Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2011

Weekendowy Dzień Dziecka.

Miała byc notka, ale będzie później. teraz trzeba już budzić potomka i gnać do przedszkola. A wszystko przez to, zę mi sie głupoty śniy i siedzę tu już od piątej rano. po południu Usiłuję usiąść i dopisać kawałek, korzystając z tego, ze Piotrek w przybytku samotności :). Za chwilę trzeba będzei wyjść z nim na plac zabaw - upałr sie osobnik, nie wiem, czemu nie chce zaczekać  godzinkę, aż sie zrobi nieco chłodniej. Jak pomyślę o tym, co będzie latem, to mi sie słabo robi. Precież to dopiero maj.... A miało byc o weekendzie. W sobotę nie robiliśmy generalnie nic. Pogoda do bani, młody smarczący i kaszlący, a ja uznałam, ze nie mam wcale ochoty  na tłumy na Pikniku Naukowym. Impreza fajna, ale nienawidzę takich tłumów w jednym miejscu, zwłaszcza, jeśli to miejsce jest duże. Innymi słowy, jesli nie  ma możliwości szybiego opuszczenia zatłoczonego rejonu. lekka klaustrofobia, nie da sie ukryć. Za żadne skarby nie wlezę do ciasnej jaskinii, nie sprawdzonej dziury, w żadne miejsce w któr

Dzień Matki 136

Rany, porobiło mi sie zaległości kronikarskich..... A że zaległości wszelakie mają brzydki zwyczaj nawarstwiania się aż do stanu przypominającego stajnię Augiasza, to jednak zacznę trochę odkopywać. Nie mam pod ręką odpowiedniej rzeczki, żeby  ja przepuścić przez własną pamięć. Chociaż z pamięcią też kiepsko, to i tak samo spłynie.... Dzień Matki postanowiliśmy uczcić przyrodniczo. Fundacja Ja Wisła zaprosiła mamy z dziećmi (a z okazji Dnia Dziecka dzieci z mamami) na darmowe rejsy po Wiśle. I popłynęliśmy. Młody miał oczy dookoła głowy,  nie wiedział, w którą stronę patrzeć. No bo co tu wybrać - rybitwy i siewki na piasku, skif przepływający obok, widok na most od spodu, ujście kolektora ściekowego, Przemka Paska opowiadającego o dziejach rzeki, Grubą Kaśkę i Chudego Wojtka, psy  - załogantów, jeden - piękny czarny seter, wyglądał  bardzo dostojnie, jak węszył na dziobie, a drugi - śmieszne małe coś, mniejsze od naszej Agry - takie na oko  5 kg. Pieseczek, bo na psa za małe. W kap

Darwin

Dobra, zacznę od Darwina. Wiem, że przynajmniej dwie osoby rozpracowały / znały wcześniej łańcuszek . Tak czy inaczej - gratulacje najszczersze. A rzecz idzie następująco: Stare panny lubią trzymać koty. Jak jest tuzo starych panien - jest dużo kotów. Koty łowią myszy - czyli dużo kotów oznacza mało myszy. Myszy zżerają gniazda trzemieli ( i innej drobnicy zapylającej) - mało myszy => duo trzemieli. Jak jest duzo trzmieli, jest komu zapylać, koniczyna sie rozsiewa. Proste? Proste. Ale trzeba było być Darwinem, żeby samemu na to wpaść.

Darwin odroczony

Obiecałam odpowiedź na zagadkkę darwinowskiego łańcuszka. Prawdę mówiąc mam ochotę jeszcze trochę poczekać - jak na razie jedynie Mama dwójki rozpracowała ciąg - gratulacje najszczerszze!!!!!. No bo nie wiem, czy ktokolwiek jeszcze sie tym interesuje, czy nie miał pomysłu na rozwiązanie czy czeka na gotowca. Ale chyba będe wredna i poczeka jeszcze trochę. Skoro już mam informację zwrotną, że to sie da znaleźć w necie, to mam nadzieję, ze jeszcze ktoś poszuka i sie postara :). Odroczenie do jutra - a może do niedzieli. :)

niespodziewane kierunki rozmów z dzieckiem....

