Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2012

trzynaście lat minęło...

Może nie jak jeden dzień, ale jakoś podejrzanie szybko. Ktoś tu chyba miesza ze zmieniaczem czasu świśniętym z Hogwartu, bo jakoś trudno mi uwierzyć, żebym zasnęła na tak długo. Trzynaście lat temu pogoda była piękna. taka, jak dwa tygodnie temu, słoneczna złota, kolorowa jesień.  Byłam znacznie szczuplejsza (nie sztuka, ostatni tydzień drugiego trymestru rzadko kiedy pozwala na wbicie sie w spodnie sprzed ...nastu lat). Skorupiak tez był szczuplejszy, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, ze za rok osiągnie tamte wymiary - albo i jeszcze lepiej. Chudnie na potęgę. Czyli - Prawo Zachowania Obwodu działa. Nawet miałam ambitny plan (tak gdzieś w styczniu mi to przyszło do głowy), żęby sie doprowadzić do stanu umożliwiającego zmieszczenie sie w sukienkę sprzed tych 13 lat - tak, mam ją nadal, wisi sobie i kusi - "schudnij, schudnij, to sobie wreszcie zrobicie sesje fotograficzną" (na nasz ślub fotograf palant nie przyszedł, bo pomylił kościoły. Za to nie pomylił n

prowokacja

jak już wielokrotnie pisałam, Czort uwielbia prowokować sroki. Układał im sie na drzewie  parę gałęzi poniżej gniazda - i cieszył, jak sie wkurzały. Wcale im tam nie właził, sama obecność wystarczyła. Przyglądał z loży honorowej na parapecie u nas w sypialni - nawet nie musiał wychodzić na dwór, one szalały po drugiej stronie szyby. Obserwował je siedząc na murku. Słowem - nie dawał o sobie zapomnieć. Sroki tez o nim pamiętają.  Jak kot wychodzi na spacer - ma strażnika. Zawsze któraś leci nad nim i wrzaskiem informuje pozostałe o aktualnej lokalizacji. Ponieważ czasem kotek idzie ze mną - np. odprowadzić Piotrka do przedszkola, albo mnie kawałek na przystanek - ja również dostaję "śledzia". I leci mi taka nad głową, skrzecząc straszliwie. Dobrze, że nie bombarduje. Ale zabawa w prowokowanie idzie w obu kierunkach. Sroki regularnie przylatują na nasz balkon. Siadają na poręczy, skaczą po parapecie. Zaglądają do mieszkania w poszukiwaniu ulubionego wroga. I wrzeszczą -

nerwowo było...

Dzisiaj Grzechot napędzil nam stracha. Normalnie rano kręci sie jak kołowrotek. A tu nic. Przewrócilam sie z boku na bok, postukałam w brzuch. Nic. Poczłapałam do kuchni i wyciągnęłam coś słodkiego - wcale nie miałam na to ochoty, ale on po słodkim wierci się bardziej. machnął łapą na odczepnego i dalej nic. Przestało mi się podobać, a Skorupiak zaczął wpadac w histerię. Uznałąm, że na wszelki wypadek pojadę jednak pokazać sie u ginekologa, bo może mały śpi, a może jednak dzieje sie coś niewłaściwego (tfu, odpukać trzy razy!!!) Na szczęście prywatna służba zdrowia sie sprawdzila stuprocentowo, w chwilę po wejściu już miałam badanie, usg, okazało sie, że jest wszystko w porządku. Maluch po prostu ma dziś lenia i tyle. Ale rusza się, serduszko bije jak należy i ogólnie wszystko gra i buczy.  Grzechotniku kochany! Nie rób nam takich kawałów, bo jak się będe stresować, to cię zaleje kortyzolem i wcale ci to nie posłuży. A do tego tata też sie denerwuje, a jak on sie denerwuje, to den

