Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2012

Filip

Zainspirowana notką Krogulca postanowiłam wrócić do  czasów dawnych, kiedy to byłam jeszcze piękna, młoda i nie marzłam tak potwornie. Było to dwa dni po moich 18 urodzinach, 1 stycznia. Wybraliśmy sie z tatą i bratem do Łazienek na karmienie sikorek. Ptaszyska jedzą tam z ręki (wiewórki też, ale z racji pory roku  nie bylo co na to liczyć).  Stałam juz dłuższą chwilę karmiąc ten drób (a żarte były potężnie, czemu nie ma sie co dziwić - zimno było okropnie,  co najmniej tak jak dzisiaj, albo jeszcze gorzej, na pewno - 15 co najmniej).  W pewnym momencie podeszła do mnie jakaś kobieta i powiedziała, ze znalazła jeża. Pewnie sie wybudził, bo zmarzł, ale ona jest spoza Warszawy, za parę godzin ma pociąg - czy mogłabym sie zwierzakiem zająć? Mogłabym, przecież go nie zostawię, zęby zamarzł na śniegu. Zabraliśy go do domu. Tam pierwszą rzeczą była kąpiel - kiedyś z jakiegoś programu Gucwińskich zapamiętałam, że jeże są strasznie zapchlone - w sumie nic dziwnego, bo niby jak mają się po

uffff.....

Szafa na mnie czekała. Kusiła, przywoływała... W końcu sie poddałam. Wywaliliśmy ze Skorupiakiem całość pościeli i ręczników i zaczęliśmy robić w tym porządki. Co oznacza przede wszystkim furę prasowania - starannie kupuję pościel z kory, która nie wymaga prasowania za każdym razem, ale od czasu do czasu dobrze jej robi. Przy okazji Małżonek jedyny podjął wreszcie bohaterską decyzję o rozstaniu sie z ulubioną albą z czasów młodości, kiedy to pętał sie w okolicach ołtarza. od tamtej pory jednak nieco urósł (w różnych kierunkach) i alba jest za krótka o jakieś 15 cm. Co najmniej.  Odetchnęłam z ulgą, gdyż co prawda ma bardzo ładny krój, ale tę zaletę niweczy potężna wada - prasuje sie ją wyjątkowo parszywie.  Uprasowałam ją po raz ostatni, dołożyłam jeszcze jedną - też przykusą i jutro oddamy dominikanom. Tam pewnie znajdą kogoś, komu sie przyda - tych chłopaków ze służby liturgicznej jest tam sporo, a ja już nigdy nie będę musiała jej prasować!!!!!!!!!

włosy dęba stają

Dziecko nasze jedyne po raz kolejny powaliło nas na kolana. Zaczęło się niewinnie, podczas kolacji młody złapał mój kubek, wypił sporą porcję, po czym popatrzył krytycznie i stwierdził: - Wypiłem ci jedną czwartą picia.  Oczywiście zgodnym chórem zapytaliśmy go, czy wie, ile to jest jedna czwarta (zwłaszcza, ze ubytek płynu faktycznie określił dość precyzyjnie).  Tu już było troszkę gorzej, ale wspólnymi silami doszliśmy do jakiejś sensownej a nieskomplikowanej definicji. Ugruntowaliśmy jeszcze wiedzę na rzodkiewkach i mogliśmy sie dalej zająć konsumpcją.   Żeby jednak nie było za łatwo, młody po chwili znów zaczął liczyć. Już nawet nie pamiętam co, w każdym razie w efekcie tego jego liczenia Skorupiak zapytał go, czy wie, ile to będzie, x+3=6. ile wtedy wyniesie x i jak go w ogóle wyliczyć. Wiedział, co spowodowało bębnienie szczęką po stole.  Przy okazji zeszło na liczby ujemne - szanowny pięciolatek nie miał specjalnie klopotów ze zrozumieniem, że 9-1=8 , ale 1-9=-8.  Po czym

