Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2015

nie.....

łapie mnie przeziębienie. Tego mi tylko brakowało do pełni szczęścia...

przysmak 36

Grzesiek ma ostatnio nowy smakołyk. Kanapka z myszką. Co bardziej obrzydliwym czytelnikom śpieszę donieść, że Dziecię Drugorodnie nie upodobniło mi sie do kota w kwestii diety, gdyż kot jest na niskobiałkowej i przynajmniej teoretycznie od dwóch lat żywi się chrupkami nerkowymi (choć nie wiem, czy czasem jakiegoś gryzonia albo innego ptactwa nie upoluje).  Dostaliśmy toster wypiekający wzorek myszki na kanapce i Grzechot po prostu oszalał jak to zobaczył.   Choć w sumie dla Węża to nader stosowny pokarm :)

samokrytyka

Piotrek chodzi po mieszkaniu i śpiewa: - My jesteśmy drogie dranie, drogie dranie niesłychanie... Pełna zgoda, sama prawda płynie z twych ust, Synu Pierworodny!

z cudzej miski smaczniejsze 37

Prawda zawarta w tytule notki jest doskonale znana wszystkim posiadaczom zwierząt lub małych dzieci.  Nieważne, że potomek ma w miseczce dokładnie to samo, co ty - to nie ma nic do rzeczy. I tak będzie sie dopominał o jedzenie z taty/mamy talerza, bo lepsze. Nie przetłumaczysz. A już jeśli miałaś/eś tak głupi pomysł, żeby dać dziecięciu niewinnemu delikatną potrawkę z cielęciny z młoda marchewką prosto z ekologicznego gospodarstwa, a sobie nalać michę ostro przyprawionych flaków? Zapomnij. Ewentualnie zjedz sobie tę potrawkę, skor twierdzisz, że taka pyszna. Dzieć chce flaki i już, a do tego nie wypluje po pierwszej łyżce, na co w cichości ducha liczysz - o nie, zje wszystko i poprosi o dokładkę.* Przed chwilą nakryłam kota na piciu wody z dzbanka ludzkiego stojącego na stole. To, ze parę minut wcześniej umyłam mu miseczkę i nalałam wody z tego samego dzbanka nie zrobiło na nim wrażenia. Ludzka woda lepszą jest i koniec.    * Historia z flakami jest autentyczna. W ten sposób załatw

Tego jeszcze nie było...

Spuścić z oka Rodzicielki nie można, bo coś wymyśli. Dziś się dowiedziałam, że parę dni temu po operacji przeszła lekki zawał. Na szczęście lekki, leczenie zachowawcze, bez żadnych by-passów, ale, do cholery jasnej, czy ona musi???? Zawału dotąd nie ćwiczyła, ale naprawdę boję, się, czego dowiem sie jutro. Woda w kolanie? Łokieć tenisisty? Choroba wściekłych krów?  Ona od lat twierdzi, że dba, by lekarze w rutynę nie popadli, ale może tak bez przesady? Ona już sewoje odrobiła w polu, może teraz ktoś inny się będzie troszczył o poziom polskiej służby zdrowia?

Włączone do prądu lepiej działa

Włączone do prądu lepiej działa. Zapomniałam o tej kardynalnej zasadzie - nie po raz pierwszy zresztą. Pozbierałam pracowicie pranie ze sznurków, czego nie lubię, i poszłam wieszać następne, a tu zonk! - pralkę nastawiłam, wsypałam i wlałam co trzeba, tylko nie nacisnęłam jednego małego guzika.... Ekskrementa włościance nie chronometr, tarę mi dać do łapy, to będe na pewno wiedziała, czy uprałam.

wycieczka 38

Po bilansie podrzuciłam Grzechotnika do mojego taty i zabrałam Piotrka na wystawę lego. Mam bardzo mało czasu tylko dla niego, kiedy Grzesiek nie plącze sie pod nogami, nie spycha z moich kolan i nie domaga uwagi w jakiś inny (zwykle drastyczny) sposób. A tu mieliśmy dla siebie bite dwie godziny :) Jak to ja, zrobiłam mu niespodziankę. Już nie tak wystrzałową, jak urodzinowa , numer tej klasy to jednak niełatwo wymyślić i zorganizować, więc siłą rzeczy kolejne są słabsze, ale był zadowolony. Na moje szczęście okazało się, ze Pietruszek ma podobny do mnie system zwiedzania - leci dość szybko, zatrzymując sie tylko przy tym, co mu sie spodoba, a nie kontempluje godzinami każdy detal. I dobrze, bo ja z moją klaustrofobią nie czulam sie tam najlepiej. I w ogóle Stadion jest imponujący, ale jak na mnie jedna wizyta całkowicie wystarczy na długo. A tak to wytrzymałam, zwłaszcza, że jego też zaczęła boleć głowa. fakt, duszno bylo. Ale wystawa ciekawa, wyobrażam sobie, jaką radochę musieli