język (nie)parlamentarny

Mam lekkiego fioła na punkcie ładnej polszczyzny - a co, każdy ma jakiegoś bzika, ja tez. Czepiam się, gdy Pyton używa wulgaryzmów, poprawiam niewłaściwe konstrukcje gramatyczne czy niezręczności stylistyczne - nie zrzędzę, po prostu podpowiadam prawidłową wersję, zgrabniejsze sformułowanie. I widzę efekty - ma bogate słownictwo, naprawdę ładnie sie wyraża, używa zdań złożonych, a nie tylko najkrótszych możliwych i słów maksymalnie dwusylabowych. Dzisiaj mam poczucie, że przekroczony został kolejny próg. Może zresztą nastąpiło to znacznie wcześniej. Nie, wróć. Nie "może", o różnych pyskówkach i chamskich odzywkach w Sejmie słyszałam już wcześniej, ale zwykle słownictwa spod budki z piwem używali panowie, co, mimo, że jest przejawem myślenia dyskryminującego ze względu na płeć i feministki mogą mnie zlinczować, jakoś jeszcze mniej mnie razi. Mniej, to nie znaczy, że uważam za dopuszczalne, żeby było jasne. Chamstwo to chamstwo i już. Kiedy przeczytałam, jak to pani poseł Kr

podobieństwa międzygatunkowe

Grzechotnik jest podobny do kota.  Oczywiście, nasz Grzechotek do naszego Czorta, nie będe sie wypowiadać na temat wszystkich przedstawicieli gatunku - zwłaszcza z tym pierwszym wolałabym  - poza jednym wyjątkiem - nie mieć do czynienia. Czort w młodości wczesnej (czy to możliwe, że to już dwanaście lat temu?) miał dziennie dwie fazy głupawki kompletnej. O 6 rano (masakra!) i o 22 dostawał małpiego rozumu i zaczynał szaleć.  Biegał po całym mieszkaniu, wspinał sie na firanki, skakał na nas z szafy - wszystko, co mu do głowy strzeliło. A że wówczas był mały, lekki i pełen energii, to potrafił wleźć naprawdę wysoko. Trwało to z pół godziny, po czym wracał do normalnego poziomu aktywności kociego małolata. Grzechot podobnie. Wcześnie rano (nie potrafię stwierdzić, czy to akurat 6, ale zdecydowanie za wcześnie, jak na mnie) zaczyna wierzgać. Kopie, kręci się, wierci, szaleje. Wieczorem - tak koło 22 - powtórka. Oczywiście pomiędzy tymi godzinami też sie kręci, czasem nawet dość intens

bezsenność

Przychodzi facet do lekarza: - Panie doktorze, czy może pan pomóc mi wyleczyć sie z bezsenności? - Oczywiście, znajdziemy przyczynę i ją zlikwidujemy. - Lepiej nie, żona jest bardzo przywiązana do dziecka....   Przepowiednia? :)

ślubowanie pierwszaków

Jutro u Pytona w szkole jest ślubowanie. Na lekcje na razie nie chodzi - siedzi co najmniej do poniedziałku włącznie, ale na samą uroczystość pójdziemy (przy okazji zabrać podręczniki i zeszyty oraz spis zaległości do uzupełnienia). W końcu - szkoła pod oknem, dojście zajmuje dwie minuty wolnym krokiem, to czemu nie. Zwłaszcza, że mają jakiś występ i każdy z łepków ma kilka słów roli, Piotrek też. A ja mam mieszane uczucia.  Nie, wróć, całkiem jednoznaczne. Innymi słowy - jestem zła.  Nie podoba mi sie ta impreza. Nie lubię wszelkiej maści ślubowań w każdej placówce po kolei.  Rozumiem, żę szkoła usiłuje w ten sposób powiązać emocjonalnie uczniów  z przybytkiem edukacji, nadać sobie samej wyższą rangę, ale moim zdaniem to nie tędy droga. Jak na razie to - przynajmniej według mnie - podstawowym celem osiąganym w ten sposób jest spłycenie i obniżenie rangi samej przysięgi czy ślubowania. Czegokolwiek i jakiejkolwiek.  Nauczenie, że  jest to rytuał do odbębnienia, okazja, żeby urw

a już się cieszyłam...