katechezy wokół Harrego Pottera

Wróciło mi sie jakoś ostatnio do Harrego Potera. Nie wiem czemu, tak jakoś. A równocześnie w ręce mi wpadła książka Haliny Bortnowskiej - "Co to to nie". A tam - między innymi felieton właśnie  o tych książkach. Wielokrotnie wściekałam się słysząc o podejściu niektórych osób duchownych do tej młodzieżowej, bardzo popularnej serii przygód młodego czarodzieja. Zakazy, gromkie okrzyki o satanizmie, czarach, magii, odciąganiu od Boga, uczeniu, że wystarczy wypowiedzieć zaklęcie i mieć -  nie pamiętam, co tam jeszcze było, w kazdym razie miałam poczucie, że chyba rozmawiamy o zupełnie różnych książkach. Tu wreszcie znalazłam zrozumienie - więcej, tam było napisane dokładnie to, co mi chodziło po głowie, tylko znacznie dokładniej, mądrzej, piękniej. Od razu mi ulżyło, bo skoro ktoś taki, jak Halina Bortnowska ne uważa, żeby HP był samym złem, to chyba nie jestem tak całkiem głupia i w poprzek nauczania kościelnego. Może tylko troche po skosie... Ten skos wychodzi mi najczęściej

kuracja wszystkolecząca

Dzieciom zdarzają sie wypadki. Różne, większe (rzadziej) i mniejsze (całkiem często).   W przypadku tych ostatnich delikwent przychodzi do mamy, podtyka pod nos stosowną uszkodzoną część ciała i prosi: - Mama, boli, pocałuj. Całuję grzecznie, Pyton stwierdza, ze wszystko już w porządku i pędzi szaleć dalej.    A ja za każdym razem chichoczę sobie pod nosem. Bo mi sie przypomina kawał następujący:   Siedzi sobie młodzian z damą serca swego na ławeczce w parku. Dama omdlewającym głosem co chwila wysuwa postulaty wypisz wymaluj - te same, co Piotrek: - Paluszek boli... Pocałuj... - młodzian posłusznie wykonuje polecenie. - czółko boli... Pocałuj... - cmok. - Uszko boli... - Kolanko boli... I w ten deseń dłuższa chwilę. W końcu z sąsiedniej ławeczki odzywa sie staruszek wygrzewający kości na słoneczku: - A hemoroidy też pan leczy? 

chyba komuś podpędziłam kota...

W związku z rewelacjami dotyczącymi Pytonich uszu w przedszkolu chyba się nieco zagotowało. Następnego dnia po badaniu trafilam na panią dyrektor. Ona akurat miala wtedy dyżur w pietruszkowej grupie, zapytala, jak wyniki - to jej powiedziałam. I skorzystałam z okazji, żeby przekazać swój komentarz co do całej sytuacji. Oczywiście bardzo spokojniei uprzejmie, ale nie ukrywając, że jestem delikatnie mówiąc, niezadowolona. A niezadowolna jestem, gdyż cała ta sprawa ujrzała światło dzienne zupełnym przypadkiem wynikającym z mojej zawodowej ciekawości. Otóż jakiś czas temu postanowiłam umówić sie na spotkanie z panią psycholog, która opiekuje sie przedszkolem, i dowiedzieć czegoś o wynikach potomka.  Ciekawość ludzka rzecz, matczyna, normalna. Spotkanie odbyło sie 28 grudnia.  I byłoby wszystko w porządku, gdyby nie to, że pani psych w swoich notatkach znalazła własną informację, iż Piotrka dobrze by było skonsultować logopedycznie.  Informację z września, dodam. Informację, która

