Filip
Zainspirowana notką Krogulca postanowiłam wrócić do czasów dawnych, kiedy to byłam jeszcze piękna, młoda i nie marzłam tak potwornie. Było to dwa dni po moich 18 urodzinach, 1 stycznia. Wybraliśmy sie z tatą i bratem do Łazienek na karmienie sikorek. Ptaszyska jedzą tam z ręki (wiewórki też, ale z racji pory roku nie bylo co na to liczyć). Stałam juz dłuższą chwilę karmiąc ten drób (a żarte były potężnie, czemu nie ma sie co dziwić - zimno było okropnie, co najmniej tak jak dzisiaj, albo jeszcze gorzej, na pewno - 15 co najmniej). W pewnym momencie podeszła do mnie jakaś kobieta i powiedziała, ze znalazła jeża. Pewnie sie wybudził, bo zmarzł, ale ona jest spoza Warszawy, za parę godzin ma pociąg - czy mogłabym sie zwierzakiem zająć? Mogłabym, przecież go nie zostawię, zęby zamarzł na śniegu. Zabraliśy go do domu. Tam pierwszą rzeczą była kąpiel - kiedyś z jakiegoś programu Gucwińskich zapamiętałam, że jeże są strasznie zapchlone - w sumie nic dziwnego, bo niby jak mają się po