Miałam nadzieję.  Wielką nadzieję, prawdę mówiąc.  Tak właściwie, to byłam całkiem pewna, że już jutro będę mogła Pytona z rodzicielskim błogosławieństwem posłać do szkoły - i odetchnąć z ulgą. niestety, rzeczywistość w osobie pana doktora (przesympatycznego zresztą i bardzo kompetentnego) bywa złośliwa.  Uznał on mianowicie, że jednak coś jeszcze słychać, kaszelek też jest, więc antybiotyk wcinamy do końca (czyli do soboty, w poniedziałek na kontrolę i we wtorek do szkoły. Może. A może nie. JA JUŻ WYMIĘKAM!!!!! Piotrek jest pełen energii, roznosi go. Nudzi się, nie mogąc sie odpowiednio wybiegać czy wyszaleć na rowerze, wszelkie zajęcia stacjonarne - nawet te bardzo kochane - są niesatysfakcjonujące. Chociaż poskakać matce po brzuchu... A matka jakoś protestuje, nie wiedzieć czemu, nieużyta jakaś. Jak pomyślę, zę mam przed sobą jeszcze co najmniej pięć dni z Piotrkiem siedzącym cały dzień w domu to chce mi sie wyć!!!!! Auuuuuuuuuuuuuuuu!!!!!!!!!!!

mamo, kiedy pójdę do szkoły?...

To pytanie słysze ostatnio stale.  Rozumiem Pytona, nudno, na dwór nie pójdzie pobiegać, kumpli nie ma, ilość zajęć ograniczona - ja tez nie do wszystkiego sie juz nadaję. Nie da sie poskakac mi po brzuchy na przykład, anie poturlać po podłodze.  I tylkok se zastanawiam, kiedy  (i czy w ogóle) zdarzyło mi sie wydać z siebie taki okrzyk. Nie przypominam sobie. Czyli jednak jakiś postęp w dziedzinie edukacji nastąpił przez te ponad 30 lat.

zapomniani wielcy cd.

Jak już sie zaczęłam zastanawiać nad rugowaniem niewłaściwych poglądów z życia, to wyszło mi, że za chwilę zostaniemy z niczym.  Leci większość literatury z powodu: promowania nierówności społecznych  - właściwie wszystko, co nie ukazuje kobiety jako co najmniej równej mężczyźnie, jeśli jest ona przedstawiona jako bezradna kobietka, kura domowa, matka bez ambicji itp - won. Również książki w których pojawia sie arystokracja dowolnej maści, bo przecież tytuły nic nie znaczą, a błękitną krew to mają pajęczaki. Wszelkie dzieła, w których występuje służba domowa, zarabiająca mniej niż średnią krajową. Wyzysk, wyzysk!!!! promowania niewłaściwego/niezdrowego trybu życia. Obżarstwo, papierosy, cygara, alkohol (a co, jak czystka, to czystka), seks bez zabezpieczenia i z kim popadnie. niewłaściwych poglądów politycznych. Ponieważ każde poglądy moga być dla kogoś niewłaściwe - zostajemy z książką telefoniczną.  A, nic z tego, ochrona danych osobowych. Z podobnych powodów do odstrzału mamy

zapomniani wielcy

Tak mi sie jakoś dziś przypomniały książki Kiplinga.  W polsce poza Księgą dżungli tak naprawde mało znany - podejrzewam, że byłby to jedyny ( o ile w ogóle) tytuł, który jest jakos rozpoznawany i kojarzony z nim. A przecież to wcale nie jest jedyne jego dzieło. Kapitanowie zuchy, Stalky i spółka, Kim, Puk z pukowej górki, Takie sobie bajeczki....  Książki mojego dzieciństwa. Stalkiego kochałam bardzo, do tej pory cytaty z niego są w użyciu ("i możesz być sobie tak prywatny, jak tylko ci sie podoba, na drugim końcu tej ławki", "ja ci widzy!!!", pełzająca koteczka, "beczenie jagnięcia rozbestwia tygrysa" i wiele innych).  Kim to całkiem inna sprawa. Książka obecnie może być niepopularna - nie bez powodu Kipling był zwany piewcą Imperium Brytyjskiego. Tylko powstaje pytanie, czy to, że obecnie takie spojrzenie jest niepoprawne politycznie, oznacza, że mamy zapomnieć  o tym, że kiedyś tak ludzie myśleli?  Obecnie zapanowała taka dziwna moda na wymazywan

bez pośpiechu....

