Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2018

Dzień Krasnala

Po telefonie Mi opadły mi witki, kapcie, szczęka i wszystko, co mogło opaść. Załomotało na stole, rąbnęło niżej na podłogę i tam już pozostało. Operacja miała być we wtorek. Otóż najpewniej jej nie będzie, gdyż  w szpitalu jest... Dzień Krasnala. Czyli wszyscy (jak rozumiem personel, bo raczej nie wyobrażam sobie pacjentów, zwłaszcza tych leżących), przebierają się za krasnale i w wesołym korowodzie pląsają po korytarzach. Oprócz wesołych gier i zabaw ludu polskiego pracownicy zostaną zapewne zaszczyceni wizytacją różnych wysokich szych, z którymi NALEŻY się spotkać, a przy okazji może uda się coś wydębić dla szpitala, co jest pomysłem słusznym i ze wszech miar zalecanym. Jednakowoż cała ta impreza skutkuje odwołaniem różnych planów uczynionych na ten dzień - między innymi operacji Mi. Przeniesiona na nie wiadomo (na razie) kiedy. Czy ktoś z Was, Szanowni czytelnicy, byłby w stanie wymyślić głupszy powód zmiany terminu pilnej operacji???? Bo jakby nie było, to nie jest kwestia wro

Tytuł 7

Operacja Mi we wtorek.

mięciutki komplement

Obraz
- Mama jest mięciutka - zabrzmiała pieśń pochwalna w ustach Węża Młodszego. No i jakoś mi tak dziwnie....    

biuletyn 8

Najnowsze wieści są takie, że dopiero w czwartek będzie narada lekarzy dotycząca zakresu operacji   - chodzi o to, czy robić tylko bypassy, czy rów nież zoperować mamie zastawkę, którą ma już solidnie zwapniałą i trzeba by ją poprawić i tak w ciągu najbliższych dwóch-trzech lat. Z jednej strony rozszerzanie zakresu jest zwiększeniem ryzyka, z drugiej reoperacja serca zawsze jest trudniejsza. Ale już samo to, ze się nad tym zastanawiają, jest dobrym znakiem, bo gdyby ryzyko było bardzo wysokie, to by nie brali tego wcale pod uwagę, tylko zrobili stenty i wdrożyli leczenie paliatywne. Tak że operacja najwcześniej w piątek, a realnie patrząc pewnie   w przyszłym tygodniu. Nie będziemy się nudzić tej jesieni....   

dobrze schowane

Chciałam dziś zrobić Grześkowi badanie moczu.  Ponieważ do stania w kolejce sam Grzegorz nie jest potrzebny a ja się rano spieszyłam, poinformowałam Skorupiaka, że stawiam pudełko koło mikrofali i żeby to załatwił sam i pognałam. Po powrocie zapytałam, czy pamiętał. A ten się zdziwił, bo opakowania nigdzie nie widział. Okazało się, ze przepadło. No nie ma , diabeł ogonem nakrył. Przeszukałam całą kuchnię, łazienkę i wszystkie miejsca, które przyszły mi do głowy - nic. Tak czy inaczej Grzesiek musi nasiusiać od nowa, ale gdzie to zniknęło??? Koty wzięły do zabawy, czy co???   Po paru godzinach znalazłam. Ktoś wstawił do lodówki....

nie jest nudno, o nie... :/

No żesz motyla noga, kolejny raz zeżarło mi gotową notkę!!!!!!! Połowa września minęła, czyli początkowoszkolny młyniec powinien się już uspokoić. Liczyłam na to, że w trzeciej dekadzie września będzie już w miarę spokojnie, plany lekcji stabilne, zajęcia dodatkowe zaczęte, koleiny poprzecierane i w ogóle wszystko się turla jak powinno. Nie mogłam się bardziej mylić. Stan na dziś jest następujący:  Jedna sztuka smarcząca coraz bardziej, głupi stan - na zdrowego za chory, na chorego za zdrowy. Rozhula się w ciągu kliku dni zapewne. Jedna sztuka w szpitalu. Czeka na operację, bypassy. Długo czekać nie będzie, na stół idzie w poniedziałek, najdalej wtorek. Reszta obgryza paznokcie i usiłuje ogarnąć rzeczywistość. Smarczący oczywiście Grzesiek. NIe zdążyłam go zaszczepić na grypę i teraz to pewnie długo się nie uda. W szpitalu oczywiście mama, bo któż inny w tej okolicy miewa takie pomysły? No przecież nikt, reszta wie, zę to nietaktowne i ogólnie niezbyt zabawne. W środę w czasie