 cholera, wcięło mi wpis. A byl taki długi.... trzeba patrzeć, na co sie klika. Wczoraj po dłuższej zabawie na placyku poszliśmy z Piotrkiem na spacer - tacie na spotkanie. Pięknie było, pachnąco - bzy, czeremcha, gdzieniegdzie nieśmiało już oczka otwierały jaśminy.... szaleństwo. A my sobie szliśmy i gadaliśmy o różnych różnosciach. i w pewnym momencie mnie trochę zatchnęło - nie pierwszy raz zresztą, jak zobaczyłam, do czego można dojść, zaczynając od spraw zupełnie niewinnych.... W pewnym momencie bystre oko matki zauważyło, ze młody pcha do dzioba brudne łapy wraz z równie brudnym niebieskim ukochanym stworkiem. Moja wredna pedagogiczna dusza zamiast normalnie powiedzieć, ze ma wyjąć to wszystko z dzioba uświadomiła dziecko w kwestii istnienia tzw. chorób brudnych rąk. W szczególności gadaliśmy o żółtaczce. Nie wiem, czemu akurat tak, do dyspozycji z tego zakresu jest jeszcze na przykład czerwonka - też piękny kolor, albo rotawirusy różniste - może mniej kolorowe w nazwie, ale za

muzycznie

Idziemy spacerkiem. Młody nagle popatrzył na mnie poważnie i stwierdził: - Mamo, ja nie lubię chodzić do kościoła z Mi i Dużym (czyli z moimi rodzicami). - A dlaczego , synku? - Bo Duży brzydko śpiewa... Tato, wakacyjny kurs wokalny chyba Cię nie minie. :)    A poza tym trzeba jednak sprawdzić jak  ze słuchem muzycznym u małego draba. Ale to pod koniec czerwca - już dogadane.

krew mnie dziś zaleje

Szlag mnie trafia, wysmażyłam notkę, wstałam na chwilę od kompa (zdaje się,m że młody miał jakiś nie cierpiący zwłoki problem), a potem okazało się, że mi jakiś wirtualny chochlik komputerowy zeżarł notkę. A notka była poważna. Rozpaczliwa, bym powiedziała. No bo co powiedzieć o sytuacji, kiedy człowiek spokojnie, niczego nieprzewidując loguje się na własnego bloga i widzi, że bloga nie ma????? profil dziewiczo czysty, żadnych blogów, komentarzy własnych ani cudzych, blogówm do których ma się dostęp.... Normalnie myślałam że mnie trafi, siedziałam sztywna z przerażenia, że wcięło moje drugie  dziecko, moje przemyślenia, emocje, kwiatki Pietruszki - nie do odtworzenia przecieź, bo sporo z nich to sytuacyjne... Na szczęście Skorupiak wróciłl wcześnie z pracy (no, powiedzmy, że nia przerwęm bo o 16 musiał znowu wyjść) i jakoś doprowadził wszystko do pionu moraknego. Cóż ja byum uczyniła bez Was, drodzy Czytacze, nie mogąc nawet zawiadomićm co sie stało i dlaczego.... Poza tym, jednak ce

lektury potomka

Już wielokrotnie ten temat sie pojawiał. I zapewne bedzie pojawiał sie dalej, ale co ja poradzę, czytamy mu stle, czytamy dziwne rzeczy... A młody wchłania to niczym gąbka, dopomina sie o kolejne, wybiera książki. Franklina juz nie czyta - wyrósł z niego. Ostatnio były opowiadania księdza Malińskiego, potem byczek Fernando, a od przedwczoraj... Sen nocy letniej. Skorupiak starannie tłumaczy, kto jest kto, żeby sie mlodemu nie poplątało - i widać, zę Piotrkowi sie to podoba. Dziś wieczorem kładłam go przed powrotem Skorupiaka z pracy - młody poinformował, co ma być czytane, przekręcając jakoś śmiesznie tytuł, ale jednoznacznie chodziło o Szekspira. i tak sobie wyobraziłam scenkę - klasa czyta na lekcji, dukając mozolnie, Sierotkę Marysię - a Piotrek pod ławka czyta Makbeta. I pytanie, co na to polonista.... Może być zabawnie.