Piotrek dostał w prezencie na urodziny zegar. Pięknego, czarnego kota ze wskazówkami na brzuchu. Panowie go właśnie montuja na ścianie. Przy obiedzie rozmowa oczywiście zeszła na  nowy nabytek i Skorupiak stwierdził, że szkoda, iż zegar nie ma funkcji budzika. - Nie martw się, prędzej czy później Pyton budzik tez dostanie. - Mamo, nie musisz sie z tym spieszyć, naprawdę - natychmiast zareagował Pyton.   Rozsądne dziecko, ja tez bym nie chciała dostać budzika.

niech to gęś kopnie lewą nogą!

Żeby za dobrze nie było. No bo jak sie matka rozbestwi, to nic, tylko ją odstrzelić. A że widocznie jest z niej jednak jakiś społeczny pozytek, to otoczenie, społeczeństwo, siły wyższe i partia rządząca postanowiły zadbać, żeby sie matka jednak nie rozbestwiła z nudów i nadmiaru wolnego czasu. Od jakiegoś czasu chory łazil Skorupiak. W niedzielę matka kategorycznie zażądała konsultacji lekarskiej, bo charczał jak gruźlik, a humor psuł mu sie równo ze zdrowiem. We wtorek udało sie dobić do medycyny -  usłyszał, że osłuchowo czysto, a gardziołko jak po przebytym zapaleniu krtani. Tyle to sama wiedziałam - nie, żebym była lekarzem, broń Boże przed kontaktami z NFZ, ale akurat tę przyjemność zaliczyłam w życiu wielokrotnie. Czasem traktując ją mądrze (to później), a czasem zdecydowanie idiotycznie. Czyli usiłując przeczekać, zwłaszcza w latach licealno-studenckich, kiedy zaczynałam mówić basem w niesympatycznie małej odległości od końca semestru i wszelkich klasówek czy egzaminów. Gdy po

Kocham Gowina!!!

Nie za całokształt, bo przeważnie sie z nim nie zgadzam. Ale jedna jego wypowiedź ucieszyła mnie niezmiernie : - Anglicy mają Monty Pythona. My mamy PZPN.... Nic dodać, nic ująć :)  

gdzie jest kot?

Leje deszcz.  Kot sie włóczy. Jak wyszedł parę godzin temu, tak dotychczas nie powrócił, co nie jest powodem do niepokoju, bo jeśli nie jest bardzo zimno, to jest to stan normalny. A deszcz przeczekuje zwykle gdzieś w jakiejś dziurze. Skorupiak jednakowoż przy okazji wyprowadzania psa zagwizdał na kota pod oknem.  (Kot przychodzi na gwizdanie znacznie lepiej niż pies, ale to inna sprawa). Nic z tego, kota nadal nie ma. No to nie, jego futro zmoknie. Pies zrobił, co jego tuż za drzwiami i czmychnął z powrotem - nie lubi moknąć.  Kota niet. Po chwili telefon. Dzwoni sąsiad z trzeciego piętra: - jeżeli mąż gwizdał przed chwilą na kota, to chciałem powiedzieć, zę przyszedł do nas na mleko:). No tak. A ja sie potem zastanawiam, czemu kotek nie ma ochoty na kolację....

czosnek

czosnek schodził u nas zawsze.  Jedynym okresem, kiedy nie mogłam go jeść, była ciąża z Piotrkiem - no nie pasowało mi, wykręcało mnie na lewą stronę na samą myśl. Grzechotowi czosnek na szczęście nie przeszkadza - za to zaprotestował mi brutalnie na śliwki. cóż, mówi sie trudno,  nihil est ab omni parte beatum jak mawiał staruszek Horacy. Teraz zużycie nabrało przyspieszenia. Dotąd jak kupowałam główkę co mniej wiecej dwa tygodnie, to wystarczało. Potem zwiększyliśmy tempo - główka na tydzień. I to solidna, nie jakieś tam maciupeńkie byle co. Zaczęły sie problemy, bo coraz częściej w piątek okazywało sie, że czosnku już nie ma, a kupujemy na bazarku, u zaprzyjaźnionych od lat sprzedawców, porządny polski a nie jakieś chińskie badziewie szprycowane nie wiadomo czym. Bazarek tylko w soboty i niedziele. Nie minęło wiele czasu, a braki zaczęły sie pojawiać już w czwartek. W związku z powyższymi trudnościami Skorupiak zakupił dwa warkocze po 10 główek. Jak zwykle przy hurcie wyszło ta