bilans

W piątek zabrałam chłopaków na bilans - jednemu sie należał z okazji ukończenia dwóch lat, a drugiemu - trzecioklasowy. Załatwiłam ich hurtem i z głowy. Przy okazji zorientowałam się, że w naszej poradni jest możliwość zaszczepienia Grześka na pneumokoki - jest jakiś miejski program szczepienia dzieci pomiędzy 24 a 36 miesiącem, musza tylko zamieszkiwać na terenie Warszawy. Super, bo Grzesiek powinien być na to zaszczepiony przy tych jego skłonnościach astmatyczno-oskrzelowych. Normalnie cena apteczna to ponad 300 zł, a tu za darmo, więc byłam cała szczęśliwa i od razu skorzystałam z okazji. Obaj zdrowi, Piotrek dostał klasę A sportową, cokolwiek by to oznaczało. Nie dziwię sie, szczupły, silny, umięśniony, szybki i zwinny jak wąż. Judo robi swoje, a on w ogóle lubi sie ruszać.  Kolejna pozycja z listy spraw do załatwienia spadła. I bardzo dobrze, bo i tak końca listy nie widać...

lepiej 39

Z mamą lepiej, z kotem też. W tym drugim przypadku przejawia się to we wzmożonej bojowości podczas podawania leków, już za każdą pigułę płacę szramą. Ale się cieszę, bo to znaczy, że forma mu wraca. W wolnej chwili obetnę mu pazury. Mam nadzieję, że mama w tej kwestii nie bierze z niego przykładu i nie drapie pielęgniarek. Ale niech zdrowieje w  podobnym tempie.

leczenie kota

Wieczorne podawanie kotu leków staje sie coraz bardziej urozmaicone.  Kroplówka to nie jest wielki problem - wsadza sie kota do klatki, zawija w dwa ręczniki, Skorupiak trzyma gościa, a ja sie wkłuwam. Potem przez port do wlewnika leki dodatkowe. Cyrk się zaczyna przy pigułach. A są dwa razy dziennie. Ta wieczorna jest łatwiejsza, bo to ćwiartka niedużej pastylki, ale ta druga... Normalna ludzka kapsułka. Przeciąć się nie da, bo w środku ciekłe, do tego twarde - pewnie ma sie rozpuścić gdzieś w jelitach. Duże, jak na kota. I ja mam mu to wsadzić do pyska i dopilnować, żeby nie wypluł... Dzisiaj pierwsze dwa podejścia były z wynikiem dwa zero dla kota - wypluł od razu. Ale się wycwaniłam, po każdej pigule teraz dostaje porcję alugastrinu w zawiesinie, więc musi ciecz przełknąć - a z cieczą i pigułę. Na razie działa.  Skorupiak usiłował nakręcić film z podawania Czortowi piguł, ale go zagoniłam do pomocy. Naigrywać się z żony będzie, złośliwiec jeden. Wyniki z dzisiejszego badania

Dwulatek

Grzesiek skończył dziś dwa lata. Strasznie szybko minęło.  Głupio mi strasznie wobec niego, ale w natłoku zmartwień nikt ni ema głowy do urządzania czegokolwiek. Na szczęście w tym wieku to jeszcze nie problem - dostał prezent i jest szczęśliwy. A ja  - najpierw do apteki, po zestaw dla kota, potem do szpitala do mamy. Oby było lepiej....