angielska synchronizacja

Już drugi raz zeżarło mi notkę. Wrrrr.   Wąż Młodszy ostatnio zamęcza ł nas pytaniami o angielską terminologię z zakresu ogólnowojskowego, ze szczególnym uwzględnieniem czołgów. To go zapisaliśmy na angielski, niech męczy kogo innego. Obok nas jest szkółka językowa, Piotrek chodzi tam już od paru lat. Jak trochę pogadałam, to okazało się, że mają grupę i dla Grześka, dokładnie w tym samym czasie, kiedy chodzi Piotrek - zaczynają w odstępie pięciu minut! Jestem zachwycona, odprowadzać i przyprowadzać będzie Pyton, kto inny będzie musiał wiedzieć, jak jest rakietnica po angielski oraz  gąsienice od czołgu - żyć nie umierać!

kolorowe kółkowanie

Radość z jazd to jedno, ale pozostałe barwy tego szczęścia są... bardziej kolorowe. Konkretnie to takie sino-błękitno-fioletowo-żółte. Jak jechałam pierwszego dnia, to w pewnym miejscu okazało się, że kostka na Drodze Dla Rowerów jest nieco krzywa - i kółko zaczęło mi uciekać spod nóg, tak prosto na ulicę pod samochody. Jedyną metodą jest wtedy zeskoczyć, co też uczyniłam - kółeczko padło na kostkę nie tocząc się zbyt daleko, a ja zostałam w pionie.  Żeby jednak nie było za wesoło, to zanim padło, przywaliło  mi skrzydełkiem w łydkę.  No i teraz mam siniaka. Spłynął już z łydki na stopę, jest duży, piękny, wielobarwny. Na szczęście już prawie nie boli. A ja i tak będę dalej jeździć!

problem

Potomek WIększy: - Wiesz, marzy mi się, żeby była brzydka pogoda, żebym mógł siedzieć na fotelu zawinięty w koc, z kotem na kolanach, dobrą książką i patrzeć na deszcz.... - Cóż za pech, synu. Nie ma brzydkiej pogody. i nie zapowiada się w najbliższej przyszłości... - Ano, pech... - westchnął Maiorek….

sukces

No to dzisiaj udała mi się rzecz wielka.  Pojechałam do pracy na kółeczku. I na kółeczku wróciłam. Cała (no dobra, z jednym siniakiem na łydce), bez ofiar w ludziach i mieniu. Wszystko dzięki tacie, który nie dość, ze sprezentował mi kółko, nękał, żebym ćwiczyła, to jeszcze pożyczył teraz na trochę takie nieco łatwiejsze - z podwójnym kołem, które się nie wywraca tak łatwo.  Jestem z siebie dumna, bałam się okropnie, że się wywalę jak zezowaty słoń na Chińskim Murze, ale dojechałam do celu.  Oczywiście na razie to do poziomu Piotrka to mi brakuje baaardzo dużo, on jest mistrzem, a ja stawiam pierwsze kroki... no, pierwsze kółka. Ale jednak jest to postęp w domu i zagrodzie.  Pożytków z tego mnóstwo, i nie zasmradzam okolicy samochodem (dobra, wcześniej też nie zasmradzałam, tylko chodziłam na piechotę),  i szybciej, i ćwiczy mięśnie pleców i stóp (o tych ostatnich nie wiedziałam nawet, że je mam) oraz równowagę, łatwo parkować - zmieści się pod biurkiem, szybko ładuje.... Możecie