wkurza mnie NFZ

Zdaję sobie sprawę, że nie mnie jedną w tym kraju. Ba, takich, co to ich ta instytucja NIE wkurza, jest pewnie kilka sztuk. Albo zwolennicy li i jedynie medycyny naturalnej, homeopatii i ziołolecznictwa. Byłam dziś kontrolnie u mojej pani dr, sprawdzić jak sie Grzechot miewa. Miewa sie znakomicie, poza tym, że sie kręcił jak wesz na grzebieniu i ciężko było go upolować, żęby posłuchać serduszka. Ale sie udało. Dostałam oczywiście kolejne recepty - po czerwcowych rozrywkach niestety jadę na wspomaganiu, nie tylko klasyczne witaminki ciążowe, luteina też. I okazało się,m że szanowna [...] instytucja (nie będę sie wyrażać, bo mi klawiaturę szlag trafi) stosowanie luteiny uznaje tylko do 20 tygodnia, potem juz nie chce refundować. Innymi słowy - fanaberia i mało potrzebne, jak rozumiem.  A żeby ich pokręciło... Rozumiem, że jak jest mało kasy to trzeba jakoś ją dzielić, nie wspominając o tym, że jakieś zasady podziału być muszą, żeby uniknąć cwaniaków, którzy sie zawsze znajdą. Ale po p

znalezisko 99

Po obiedzie Pyton zapytał o deser. Zjadł bardzo grzecznie, z dokładkami (dwiema - już sie nauczył, żę bezpieczniej poprosić o małą porcję i dokładkę, niż wrzucić sobie furę na talerz, bo w tym drugim przypadku trzeba ją potem zjeść).  Zaczęłam kombinować, co by tu...  - Pyton, sorbet porzeczkowy może być? - nie miałam wielkiej nadziei, on za tym nie przepada, ale uznałam że warto spróbować - przeszkadza mi w zamrażarce.  Nic z tego. Hmmm, co by tu.... - Mama, a kalendarz adwentowy? - ????? Przecież to nie ten sezon jeszcze? - Ale jest jeszcze jeden w szafce z zeszłego roku! - Przecież wszystkie zjadłeś? - Nie, jeden jeszcze został - upierało sie moje dziecko. Poszłam sprawdzić. Faktycznie, zagrzebany gdzieś z ostatnim zakamarku był pod ścianą. Wszytko przez to, że Piotrek dostał ich w zeszłym roku chyba ze cztery, zjadł dwa pod rząd, trzeci prze Wielkanocą, a potem zapomniałam kompletnie.  I bardzo dobrze, miałam z głowy temat deseru.   Ale chyba muszę częściej robić wyko

sześciolatek

Nie wiem, kiedy to minęło. Równe sześć lat temu leżałam na oddziale pooperacyjnym, zęby latały mi jak klawiatura fortepiany, zamiast nóg miałam jakiś niesympatyczny kawał zimnej, twardej gumy.  A potem siostry przywiozły mi Piotrka. Leżeliśmy sobie sami na oddziale (na  początku przynajmniej) i patrzyliśmy w oczy. To pierwsze spojrzenie było niesamowite. Mądre, dorosłe, poważne. Kosmos. tak jakby rozumiał, gdzie i po co się znalazł, dlaczego teraz i tu, a nie gdziekolwiek indziej. I akceptował ten świat. Sześć lat minęło nie wiem kiedy. Teraz Pyton jest długonogim pędziwiatrem, gadułą zadającą dużo ciekawych pytań. Myślącym człowiekiem, dobrym, troskliwym, odważnie odkrywającym świat. Widzącym innych ludzi. Czasem humorzastym, cholerycznym. Jak mu coś nie wychodzi, to się wkurza, ale coraz lepiej umie opanować własne emocje, zastanowić się, co zrobić, zęby jednak sie udało.  Lubi myśleć, kombinować, odkrywać. Interesują go ciągi przyczynowo-skutkowe, często jak zaczniemy gadać na ja

może to i jest jakiś pomysł, ale...

