Nie rozumiem....
Sama nie wiem tak właściwie, co chcę dzisiaj napisać. Nie umiem sie pozbierać, ogarnąć tego co sie stało. Jest mi cholernie źle. A był taki fajny dzień.... Pojechaliśmy na mszę do Dominikanów, jak co tydzień. Na studencką. Kiedyś byliśmy z Piotrkiem na dziecinnej, ale schola maluchów tak fałszowała, zę Piotrek pół mszy przestał z paluchami wetkniętymi w uszy - nie dało sie słuchać. Ja miałam ochotę zrobić to samo. Wiec przestaliśmy przychodzić na 11. Dużo bardziej przypasowała nam msza studencka. Co prawda trochę późno jak dla Pietruszki, bo na 20.15 ale jeszcze do przeżycia, a spiewają dużo lepiej. Dla mnie akurat ten aspekt jest bardzo ważny, dla Piotrka jak widać też. Dopomina sie i pilnuje, żeby jeździć, konkretnie do Dominikanów i dokładnie na tę mszę. Jasne, że Pietruszek trochę się tam wierci, pogaduje - jak to dziecko. W końcu musi sie jakoś nauczyć zachowania w takim miejscu, i widać, że sie uczy. Wie, że wchodząc do kościoła należy zdjąć czapkę, że się przyklęka przechod