korzyści ze starszego brata

Posiadanie starszego brata jest super.  Sama o takim marzyłam, ale rodzice jakoś mimo moich próśb złośliwie nie chcieli mi go zapewnić. Grzesiek uczy się w blyskawicznym tempie od Piotrka - niestety nie zawsze tego, czego bym chciała. Muszę Pytona bardzo pilnować, zęby nie robil przy Grześku pewnych rzeczy, np. nie łaził po płotach i drzewach, jak mały jest w  zasięgu wzroku. NIestety widział to już i sam zaczyna. Jak również powtarza wiele ćwiczeń, które obserwował w zeszłym roku na treningach judo... Dzisiaj musiałam ustawić zegar - zapomniałam go nakręcić i stanął. Grzesiek uwielbia bimbanie zegarowe, ja zresztą też, więc mieliśmy frajdę, bo bimbało dużo, zanim doszłam do właściwej godziny. A Grzechot liczył bimbnięcia. Jeden, dwa, trzy, czter, pięć, sześć... dalej już wymiękał, ale on przecież nie ma jeszcze dwóch lat! No dobra, będzie miał pojutrze. Bystrzak mały. Teraz stoi na głowie  i łypie na mnie okiem spomiędzy nóg.  Sto pociech z nim mamy, chociaż mógłby produkować ni

biuletyn poranny

Tak w skrócie - jest lepiej. Jeszcze nie dobrze, ale lepiej. Na obu frontach, maminym i kocim. Mamie zrobili operację, którą wcześniej planowali na kwiecień, a była potrzebna szybko. Rana się juz goi, bo wcześniej były kłopoty. Pozostałe parametry też się powoli zaczynają stabilizować. To jeszcze nie znaczy, że ją wypuszczą ze szpitala, za dobrze by było, ale czuje sie lepiej. Kot też się poprawia. Coraz więcej chodzi po mieszkaniu i jak mu sie przejedzie ręką po grzbiecie, to już nie jest tak przerażająco kościsty. Zaczął troszkę jeść, chociaż na razie to jest może 1/8 tego, co normalnie zjadał w ciągu doby. ALe dobre i to. Badania moczu przyzwoitet, o ile umiem je zinterpretować, w każdym razie białka nie traci. Przychodzi na podrapanie za uszkiem, sprawdzić, co w garnkach i coraz częściej próbuje czmychnąć na dwór.  Kierunek zmian prawidłowy, byle tak dalej!

Rodzina górą!

Duża rodzina ma wiele zalet. Dzisiaj udało mi się pozbyć paru pudeł z rzeczami niemowlęcymi po Grzesiu - ja już raczej nie będę ich potrzebować, a gdyby nawet, to maluchów w okolicy jest tyle, że któryś właśnie wyrośnie z tego, co mi trzeba.  Kuzynowi urodzi się synek za trzy miesiące. Przejął ciuszki z taką samą radością, z jaką ja się ich pozbyłam.  Stadko prawnuków rośnie - w tej chwili jest ich już, eeee, zaraz musze policzyć. Już wiem, trzynaścioro plus dwójka oczekiwana, jedno na dniach, drugie w kwietniu. Fajnie, będą chlopaki miały sie z kim bawić, nie mówiąc o tym, że takie wczesne kontakty rodzinne mam nadzieję, zę zamienią sie później w mocne więzi ludzi, który będą mogli na siebie liczyć. Na razie większe spotkania rodzinne przypominają zjazd stada ppcheł - gdzie sie człowiek nie obróci, tam jakies małe plącze siępod nogami albo łypie okiem znad ramienia mamy czy taty. Bardzo to fajne!

do apteki marsz

Muszę kupić igły i strzykawki. I furosemid.  Codzienna kroplówka dla kota - igła do wlewnika, (wlewniki mam), cztery lekarstwa podawane przez port do kroplówki dodatkowo. Czyli pięć, do środy, w czwartek pewnie będzie ciąg dalszy zaleceń.  Kroplówka dla psa - teoretycznie dwa razy w tygodniu, praktycznie wychodzi rzadziej, igła do wlewnika + igła i strzykawka do furosemidu.  Jeszcze  muszę podawać obu zwierzakom alugastrin i kotu probiotyk, też strzykawka do paszczy, ale na szczęście bez igły. Kot po każdej takiej serii jest na mnie nieco obrażony. Na szczęście tylko nieco, chyba zdaje sobie sprawę, że próbujemy mu pomóc. Zimno mi się robi, jak sobie przypomnę, że dziś wieczorem miało go już nie być... Ale widzę czarne uszka wystające z kociego hamaka na grzejniku i od razu mi lepiej :). Bo kotu też jest lepiej. Dzisiaj zjadł pół miseczki, więcej niz przez ostatnie cztery dni. Chodzi po domu, obserwuje życie rodzinne, nawet sie chwile pobawił z Piotrkiem piłeczką. Przychodzi żeby