Kolejne zajęcia w szkole rodzenia nie wzbudziły mojego entuzjazmu. Spotkanie z pediatrą, które dało mi przede wszystkim informację, do którego lekarza NA PEWNO nie zapiszę Grzechotka. Ale to tak na marginesie.   Za to mam zagwozdkę. Wyszło od kwestii szczepień. Ja ogólnie uważam, że ma to głęboki sens - najlepszym dowodem jest właściwie zniknięcie polio po wprowadzeniu obowiązkowych szczepionek, i zwiększająca się obecnie zachorowalność na krztusiec w stanie Waszyngton, gdzie działa bardzo prężne lobby antyszczepionkowe.  To jednak natychmiast widać w statystykach medycznych. Żeby było jasne, nie będę tu nikogo przekonywać, swoje zdanie mam, potrafię je uzasadnić, uważam, żę nieszczepienie jest głupotą. Ale ktoś inny może być zdania dokładnie odwrotnego.  Natomiast wylazła kwestia płacenia za szczepionki skojarzone i nieobowiązkowe. No bo faktycznie są to ciężkie pieniądze. A że dziecko to w  ogóle mała skarbonka, to kolejne kilka stów stosunkowo krótkich odstępach czasowych - to b

Szczuś

Tak mi sie jakoś ostatnio przypomniało - w jakiejś książce występował wredny pudel zwany przez kochającą właścicielkę Pieszczusiem, a przez grono osób patrzących bardziej krytycznie - Szczusiem. Nie bez powodu, jak sie łatwo domyślić. Książki nie pamiętałam kompletnie - ani tytułu, ani autora, epoki, fabuły - dno, zostało mi imię psa i jego wredny charakterek. Zapytałam Skorupiaka, czy może jemu coś nie dzwoni - często dzwoni w takich sytuacjach i możemy się pobawić w nasza ulubiona grę - on mi podrzuca jakąś podpowiedź (która zwykle jest tropem co najmniej pobocznym, albo sformułowaniem niewiele ułatwiającym), a ja usiłuję rozpoznać cytat czy sytuację i na tej podstawie rozgryźć, co to za dzieło. Tym razem Skorupiakowi nic nie dzwoniło. Trudno się mówi, machnęłam ręka na Szczusia i zajęłam się czym innym. Dzisiaj, bedąc cokolwiek zmuloną i zakatarzoną, postanowiłam poczytać coś mało ambitnego, a zabawnego - sięgnęłam w ciemno na dawno nie odwiedzaną półeczkę z romansidłami.  Złap

książki

Pan Piotr wrócił dziś ze szkoly z niezwykle zadowolona miną. Okazało sie, że cała klasa została zapisana do biblioteki szkolnej. A potem mogli sobie wybrać, którą książkę chcą wypożyczyć. Pyton wziął "Króla Lwa", wrócil do domu, odrobil lekcje i zasiadł do lektury. Oczywiście jest to wersja disneyowska, mocno uproszczona, ale nie o to w tym momencie chodzi. Ważne, zę przeczytał zupełnie sam całe 9 stron, zanim sie zmęczył. Ustaliliśmy, żę ja nie będę mu tego czytać na dobranoc - to ma byc książka przeczytana przez niego całkowicie samodzielnie. Mają dwa tygodnie w bibliotece, a jeśli ktoś nie zdąży, to można przedłużyć.  Sądząc po tempie Pytona podejrzewam, że odniesie ją w poniedziałek.  Młody musi tylko opanować samą technikę, nawyk czytania ma już wkodowany bardzo głęboko. Cowieczorne czytanie, ściana w pokoju zastawiona książkami od podłogi po sufit, my  stale z nosem w jakiejś lekturze, masa cytatów literackich w ciągłym użyciu - no nie ma siły, musi tym przesiąknąć