klęska urodzaju 117

Skorupiaka naszło dziś na mortadelę w cieście. Zdarza się. Postanowił ją zrobić. Zapytał o instrukcje - a ponieważ jest jednostką obytą w kuchni uznałam, ze nie musze mu podawać ze szczegółową gramaturą, tylko normalnie. Oznaczało to miedzy innymi "odrobine drożdży" rozrobioną w "niedużej ilości" ciepłego mleka. Po jakimś czasie słysze pytanie: - słuchaj, czy tak jest dobrze? bo nie wiem, czy nie za dużo drożdży wziąłem. - A ile wziąłeś? - tak z jedną trzecią paczki.  Osłabłam. To była taka standardowa stugramowa kostka. Czyli wrzucił 30 g...  Do tego rozrobil to w prawie szklance mleka. Po chwili mnie tknęło, obejrzałam kostkę. Brakuje połowy, a nie jednej trzeciej. - A bo ja wrzucilem do mleka 1/3, resztę zjadłem. - co????? - no, z mlekiem, na witamine B. - ale do picia to sie je zalewa wrzątkiem, żeby zabić drożdże... Chyba, zę chcesz mieć drożdżycę.... - Ups... nie wiedziałem... Popatrz, ile będzie tego ciasta? - Dużo. Weź największy garnek. Popat

Zimowo

Od poniedziałku - czyli odkąd spadł wreszcie śnieg - procedura po wyjściu z przedszkola jest stała: Piotrek wskakuje w spodnie ortalionowe, łapie jabłuszko zwane też czasem dupoślizgiem i pędzi na pobliską górkę.  Do towarzystwa ma paru kolegów - w tym najlepszego przyjaciela z grupy przedszkolnej.  I sie zaczyna. Zjazdy na sankach , jabłuszku, czasem na pupie bez podkładki, ktoś sie sturla przy podchodzeniu - a potem regularna bitwa na śnieżki. Dorośli, dzieciaki - wszyscy, jak leci.  Wszyscy wygladają jak bałwanki, pisk, śmiechy, chichoty, wrzucanie śniegu za kołnierz - słowem pełnia szczęścia. Taka zima może być.    

do chrzanu...

Byliśmy dziś z Pytonem na badaniu uwagi słuchowej. I nie jest dobrze. Prawe ucho ok, natomiast z lewym jest.... delikatnie mówiąc średnio na jeża. On jest leworęczny, czyli prawdopodobnie oznacza to skrzyżowaną lateralizację (badanie trzeba będzie jeszcze powtórzyć, bo w poradni warunki są takie sobie). W każdym razie mamy sie zgłosić na konsultacje do ośrodka w Kajetanach. I pewnie terapia.  Do bani. Jestem zła.   

Początek sezonu

Późno w tym roku bardzo, ale jednak nastąpiło: Niniejszym ogłaszam, że gawronia stołówka została otwarta! W sobotę (a może to była niedziela, skleroza, w kazdym razie jak spadł śnieg) na drzewie koło rodziców było czarno. Siedzialy. Wyczekiwały. Cierpliwe. I głodne. Póki była trawa - nie interesowały sie, załatwiały aprowiację we własnym zakresie. Spadł śnieg - są. Wyszłam wyrzucić talerz pokrojonego sadła - nawet przez sekundę się nie zawahały. Nie przeszkadzała im moja obecność, one po prostu wiedziały, że nie zrobię im krzywdy, bo wyszłam wyrzucić im jedzenie. Rozległo sie wokół - kraa, kraa, kraa!!! - potężne, triumfalne wezwanie tych mniej zorientowanych - rzucili!!!! Spadły z drzewa zanim zdążylam zejść z wału.  Uwielbiam ten widok i ten dźwięk. Kto czyta mojego bloga dłużej, ten zna moją milość do gawronów. Obciążenie dziedziczne, nie ma co. To sa wspaniałe ptaki...     

repertuar potomka

Młody ściele łóżko przed wyjściem do przedszkola. I śpiewa. Z pokoju obok dobiega (nieco fałszywie): "A mury runą, runą, runą, i pogrzebią stary świat...". Wczoraj było "A może tak, a morze nie, morze faluje zawsze tak, jak chce". I jeszcze "Jeżeli wierzysz w Boga - pamiętaj, zę prawda jest jedna"  - Czyli Jacek Kowalski, Homilia św. Jacka. Heksametrem. wiadomo już, czego słuchają rodzice.

sposobem go, sposobem!!!