Postrzyżyny

Zarosło mi już dziecko solidnie. On w ogóle jest zwierzę futerkowe, za dziesięć lat będzie kosmaty aż miło. Juz teraz widać futro na nogach. Tym razem jednak skupiłam sie na owłosieniu na łepetyne - nie bedę w końcu dziecku nóg depilować, nie zwariowałam, jak ta mamuśka z USA co to ośmioletniej córce botoks wstrzykiwała. Zaczęło sie od negocjacji. Problem w tym, ze dotąd chodziliśmy do pani Małgosi, która od lat strzyże i mamę i mnie. Ja nie umiem nozyczkami mlodego obsmyczyć, wygladałby jak wygryziony przez mole. Wiem, bo kiedyś ćwiczyłam na naszym pierwszym psie i Bromba tak właśnie wyglądała. A tym razem chciałam młodego oblecieć maszynka dookoła łepetyny, w takie upały im krócej tym lepiej.  A on zaprotestował - pani Małgosia ma być i nie ma to tamto. Zawiesiłam temat na kołku, z nadzieją, że w miarę szybko zapomni, bo juz mu kłaki w oczy właziły.  Dwa dni później wrócilam do sprawy. Odpowiednio przedstawiona propozycja to trzy czwarte sukcesu, młody zapalił sie do pomysłu golen

Majówka w Muzeum Kolei Wąskotorowej

Plany na sobotę mieliśmy od dawna ustalone. Wstajemy wcześnie (jak na sobotę), zjadamy śniadanie, pakujemy plecaczek wycieczkowy i jedziemy do Sochaczewa. Dzięki uprzejmości A. (dziękujemy raz jeszcze!!!) dostaliśmy zaproszenie na otwarcie sezomu w Muzeum Kolei Wąskotorowej. W programie pokaz taboru w ruchu, przejażdżka zabytkowym składem do Tułowic, piknik i powrót pociągiem. Piotrek szalał, łaził po lokomotywach, oglądał różne rodzaje drezyn... słowem - pełnia szczęścia. Na pikniku też fajnie - jedzonko całkiem dobre, o dziwo sporo zielenicy było - często jest samo mięso, a tu sałatki różne, pomidorki, ogóreczki, bigos, grochówka, różności z grilla... I oczywiście piwo, ale nawet tu ktoś pomyślał - jedonko było gratis, a piwo płatne. I dobrze, bo by sie towarzystwo zbetoniło na amen. Co prawda i tak sie niektórym udało, zwłaszcza, z e co co bardziej przedsiebiorczy przyjechali z własnym zaopatrzeniem z tego zakresu - widziałam parę flaszek, które bynajmniej nie zawierały soku jabłk

cud się stał...

... i poszłam dziś do kina. W przypadku wiekszości społeczeństwa nie jest to żadne dziwo, ale jak na mnie  - owszem. Zwłaszcza, ze to już drugi raz w tym roku. A wszystko przez młodszego brata. Zadzwonił do mnie w poniedziałek, że potrzebuje mnie dziś na pl. Wilsona o 14. I wysłał do kina z mamą. Cieszę się bardzo, bo film rzeczywiście wart zobaczenia. Co prawda za żadne pierniki nie jestem w stanie zgadnąć, czemu "Jak zostać królem" zostało zaklasyfikowane przez kino jako komedia, ale trudno. Chyba, ze chodzi o to, ze gawiedź może rechotać widząc, jak on sie męczył usiłując coś powiedzieć. Strrrasznie śmieszne. Albo o sceny ćwiczeń rozluźniających. Cóż, głupia jestem i nie rozumiem takich rzeczy. Dla mnie to był przejmujący film o odpowiedzialności i przekraczaniu własnych ograniczeń. Przy okazji po raz kolejny zaczęłam się zastanawiać nad tłumaczeniami tytułów. Który geniusz wymyślił, żeby "King`s speech" przetłumaczyć jako "Jak zostać królem", pojęc