Raport wagowy 2

Od ostatniej spowiedzi na ten temat minął miesiąc.  Grzechot przybrał na wadze elegancko - tuż przed poprzednią notką wedle mądrych komputerków od usg ważył 250 g, teraz - 590. I wydłużył sie stosownie na różnych frontach. Zresztą, czuję go coraz mocniej, jak sie kręci, czasem już nawet jak walnie, to gwiazdy widzę.  Za to ja na wadze nie przybieram. Jak sie zatrzymałam na tym ...1,5 kg, tak trwam, od początku sierpnia. Oczywiście są drobne wahania, zależne głównie od tego, co zjadłam na obiad (jak dotąd, najbardziej widoczne były kotleciki mielone).  W ogóle jak sprawdziłam moje zapiski w tym zakresie, to szczyt wagi wypadł na połowę maja, kiedy jeszcze nie wiedziałam o istnieniu Grzechotka - ....4,8. POtem były mdłości, szpital... - i jest jak jest. Ciekawa jestem bardzo, jak to będzie dalej. Wedle mądrych kalkulatorów do tych rzeczy powinnam już jakiś czas temu wejść w kolejną dziesiątkę. To znaczy, nie obowiązkowo, ta następna dziesiątka to byłby górny limit tego, co miałabym p

Wielka Niedźwiedzica

Jak sie łatwo domyślić, staje sie coraz bardziej okrągła.  Nie  ułatwia mi to bynajmniej życia, zwłaszcza, że lubię robić wszystko szybko - szybko chodzić, mówić, i tak dalej. A teraz - nie ma to tamto, Grzechot życzy sobie mięć matkę stateczną i dostojną. Błyskawicznie udowadnia mi, że świat mi nigdzie nie ucieknie, jeśli dla odmiany pochodzę powolutku i z godnością, a po powrocie do domu zamiast zmywać gary położę sie spać. No to sie kładę, cóż mam biedna robić? Do tego jest już jesień, będzie zima. Nie jest to specjalnie odkrywcze stwierdzenie, podobnie jak to, że pogoda będzie sie pogarszać. Może prędzej, może później, ale bankowo.  A ja jestem zmarzluch. Teraz reaguję na zimno jeszcze bardziej niż zwykle. Do tego poruszanie sie staje sie coraz bardziej problematyczne. Nie am oczywiście na myśli machania łapkami, ale dalsze wycieczki. Jak sie połączy jedno z drugim, to wychodzi na to, żę jeszcze trochę, a przestanę wychodzić z domu dalej niż do szkoły Pytona (czyli na jakieś 2

rozrywki brytyjskich marines

Gdy ja sie włóczyłam w celach edukacyjnych, moja mama pilnowała Pytona. Skorupiak też sie włóczył - w środy ma swoje zajęcia, i nie dał rady pójśc ze mną.  Po powrocie usłyszałam od mamy rzecz piękną.  Mianowicie opowiedziała mi, jaką rozrywkę wymyślili sobie brytyjscy marines.  Otóż ta wesoła kompania raz w roku próbuje przejść przez góry Nowej Południowej Georgii tym samym szlakiem, co sto lat temu sir Ernest Shackleton . Oczywiście dzielna brygada idzie na spokojnie, ze sprzętem (około 40 kilogramów na łba), nie spiesząc sie i z zapasem jedzenia. Jak również w ciepłych gaciach z przyległościami. Udaje sie to mniej więcej połowie. Jednak dziś już nie ma takich mężczyzn jak dawniej. Oni przeszli mając kawał liny i siekierę. I motywację w postaci kończącego się sezonu wielorybniczego, po którym stacja pustoszała na następnych parę miesięcy, oraz towarzyszy czekających na pomoc na wysepce o 1000 kilometrów dalej. Dzielni marines - jakby nie było śmietanka wojskowych, chłopaki wybo

szkoła rodzenia

Przyszedł czas na kolejną porcję edukacyjnych zajęć. W zasadzie moglibyśmy jeszcze trochę poczekać, ale matka grymaśna jest, marznąć nie lubi i postanowiła załatwić sprawę jeszcze póki jest wzglednie ciepło. Zasiadła więc matka do netu, pogrzebała w komputerku i otóż okazało się, że szkoła rodzenia jest całkiem blisko, w naszej przychodni rejonowej. No tośmy sie zapisali.  Zapisaliśmy sie w czwartek, łapiąc panią położną telefonicznie gdzieś na krańcach zasięgu, a zajęcia startowały od poniedziałku.  Miło miało być, wedle informacji na stronie raz w tygodniu, poniedziałki, 19-21. Luzik. Grupa okazała sie fajna, obok nas siedziały takie dwie pary, że w naszym kącie cały czas jakieś chichoty odchodziły, kawały, komentarze, dogadywania sobie wzajemnie. Wesoło, jednym słowem. Później zrobiło nam sie mniej wesoło, jak się okazało, że przez niedopatrzenie administratora strony przychodni nie wiemy, iż zajęcia, owszem, są w poniedziałki. I ŚRODY. A te środy to Skorupiakowi wybitnie nie na