Wieczorny rytuał obejmuje między innymi przytulanie. Kładę sie koło Pytona, przytulam, pogadujemy troszkę i jest miło i przyjemnie.  Czasem zbyt miło i przyjemnie, bo dzieć nie chce mnie puścić. Ale na kazdego znajdzie sie sposób.  Otóż wystarczy dziecia uprzejmie poprosić o chwilowe uwolnienie, gdyż rodzicielka bardzo potrzebuje udać sie do toalety. Potrzeba ludzka jest, zrozumiała dla potomka całkowicie, wiec zgodę wydaje, tylko się upewnia, że rodzicielka powróci do obowiązków. Oczywiście dostaje solenną obietnicę.  I w tym momencie można udać sie juz spokojnie do wyżej wzmiankowanego pomieszczenia - najlepiej z ciekawą książką. Należy posiedzieć tam trochę, tak z 10-15 minut. Można dłużej, zwałszcza, jeśli książka dobra. Po wyjściu oczywiście trzeba dotrzymać obietnicy - słowo się rzekło, kobyłka u płotu. Ale... I tu jest właśnie najpiękniejszy element tej kombinacji. Potomek już śpi. Dostaje jeszcze całuska w czółko na dobranoc, można pogłaskać po pyszczku - i matka ma woln

porąbane przepisy

Ostatnio po raz kolejny jakoś wróciłam do tematu samodzielności i odpowiedzialności dzieci. Chyba dlatego, że gdzieś trafiłam na kolejny artykuł z serii "ci wstrętni, nieodpowiedzialni rodzice, nie dopilnowali x-letniego dziecka, zostawili je samo bez opieki..." A mnie sie - znowu - zaczyna w środku wszystko gotować. Przypominam sobie czasy, kiedy szłam do szkoły z kluczem na szyi. Chodziłam i wracałam sama, czasem tylko tata mnie woził rowerem, jak wiózł do przedszkola mojego brata - obie placówki były w tym samym budynku. Inna sprawa, że wóczas też szokowaliśmy, bo brat jeździł na dodatkowym siodełku przed tatą, a ja stałam na bagażniku. I przed drzwiami szkoły po prostu zeskakiwałam, a tata jechał dalej. A naród panikował, że ja na pewno spadnę. Tego, że w razie czego mogłam się po prostu odbić i zeskoczyć, nikt nie zauważał. Ale to tak na marginesie. Z ciekawości zaczęłam sprawdzać w przepisach, do ilu lat dziecko musi przebywać cały czas pod opieką osoby do

czary...

Żona mojego brata spodziewa sie dziecka. Oczywiście jedną z podstawowych kwestii interesujących wszystkich jest płeć malucha. Mama  - osoba bardzo racjonalna, twardo stąpająca po ziemi i zawsze patrząca na metodologie badań ma sposób na sprawdzenie - znacznie wcześniej, niż jakiekolwiek USG może cokolwiek wykryć.  I nie chodzi tu o oklepane majtanie obrączką.  Sprawdza od dawna - głównie po to, żeby przekonać sie, iż metoda jest nieskuteczna, no bo przecież, do jasnej cholery, to nie ma prawa działać!!!! Jest nieracjonalne, niczym nieuzasadnione, no po prostu bez sensu. Nie pomyliła sie jak dotąd ani razu, Piotrka tez mi przepowiedziała - tak gdzieś około 9 tygodnia ciąży.  Bratowej powiedziała, że będzie panienka - i wszyscy z niecierpliwością czekaliśmy na USG.  Potwierdziło. Oczywiście wszystko sie jeszcze może zdarzyć, znamy ludzi, którym przez całą ciążę po każdym badaniu mówili, zę chłopak, i co? Chłopak ma na imię Ania. Ciekawa jestem jak norka, czy miała rację. Statysty

