina chleb z masłem i sam ponosi skutki własnego zaniedbania. Nie próbuje sie wykręcać, tłumaczyć, po prostu uznaje błąd.  I nawet nie wie, ile sie w ten sposób uczy. Odpowiedzialności za innych. Za swoje postępowanie. Rozliczania z własnych działań. Ponoszenia konsekwencji błędów, niedbalstwa, zapomnienia. Bo przeciez to nie było specjalnie, ale ktoś cierpiał.  I zastanawiam się, ilu kłopotów różne dzieciaki mogłyby w życiu uniknąć, gdyby ktoś im kiedyś wprowadził taką prostą regułę... 

zaczyna się

Zaczyna sie zabawa wychowawcza. Chodzi o relacje między braćmi. Pyton bardzo sie cieszy z Grzechotnika. Marzył o rodzeństwie, nudził o nie od trzech lat, wyobrażał sobie jak to będzie. Marzenie sie spełni. Ale.... Oznacza to również i mniej wesołą stronę tej sprawy - pojawi sie konkurencja do naszego czasu, uczuć, uwagi, słowem - wszystkiego. I o ile uczuć mu nic nie odbierze, to deficyt czasu będzie, nie ma siły. Już wielu rzeczy nie robię - bo Grzechot. Nie pójdę pograć z nim w piłkę, nie pobawię sie klockami na podłodze -- nie wysiedzę tam zwyczajnie.  DUżo śpię, zwłaszcza teraz, jak jestem chora.   I widać, że Pytonik sie boi, jak to będzie w tej nowej rzeczywistości.  Normalne zjawisko, byłam na to przygotowana - również na to, jak ten lęk będzie wyłaził na zewnątrz. Na kłótnie, wrzaski, zwiększone zapotrzebowanie na przytulanie, marudność ogólną,  pewien regres rozwojowy.  Wiedziałam, że to prawdopodobnie nastąpi. I dlatego teraz łatwiej mi reagować bez wściekłości i brani

Pan Samodzielny

Kolejny krok w dorosłość.  Może niewielki, może wymuszony okolicznościami, ale jednak.  Pyton poszedł całkiem sam do szkoły. Prawdę mówiąc, różnica niewielka, bo i tak często pędził przodem, ja szłam z psem, sprzatałam po nim,  czekałam na obwąchanie psimaili,  i jak przywiązałam ją pod płotem i dosżłam do szatni, to był już w kapciach. Ale jednak docierałam tam.  Dziś poszedł całkiem sam. Ja nie mam siły za bardzo wstać z łóżka, na dwór wyjde tylko wtedy, gdy naprawdę będe musiała - np. na usg albo do innej medycyny, kaszlę potwornie i słaba jestem jak nowo narodzony kociak.  Dystans niewielki, trasa bezpieczna, tabuny dzieciaków z rodzicami walą do szkoły - szanse na jakieś złośliwe kawały albo wypadek zerowe, zwłaszcza, ze Pyton zostal przeszkolony, co ma robić w sytuacjach kryzysowych.  Powinnam być zadowolona.   I w zasadzie jestem - zgodnie z Teorią Inteligentnego Lenia , kolejny obowiązek spadnie mi z głowy.  Ale jednak gdzieś tam żal tych porannych spacerów. To jednak s

jak tu spać?

Mam problem. Z racji ciąży - dość już zaawansowanej jednak - nie wolno mi: - spać na plecach, bo uciskam coś tam. - spać na prawym boku bo uciskam coś innego. - spać na brzuchu, bo zgniatam Grzechotka, zresztą to już jest potwornie niewygodne. Zostaje lewy bok. I do tej pory było nieźle, ale... No właśnie, zawsze jest jakieś ale. Jak leżę na boku, obojętne którym, to kaszel szarpie mnie potwornie, na plecach  - zdecydowanie mniej. Na boku rzuca mną mniej więcej co dwie minuty, przy czym na tyle skutecznie, że muszę sie podnieść, żeby skutecznie pozbyć się fuzli z gardła. Na krótko, ale zawsze.  Oczywiste jest, że jak się co chwile podnoszę to spać się nie da. Leków na kaszel dostać nie mogę z wiadomych przyczyn. Jak spać, droga Redakcjo, jak spać????