dostałam

Dostałam od koleżanki przez skypa takie coś : MY, Kobiety ... takie jesteśmy:))) Nie czytam żadnych instrukcji. Wciskam guziki, aż zadziała. Nie potrzebuję alkoholu, żeby narobić sobie obciachu. I bez alkoholu daję radę:) Nie jestem rozkapryszona, tylko "emocjonalnie elastyczna"! Nie mam żadnych dziwactw! To są "special effects"! Kobiety powinny wyglądać jak kobiety, a nie wytapetowane kości! Przebaczyć i zapomnieć? Ani nie jestem Jezusem, ani nie mam Alzheimera! My kobiety jesteśmy aniołami, a gdy się nam podetnie skrzydła, lecimy dalej - na miotle! Bo w końcu jesteśmy elastyczne!!! To nie jest żaden tłuszcz! To "erotyczna powierzchnia użytkowa"! Gdy Bóg stworzył mężczyznę, obiecał, że idealnego faceta będzie można spotkać na każdym rogu... a potem uczynił ziemię okrągłą. Na moim nagrobku niech będzie napis: "Co się głupio gapisz? Też bym wolała leżeć teraz na plaży!"   Tak tak... my kobiety jesteśmy bowiem jedyne w swoim rodzaju...

równe szanse to fikcja

Odwoziliśmy wczoraj tatę na lotnisko w Modlinie. Po drodze siłą rzeczy przejeżdżaliśmy przez wyschniętą solidnie Wisłę. Pyton obejrzał łachy piasku, wysepki, których dotąd nie było. Opowiedziałam mu o odnalezionych ostatnio skarbach skradzionych wieki temu przez Szwedów, zatopionych w Wiśle. A potem już tradycyjnie - poszło łańcuszkiem. Zaczęliśmy się wspólnie zastanawiać, jakie są  - oprócz znalezienia szwedzkich łupów - skutki tak niskiego stanu wody.  Poszło i w odnogę dotyczącą zwierząt - ryby mają mniej wody, ciasno im, mało tlenu, duszą się. Mniej ryb = mniej ptaków żywiących sie rybami.  Było o regulacji różnych populacji zwierzęcych - jak nie ma co jeść, to sie rodzi dużo mniej młodych, bo nie ma ich potem czym wykarmić. I w rolnictwo  - nie ma jak nawadniać pół, wody w rzece mało, bo mało deszczu = pola z uprawami suche, mniej jedzenia dla ludzi, wyższe ceny.  I jeszcze trochę różnych takich  powiązań przyczynowo-skutkowych. Młody coraz ładniej kombinuje nad takimi zależnośc

festiwal nauki dla dzieci cz.II

Tym razem poszliśmy na piknik geologiczny.  Zaczęło sie pechowo, bo spóźniliśmy sie o minutę czy dwie na wybuch wulkanu - następny za godzinę. Tyle to ja nie wytrzymam, nie ma mowy. Zwłaszcza, że tam jednak nie ma AŻ TYLE atrakcji, a jedyne miejsca siedzące są tuż przy stoisku jedzeniowym - frytki, hamburgery, zapiekanki, kiełbaski. I żurek.  Nie po to brałam kanapkę (Grzechot jest bardzo stanowczy, gdy dojdzie do wniosku, zę chce jeść), żeby kupować nie wiadomo dokładnie co, jak będe chciała żurek to sobie sama zrobię. I nie wystygnie mi tak szybko. Młody natychmiast złapał kogoś z obsługi i zapytał, czy można włazić na skały wystawione na środku. Miła pani powiedziała, zę nie, ale za krzaczkami są takie, na które można.  I tyle widzieliśmy nasze dziecko. Popędził za krzaczki, zanim doszliśmy siedział już dwa metry nad poziomem gruntu - na całkiem gładkiej skałce. No dobra, nie była polerowana, jakieś drobne chwyty miała, ale wlazł jak małpa. Trzeba będzie go zabrać na ściankę wsp