akcja sroka

Wczoraj koło mieszkania rodziców zobaczyliśmy ze Skorupiakiem srokę. Młode to było, niewypierzone jeszcze do końca. Leżało na trawniku dziobem w grunt i się nie ruszało za bardzo. Obok leżały piórka z ogonka i trochę puchu. Oddychała. Ale nie zareagowała na wzięcie w rękę, a lewe skrzydło miała jakoś dziwnie odwiedzione, nie umiała go normalnie złożyć. Ściągnęliśmy mamę, jako dyżurnego Speca Od Wszelkiej Żywizny, zabraliśmy srokę do domu. Skorupiak zorganizował szybko pudełko po butach, ptaszora do środka i jazda do Ptasiego Azylu do Zoo. Na miejscu pan strażnik przy bramie przejął pudełko, wydzwonił szybko dyżurnego z Azylu, który powiedział, że pani doktor za chwilę ją zbada i zobaczymy, co dalej. Na pewno, jeśli ma mieć szansę, to tam. przypuszczam, że mogła być nieco ogłuszona, nie wiem, jak z tym skrzydłem, ale jeśli z Zoo jej pomogą, to wypuszczą, gdyby leżała dalej na trawniku - skończyłaby jako karma dla kota. Dobrze, że jest takie miejsce, jak Ptasi Azyl. Gorzej, że wiosn

braterska kolacja

Węże po zabawie poszły do kuchni.  Słucham z przyjemnością odgłosów dobiegających zza ściany - szykowania kanapek, stukania kubków i sztućców, które Piotrek zmywa, i ich rozmowy. Wąż Starszy opowiada Młodszemu o Bitwie o Anglię, historię Dywizjonu 303, o początku II Wojny Światowej i inne takie drobiazgi. Tłumaczy po kolei co i jak, a Grzesiek słucha uważnie i co chwila zadaje kolejne pytania. Lubię takie braterskie wieczory - jak już przestaną się tłuc poduszkami za moimi plecami :)

Ach jak przyjemnie....

Obiad. jemy sobie w spokoju ze Skorupiakiem gołąbki w sosie pomidorowym. Zza ściany dobiega jednostajny szum. Odkurzacz pełza po podłodze i sam sprząta. Bajka....

refleksje nad gazetą

Znalazłam dziś artykuł, który mną wstrząsnął. O opiece nad osobami starszymi i niesamodzielnymi. Nie tej państwowej czy prywatnej, w jakikolwiek sposób zinstytucjonalizowanej, profesjonalnej. Tej wymuszonej przez życie, obarczonej wyrzutami sumienia, morzem trudnych emocji, bez przerwy, urlopu, chwili na oddech i perspektyw odpoczynku innych niż śmierć bliskiego. Nie dlatego, że opisywana w nim rzeczywistość mnie zaskoczyła. Przeciwnie, znam ją bardzo dobrze.  Nie dlatego również, że czuję się winna - wręcz przeciwnie, działam w tej branży i robię co mogę. I to dobrze robię.  Poruszył mnie fragment opisujący stan psychiczny opiekunów. Ich nieumiejętność zadbania o siebie, odczuwania radości, cieszenia się drobiazgami, szukania przyjemności, przyznawania sobie prawa do emocji, do zmęczenia, do wypalenia. Wstrząsnęło mną dlatego, że ja to wszystko widzę u siebie na gruncie domowym.  Nie zajmuję się przecież w domu nikim chorym. Nie mam osób niesprawnych. Przeciwnie, mam dwójkę zdr

witaj szkoło!

Wakacje definitywnie dobiegły końca.  Ja oddycham z ulgą, Potomek Starszy wręcz przeciwnie. Na razie wieści nie są złe, wychowawczynią jest matematyczka - plus, podobno zupełnie dorzeczna - drugi plus. Plan mają w miarę, to znaczy nie w środku dnia tylko od rana - do przodu. Minusem jest to, że jeden koleś, który miał być zabrany przez mamę do innej szkoły jednak został - mimo, że na wszelki wypadek jeszcze poszło do dyrekcji pismo z prośbą, aby umieścić go w klasie równoległej, żeby rozbić bandę łobuzów i pozbawić ją przywódcy. Nic, będziemy działać, w czwartek rozmowa z dyrekcją. Ogólnie nie jest źle, Piotrek czeka na fizykę i chemię - zobaczymy, jak mu się spodoba. Czyli - witaj, szkoło!