Na gigancie
Poszliśmy na rekolekcje. Zależało mi akurat na tych, niestety w ostatnim mozliwym terminie, później juz tylko Święta. Jak to rekolekcje - wieczorem, czyli nie ma sily, młody idzie z nami. Na szczęście u Dominikanów jest świetny kawał korytarza, gdzie można puścić malucha, niech sie wybiega, więc nie ma dramatu, jak zaczyna świrować. Wczoraj poszliśmy pobiegać - młodego już roznosiło. Ganiał tam i z powrotem wzdłuż całego korytarza, starannie zatrzymując sie na końcach - miał zapowiedziane, że nie wolno znikać mamie z horyzontu. Aż nagle mu sie o tym zapomniało... Niestety na tym końcu bliżej drzwi - zanim dogoniłam, to po Piotrku śladu ni popiołu.... Szybka myślówa - miał dwie drogi, albo wyszedł z kościoła, albo wmieszał się w tłum. Na zewnątrz - raczej nie, był bez kurtki, ciemno, zimno. Zapytałam ludzi, nie wyszedł. OK. No to poleciał w tłum. A kościół duży i zatłoczony... Następna sekunda na myślenie i wyszło mi, że mały najprawdopodobniej poleciał tam, gdzie zawsze siedzimy - n