Czekamy

Zaczął jeść. Żywszy, przytomniejszy, bardziej zainteresowany światem.  Kocie bojowy, walcz!

z nadzieją na cud

Ja już sie pogodziłam z myślą, że trzeba sie pożgnać z Czortem. Skorupiak nie.  Efektem dyskusji były poszukiwania w internecie i namiar na panią doktor, która specjalizuje się w nefrologii kocio-psiej.  Obejrzała go dziś, osłuchała, zrobiła usg. Twierdzi, że powinien się dać z tego wyciągnąć!!!!!!!! Prawie sie spłakałam - kot, który ważyl kiedyś 6,7 - był duży, nie gruby, dziś waży 3,9. Będę mu robić kroplówki, zastrzyki i w czwartek kolejne badania. Trzymajcie kciuki bardzo mocno za naszego Kota bojowego. Jest szansa na cud.

pomysły

Dziecię młodsze postanowiło oderwać mnie nieco od ponurych myśli i zamartwiania się. Znalazł (schowaną przed nim) maść cholesterolową i wypaćkał sobie tym głowę. A włosy ma juz długie, właśnie dojrzewałam do cięcia.... Umyłam, ile mogłam, ale nadal jest rozczochrany i tłusty.  NIc, i tak nie osiągnął poziomu swego starszego brata, który kiedyś w ramach podobnej akcji wysmarował sie dokładnie sudocremem. Tylko zrobił to w mojej szafie z kieckami. Wszystko to wina genów i mojej mamy. Ona we wczesnej młodości (takiej niewiele starszej od Grzesia zdaje się) do spółki z kuzynką (będącą posiadaczką pięknych, długich warkoczy) wtarły sobie we włosy pudło zdobycznej unrowskiej wazeliny. A w czasach tużpowojennych to był skarb... Babcia z ciotką były zachwycone. Ja obecnie też.

Tytuł 40

Przynajmniej jedna dobra wiadomość.  Mama ma jutro operację, o której początkowo mówili, że gdzieś może kwiecień... Wypadł im jakiś pacjent z kolejki, a ja maja pod ręką, bo i tak leży na oddziale.  Potwornie boję sie soboty, z drugiej strony widzę, że to juz najwyższa pora... Czortek  schudł, nie je... przychodzi się poprzytulać, ale tez coraz mniej.  Pojadę z nim sama, nie można brać chłopaków na takie rzeczy. W ciszy jeszcze go będe mogła pogłaskać do końca....  Trudno mi cokolwiek zrobić, ledwo widzę przez łzy.

Po decyzji

Trzeba uśpić Czorta.  Nie je, chudnie, mizernieje. Na kroplówkach przeciągnęłabym go jeszcze trochę, ale to byłoby przeciąganie na siłę i męczenie zwierzaka dla poprawy naszego samopoczucia. NIgdy nie byłam zwolenniczką uporczywej terapii, czy to u zwierząt czy u ludzi. Nie chcę, żeby sie męczył. Pewnie zrobimy to dziś wieczorem, może jutro rano, zobaczymy, jak organizacyjnie będzie wyglądało.  Jest mi strasznie źle.   PS. Przesuwamy pożegnanie na sobotę. Chcę móc go przytulić, pogłaskać, a nie tak na chybcika, na wariackich papierach. Jeszcze się nie męczy bardzo, nawet chciał wyjść na spacer dzisiaj. Ale już prawie nie je, więc nie ma sensu ciągnąć tego długo... Zrobię mu kroplówkę, żęby tak go nie przytruwało, ale to wszystko, co mogę.... Kocie, będzie mi cię bardzo brakowało....

boję się

Co za dzień, boję się coraz bardziej. Mamę właśnie zamykają w szpitalu. Choruje od lat, pomysły medyczne ma takie, że lekarze boją sie jej witaminy podać, bo diabli wiedzą, jak zareaguje, lista chorób jak strusia szyja. Rok temu zaczęło się  pogarszać sukcesywnie, a od paru tygodni tak całkiem znacznie. Kota zawiozłam dzis na badania krwi, czekałam na poprawę sytuacji finansowej, ale w końcu stwierdziłam, że jak tak dalej pójdzie to mi się kocina wykończy zanim go zbadam. Chudnie, sztywno się porusza, starość po nim widac coraz bardziej. Mielisy szczęscie, bo akurat jak doktor pobierał mu krew, to przyjechał facet z laboratorium, wcześniej ściągnięty po jakieś inne pobranie - wyniki już są. Do d.... Kreatynina - 9, przy normie do 1,8, mocznik - 264 przy normie do 90. Kroplówki będą w robocie ani chybi.  Jeżeli w ogóle jeszcze jest sens go męczyć w ten sposób... Pewnie spróbuję robić je sama, tak jak psu, to jednak finansowo jest różnica kolosalna, a i stres dla zwierzaka mniejszy. Al