raport wagowy 3

Kwestia poważna, jak wiadomo. A mi o tyle miło sie pisze na ten temat, że jestem nienormalna i zamiast tyć - chudnę. Nadal. Wygląda, że nie dociągnę nawet do poziomu wyjściowego z początku ciąży - na razie mam 3,5 kg zapasu do tego etapu, i tylko troche ponad dwa miesiące. No dobra, dwa i pół do trzech. Ale oficjalnie mam prawo zacząć rodzić już od 7 stycznia i Grzechot będzie donoszony. Wedle mądrych kalkulatorów powinnam 10-13 kg więcej niż w tej chwili, a mały i tak rośnie, tralala!!! W szafie czekają na wiosnę całkiem fajne ciuchy, których nie chciałam wyrzucać, z nadzieją, że jeszcze  kiedyś sie w nich zmieszczę. Ale będzie fajnie :))))) żeby nie było za dobrze, jestem chorawa (bo jeszcze nie chora), i nie mam siły na jedzenie. Dziś wchodza mi mandarynki i niewiele więcej, reszta jest zbyt trudna i ciężkostrawna. leżę sobie w łóżku, przysypiam, przytulam Pytona... Kurczę, niech ja wyzdrowieję, taki totalny brak sił jest upiornie męczący!!!!

za zdrowa na leczenie

Tytuł notki oddaje sedno problemu. Czuje sie podle, kaszel mnie szarpie tak, że żebra trzeszczą, gardło drapie, podrażnienie gardła powoduje odruch wymiotny i zwroty posiłków, boję sie oddychać, bo też podrażnia i wysusza gardło, a nie oddychać jeszcze sienie nauczyłam. SłB jestem jak kot, dziś rano  po prysznicu, wysuszeniu głowy i zjedzeniu śniadania (na siłę z  wyłącznie z rozsądku) nie miałam siły ruszyć ręką. Ale w związku z ciążą leczyć sie mnie nie da, bo nie bardzo jest czym. Jakbym była porządnie chora, infekcja bakteryjna, to proszę bardzo, a tak to herbatka z malinami, dużo pić, czosnek (nie mogę, odrzuca mnie), cebulka (jak wyżej), woda z solą morską do nosa i tyle. I polubić. Obawiam się, ze w ten sposób to ja sie do końca ciąży nie wyleczę, tylko będę chodzić taka niewyraźna. A i po porodzie nie ma co sie cieszyć, bo przecież chciałabym karmić piersią, a w czasie laktacji też z tym leczeniem sa problemy.... Ech, życie....

boję się iść spać...

Ściśle rzecz biorąc, nie samego spania sie boję. Wręcz przeciwnie, zasnęłabym natychmiast, gdybym tylko miała pewność, zę nie obudzi mnie ten cholerny ból łydki. Już teraz czuję ćmienie zapowiadające - nieomylny sygnał, że w nocy będzie polka  galopka.  Wyciągnęłam getry, Skorupiak przygotuje mi termofor do rozgrzewania tego mięśnia, wymoczę sobie nogę w gorącej wodzie przed pójściem spać - tylko czy to wystarczy???? Nie moge nie spać do porodu, do cholery jasnej, to jeszcze prawie trzy miesiące!!!! Pyton dziś poprosił o nocowanie u dziadków - całe szczęscie, wiem, ze nawet, jesli zacznę krzyczeć, to go nie obudzę. Ale nie cierpię takich wrzasków, w końcu mieszkamy w bloku, sa sąsiedzi, nad nami mieszka dwójka maluchów... A poza tym nie pasuje mi do charrakteru i tyle.  Czy ktoś ma jakiś sposób na te kurcze???? Królestwo bym oddała (gdybym je miała) za skuteczną metodę zapobiegania....

kurczę, znowu te kurcze!

Od paru dni (a waściwie nocy) meczą mnie kurcze. Lewej łydki, konkretnie.  W poprzedniej ciąży było tak samo, i chyba też była to lewa noga. Koszmar jakiś, budze sie wyjąc z bólu. Skorupiak biedny dzielnie wyskakuje spod kołdry, rozmasowuje, pomaga jak może... Ale czy jest jakiś sposób, zeby tego cholerstwa po prostu uniknąć???? Ostatnio dopadło mnie tak złośliwie, że równocześnie trzymał kurcz w łydce (aby rozciągnąć, należy palce przygiąć maksymalnie do siebie) i drugi gdzieś jakiegoś mieśnia w samym stawie, co wymagało wyprostowania stopy...  I co w takiej sytuacji??? Oczywiście wcinam stosowne piguły zalecone przez panią dr i pocieszam się myślą, że bez nich byłoby jeszcze gorzej. Za to jak mi czasem przemknie przez głowę, że skurcze porodowe sa równie atrakcyjne, tylko dłużej trwają... cóż, w takich momentach jednak doceniam cesarkę. Ale i tak wolę urodzić sn. tam przynajmniej będe wiedziała, że to jest po coś, do czegoś służy  - tutaj jest to po prostu znęcanie się natury nad b