lokator w krzakach

W ramach spędzania czasu na świeżym (powiedzmy) powietrzu poszliśmy z Piotrkiem do ogródka na ciag dalszy porządków. Porządkujemy już od jakiegoś czasu, wiader róznych badyli wynieśliśmy nie wiem, ile, a czeka jeszcze dużo. Ale mamyy z tego zabawę i trochę ruchu, Piotrek to lubi, a zawsze to lepsze, niż gdyby mi gnił przed telewizorem. Na szczęście, jeśli tylko ma jakieś zajęcie, to telewizor może nie istnieć. Po skończonej robocie rzucilam narzędzia na balkon (nie takie to proste, balkon jest na poziomie 2 m), przypięłam psa na smycz, wzięłam wiadro z zielskiem i poszliśmy. Daleko nie zaszliśy, bo po drugiej stronie furtki Agra dostała amoku, weszyła jak oszalała przy krzakach w ogródku sąsiada, tuż przy naszyum płocie. Ponieważ w tych rejonach koty sie często kręcą - łaącznie z naszym w bloku na parterze jest chyba cztery albo pięć wychodzących, w pierwszej chwili myślałam, ze to jakiś mruczek, ale nie - żaden kot z wyjątkiem naszego by nie wytrzymał tego psiego natręctwa i zwycza

Czego dziewczyny nie dostaną?

Poranne pogaduszki z Piotrkiem. Usiłuję przekonać go do wylezienia spod kołdry, przybrania pionu i przyodziania się w strój nieco bardziej stosowny do przedszkola niż piżamka z dinozaurem. Mlody sie kręci, chichocze, gada - jak to on. Z definicji gada dużo, ale tym razemm mnie zaskoczył okrzykiem: - Piotr, Edmund, piwo na was czeka! Nie zrozumiałam w piewrszej chwili. - Co i na kogo czeka???? - Piwo. Na piotra i Edmunda. - Dobra, punkt drugi już rozumiem, dzieci z Narni, a nie sam siebie wzywa na zalewanie robaka. Tylko skąd to piwo, oni tam raczej wino pili jak już. - A co dla Zuzanny i Łucji? One piwa nie piją? - Nie. One są dziewczynkami, to dostaną sok. Szowinista i sknera.

KIK wyłącznie dla wybrańców

Od jakiegoś czasu zastanawiałam sie nad jedną kwestią. Chodziło o znalezienie Piotrkowi jakiegoś fajnego, wartościowego towarzystwa, innego niż szkoła - takiego na lata. W szkole - wiadomo, ludzie są różni, a nawet jak się trafi na bardzo fajną klasę, to po kilku latach następuje przejście na kolejny poziom edukacji i skład się zmienia. A ja chciałam, żeby było coś stałego, dobrego, wartościowego... Wymagania mam i tyle. Jedną z opcji, jakie zaczęłam rozważać, był Klub Inteligencji Katolickiej. Czyli KIK. W pierwszym rzucie nawet sie zapaliłam do pomysłu. Wielu moich krewnych sie tam kręci, tata tez kiedyś tam intensywnie bywał... Słowem, związki jakieś są. Do tego jeszcze różne opinie, ze tam naprawdę wartościowi ludzie, że przyjaźnie na całe lata, potem wspieranie sie zawodowe, wzajemna pomoc... takie tam zachwyty. Ale... Zawsze musi być jakieś ale, więc jak się dokładniej przyjrzałam, to tu tez je znalazłam. I przestało mi sie tak podobać. Po pierwsze - zapisy. Dowiedziałam s

z rodziną najlepiej na zdjęciu....