perłowa perliczka

Wieczorem siedliśmy sobie ze Skorupiakiem na kanapie. Wtuliłam sie w niego, cisza, spokój, lampki na choince sie świecą - całkiem milo i romantycznie.  - Małżowinko moja... - Słucham????  - No jesteś moja małżowinka. Może byc uszna. W końcu jak ja jestem Skorupiak, czyli małż,  to ty małżowinka. Zagotowałam sie lekko. - Jaka małżowinka??? Najwyżej perła... - nie zdążyłam skończyć zdania, bo sie wciął: - A niby czemu perła?? - No jak, przecież perły powstają w objęciach skorupiaków, nie?  - A, to dlatego. Nie, jednak nie perła. Co najwyżej perliczka.   Bezczelny facet.

euroenglish

 No nie mogłam sie opanować. Znalazłam w głębinach dysku i musiałam wrzucić.   The European Union commissioners have announced that agreement has been reached to adopt English as the preferred language for European communications, rather than German, which was the other possibility. As part of the negotiations, Her Majesty's Government conceded that English spelling had some room for improvement and has accepted a five-year phased plan for what will be known as EuroEnglish (Euro for short). In the first year, 's' will be used instead of the soft 'c'. Sertainly, sivil servants will resieve this news with joy. Also, the hard 'c' will be replaced with 'k.' Not only will this klear up konfusion, but typewriters kan have one less letter. There will be growing publik enthusiasm in the sekond year, when the troublesome 'ph' will be replaced by 'f'. This will make words like 'fotograf' 20 per sent shorter. In the third

poważne tematy światopoglądowe, czyli Bóg jest jak szpinak

Umówiłam sie na jutro w przedszkolu na czytanie dzieciakom. Jest u nas tak, że jak ktoś ma czas i wenę, to może po ustaleniu terminu przyjść - panie to bardzo chętnie widzą, bo po pierwsze - mają chwilę spokoju kiedy kto inny zabawia towarzystwo, a poza tym, zawsze jest to dopływ nowej lektury.  Tym razem może nie był to mój autorski pomysł - pani Hania mnie złapała i zapytała, czy bym przyszła, bo zgłosiła sie inna mama, ale jej dziecko zachorowało i nie będzie mogła, a dzieciarnia już wie i sie cieszy. Mogłabym, czemu nie, zwłaszcza że do przedszkola mam rzut beretem. Wieczorem z Pytonem zaczęliśmy rozmawiać o tym, którą książkę wezmę.  Piotrek miał propozycję: - Mama, weź tę książkę o aniołkach (czyli księdza Malińskiego, jest kilka świetnych książeczek - "O diabełku, który odważył sie śmiać", "O aniołku, który chcial nawrócić piekło", "O zaletach i wadach komputeryzacji piekła"). Zastanowiłam sie nad pomysłem i zapytałam, czy wszystkie dzieci cho

niechciej bądź też niemoc twórcza

Dopadło mnie. Od jakiegoś czasu nie chce mi sie pisać, wena jakby w zaniku. czasem tylko coś skrobnę, jak Piotrek palnie jakimś wyjątkowo urokliwym tekstem. Zapewne spowodowane jest to przygnębieniem wynikającym z atakujących mnie ze wszystkich stron informacjach o ciążach koleżanek. Nie, żebym im żałowała, niech mają nawet trojaczki, ale ja też chcę!!!! A tu cisza w eterze, tylko te 4 brzuchy w okolicy. Jak i przejdzie, to zacznę pisać częściej, ale na razie mi sie zwyczajnie nie chce. I tyle.