rozmiar ma znaczenie

Dzieci mi rosną, więc postanowiłam kupić im trochę rajstop Zeszłoroczne jakoś tak dziwnie skurczyły sie w praniu. Ponieważ nie mam miarki w oku, posiłkowałam sie tym, co producent raczył zamieścić na metkach, mając nadzieję, że nie stosował losowego doboru tychże.  Błąd. Rajstopy opisane jako 86-92 zjeżdżają Grześkowi (87 mniej więcej) z tyłka. Rajstopy o zaskakująco dużym rozrzucie - 128-152 Piotrkowi (135 cm) siegaja mniej więcej do połowy uda. Do tego znalazłam całe stosy rajtek 128-136 i potem 146-152, natomiast pomiędzy zieje czarna dziura. Albo komuś sie wydaje, że dzieci rosną z przeskokiem i ten magiczny przedział pokonują w ciągu jednej nocy, albo uznał, że to jest wzrost letnio-jesienny a zimą takich po prostu nie ma w naszej strefie klimatycznej. W sumie słusznie, jak nie mogą się ciepło ubrać, to pewnie wyjeżdżają tam, gdzie im klimat bardziej pasuje. Szanowni Producenci Rajstop, to naprawdę jest różnica i istotna informacja dla użytkownika. Wszywajcie te metki choćby

synonimy

- Grzesiu, pójdziemy do bratka? - zapytałam Potomka Młodszego. - Dobrze - potwierdził. - Tak - poprawił. - Okey - dołożył. Zakres słów zwiększa mu się w postępie logarytmicznym. Używa już zdrobnień, czasu przeszłego ("koczyłem!" to ostatnio okrzyk wydawany po każdym skoku czyli co chwilę). Zaczyna odmieniać, nawet dosyć prawidłowo. Gaduła nadaje jak dzień długi, coraz bardziej zrozumiale. Jeszcze trochę  i zaczną sie kwiatki :)

wyjście bezdzietne

Cud się stał nad cudy, proszę Państwa. Udało nam sie wyjść  z domu: we dwójkę ze Skorupiakiem,  Czyli BEZ DZIECI! bez przymusu, czyli konieczności załatwienia czegoś. na spokojnie dla przyjemności Byc może dla niektórych z Was nie byłaby to jakaś super rozrywka - wizyta u 90-letniej ciotki, ale my mieliśmy z tego frajdę. Ciotkę bardzo lubimy oboje, a że ma tyle lat, ile ma, to możliwość zobacznia jej była dla nas ważna - kto wie, czy uda się jeszcze z nią spotkać... POgadaliśmy sobie, pośmialiśmy się, zjedliśmy coś dobrego i przez półtorej godziny nikt na nas nie krzyczał,  nie ciągnął za rękaw, nie włazil na plecy, nie domagał sie czytania po raz enty tej samej bajki... Po prostu raj. A wszystko dzięki tacie, któy zadeklarował, że posiedzi z chłopakami. Co prawda deklarację złożył dawno i zdążył o niej zapomnieć ;), jak rozmawiałam z nim na parę godzin przed spotkaniem, to zapytał, kto sie zajmie dziećmi i nieco zdziwił słysząc, że on :))). Ale dzielnie się zajął. Dziękuję,

posylwestrowo

Impreza minęła - następna taka na szczęście dopiero za rok. A ja jestem ciekawa, kto z tych strzelających petardy wpadł na pomysł, żeby wziąć ze sobą torbę i posprzątać potem śmieci. Albo chociaż wyjść dziś rano i pozbierać pozostałości nocnej zabawy. Nie znoszę petard, nie dość, że hałas, to jeszcze śmietnik potem zostaje... Za to przynajmniej jestem wyspana - co prawda Grzechot przylazł do nas o drugiej, ale zasnął szybciutko i spał porzadnie do 8 rano!