...przynajmniej z niektórymi krewnymi. Tak ogólnie to jeste m w szoku. A wszytko przez jedną moja kuzynkę. Jak wiadomo, kuzynek mam jak psów, nawet nie wiem ile i nie chce mi sie liczyć. Dużo. Co ma tę zaletę, ze mogę sobie wybierać, z którymi chce utrzymywac kontakty, a z którymi nie. I ta, a którą widziałam sie dziś - zdecydowanie widnieje na liście drugiej. I to na samym jej szczycie. Może ja mam jakieś dzikie wymagania, sama już nie wiem. niech mi ktoś powie, czy ja sie czepiam nie wiadomo czego? nawet nie bardzo umiem to wszystko opisać, bo mnie zatyka ze zdumienia, jak można być tak bezczelnym, wiec będą gołe fakty w punktach. Jakiś miesiąc temu - telefon do mojej mamy, czy D. wraz z partnerem i dziećmi może zanocować - przyjadą na jakieś wesele. Mama sie zgodziła, staneło na tym, zę szczegóły dogadają w późniejszym terminie. Potem długa cisza. na 5 dni przed zapowiedziana datą przyjazdu dzwoni ciotka, matka D (cudowna, dobra, kochana kobieta). Z trudem wydobyła od córki

Noc Muzeów

Generalnie nie lubię takich imprez - tłum to jest to, co skrzętnie omijam. Ale mnie chłopaki namówiły.... - Pamiętaj Piotrek, zasady są jasne. Jak sie zgubisz, to masz tu wizytówkę taty z naszymi telefonami. Łapiesz najbliższą dorosłą osobę, najlepiej taką, która przyszła z dzieckiem, mówisz, ze sie zgubiłeś, i prosisz, żeby sie z nami skontaktowała. A w ogóle to za łapkę. Dasz radę? Bo wrócimy późno. - Jasne!!!! No to poszliśmy. Na wariata kompletnie, bo właściwie bez sprawdzenia programu -  po drodze były jeszcze chrzciny mojego najmłodszego (bardzo chwilowo) siostrzeńca. Chwilowo dlatego, ze następny miał termin rozpakowania sie na dziś, ale chyba mu sie nie spieszy.... A poza tym zwyczajnie nie dotarło do nas, że to dziś. Jakoś tak życie kulturalne stolicy przepływa sobie poza zasięgiem mojej świadomości i dobrze mi z tym. Takie spędy są stanowczo nie dla mnie.. Po przejrzeniu na szybko dostępnych w sieci informacji (a nie było tego zbyt wieleinformator papierowy rozdawany na

strzał w stopę 137

Strzeliliśmy sobie samobója. Albo w stopę. Może być też kolano, do wyboru. tak czy inaczej, chodzi o to, że sami, absolutnie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zrobiliśmy sobie krzywdę. A wszystko przez ekologiczny festyn na Polu Mokotowskim. Pojechaliśmy w niedzielę oddać resztki elektrośmieci i starych baterii. Resztki, bo teraz można takie graty oddać omalże na kążdym rogu, imprezy typu elektrozłom za drzewko tez co chwila i pozbyliśmy sie juz zapasów. NIc, oddaliśmy co bylo do oddania i poszliśmy  zobaczyć co proponują w ramach imprezy. Różności były, to temat na następny wpis, ale niestety byly tez sprzęty do produkcji baniek mydlanych. Czyli marzenie Piotrka. A Skorupiak zapewne z radości, ze będzie mógł sprawić frajde potomkowi, nie dopytał u pana sprzedającego o szczegóły. I w ten sposób sami uszcześliwiliśmy się pistoletem, który: produkuje bańki mydlane (zamierzone) świeci (może być, do przeżycia) hałasuje jak wszyscy diabli (absolutnie niedopuszczalne). I co ter

ech... 138

Jak chcesz rozbawić Boga, opowiedz mu o swoich planach. Musieliśmy sprawić Mu sporo radości, jak planowaliśmy wyjazd na najbliższy weekend. I postanowił sprowadzić nas na ziemię. Zostajemy w Warszawie. Przyczyn jest kilka - dzieć I. choruje i nie bardzo nadaje sie w warunki bojowe, zwłaszcza przy takich temperaturach. M. też zdrowotnie nie bardzo (bardzo nie bardzo, trzymaj się, kochana!). Zimno jak w psiarni, a jednym z pomysłów uatrakcyjniających wyjazd młodemu było to, ze miał spać w namiocie. Akurat, jak w nocy jest około zera!!!! Zamiast wracać do domu od razu by wylądował w szpitalu z zapaleniem płuc. To ja dziękuję. W związku z powyższym siedzimy na kuprach w Warszawie. Tyle dobrego, ze w sobotę sa urodziny Piotrka koleżanki z przedszkola i w związku z powyższym będzie jednak mógł pójść. Przynajmniej jakaś atrakcja.....

wolny dzień

Wszystko zapowiadało taki miły, leniwy dzień, Piotrek w przedszkolu, Skorupiak w domu, zimno, wiec nie warto nigdzie łazić (oboje jesteśmy leciutko podziębieni, a zresztą, każdy pretekst dobry, zęby chwilke ponicnierobić). Wstałam rano, Piotrek sie ubrał, dałam mu śniadanie, przypięliśmy psa i poszliśmy do przybytku edukacyjnego. Jakoś nieswojo sie czułam po drodze - cisza, pusto, nikogo kompletnie. Wiedziałam, zę szkoła mogła odpracować ten dzien w jakąś sobotę, ale przedszkle takich numerów  nie robi. Weszliśmy i okazało sie, ze moja dusza słusznie sie niepokoiła. Otóż Piotrek był pierwszym dzieckiem, które przyszło, za to była już seria telefonów odwołujących obecność dzieci zgłoszonych jako te, które miały przyjść. Cóż miałam robić, zaklęłam pod nosem, ale przecież nie zostawię go samego tam. przedszkole jest fajne, lubi je bardzo, ale głównie dlattego, ze można sie tam bawić z innymi dziećmi... Włożył kurtkę i buty i wróciliśy do domu. Szczegóły pominę, ale jak wymyślił, ze ch

klopsiki z bazylią

dzisiaj bedzie dla odmiany kulinarnie. Tak jakos mnie naszło na klopsiki z kasza - gryczaną albo pęczakiem. W sumie niby nic, modyfikacje niewielkie i przypadkowe. Najpier znalazłam gdzieś w szafce zakopaną puszkę pomidorów bez skórki. Potem jeszcze w zamrażarce pudełeczko siekanej czerwonej bazylii. Kompletnie zapomniałam, ze jesienią w ramach eksperymentu postanowiłam zamrozić bazylię i oregano i sprawdzić, jak sie ma do suszonych ziół. Wrzuciłam do mięsa sporo tej bazylii, a do garnka pomidory, rozciapciane jak sie dało. dalsza procedura klopsikowa była standardowa - obtoczyć w bułce, obsmaży i do garnka. Wyszło lepiej, niż rewelacyjnie. nie wiem, czy bazylia, czy pomidorki, ale w sumie pyszotka... Młody normalnie jada średnio nie za dużo, a teraz wrąbał dwie dokładki. I pewnie zjadłby więcej, ale mu przystopowałam dostęp do korytka, bo jak sie przeje, to go boli brzuszek.  W sumie nie wiem, po co o tym pisze. Ale czemi nie?

nieprawomyślnie o beatyfikacji

Oczy całego świata zwrócone są dziś na Rzym, trudno znaleźć jakikolwiek portal informacyjny, gdzie pierwsza strona nie bylaby poświęcona beatyfikacji. A ja mam mieszane uczucia. NIe, wróć. Nie mieszane, coraz bardziej jednoznaczne. Innymi słowy, wkurza mnie cała ta impreza. Nie z powodu braku szacunku i uznania dla tego, co Jan Paweł II zrobił. Wręcz przeciwnie. Ale mam poczucie, że komuś się coś pokręciło. Moim zdaniem decydowanie o tym, czy ktoś jest, czy nie jest święty, nie należy do nas - ludzi. Nie ta instancja, proszę państwa. Nie mamy szansy wiedzieć wszystkiego, co jest niezbędne, by kogoś tak dogłębnie ocenić. To jest takie etykietkowanie.  I potem jakoś tak zostaje w świadomości, ze jak ma odpowiednią eytkietę, stempelek biurokraty, to święty jest, jak nie ma - to nie. A ilu jest cichych świętych, o których nikt nawet nie wie, a którzy w oczach Boga zrobili więcej dla bliźnich niż ci skatalogowani? Innymi słowy - jest to biurokratyczna procedura dla kurialnych gryzipiór