Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2013

kup pan kozę

Ja już kozę mam. Gorąco jest, prawda? Wytrzymać trudno. Pyton w ciągu dnia jest na zajęciach, ale po powrocie sie nudzi w domu - a nie puszczę go na piłkę przy ponad trzydziestu stopniach. Zresztą nadwyrężyl sobie nogę i kostka go boli. Remont pytoniej nory utrudnia życie. Co prawda widać już koniec, zaczęłam sprzątanie, ale wolno idzie - Grzechot. No właśnie, Grzechot. Wczoraj miał prawie 39 stopni. Dzisiaj powyżej 38. Nie wiadomo co, trzydniówka, ząbki czy cholerawieco. Byłam z nim u lekarza - i tak przechodzę obok przychodni odprowadzając Pytona na zajęcia, to wdepnęliśmy. Pokłuli mi mojego malutkiego Grzechotka, wyniki na cito - CRP lekko przekroczone, płytki lekko obniżone - wirusówka jakaś niewielka.  W rezultacie dzieć młodszy jest na lekach zbijających gorączkę i tyle.  Co mi się udało go dziś uśpić - marudził, przypinał sie do piersi, modyfikowanego nie chciał - to któryś z remontujących się sąsiadów (mam dwójkę takich) włączał wiertarę. I młody sie budził...... Do teg

miłość braterska - dywagacje rodzicielskie...

Kłębi sie wokół mnie cały czas temat relacji moich Węży.  Z radością wielką patrzę na nich razem. Co rano albo Pyton przychodzi do nas i szczerzy sie do Grzechota, albo ja zabieram Grześka i idziemy budzić Pytona - który jak tylko sie zorientuje, że bratek jest obok, od razu przytula, uśmiecha się i zaczyna z nim bawić. Ja w takim momencie nie jestem im potrzebna - mają siebie i to wystarcza. Na spacerach Piotrek prowadzi wózek - nie dlatego, zę mi sie nie chce. Wręcz przeciwnie, zabiera mi i protestuje jak czasem z jakiegoś powodu chcę przejąć. I tak sobie myślę, jaką krzywdę robią rodzice swoim dzieciom nie dbając o te pierwsze kontakty, nastawienie do siebie. Myślą - tak musi być, przejdzie mu, jest starszy, to zrozumie... Nie widzą, że to nie zadziała tak samo z siebie, że aby ta miłość zaistniała, aby przemogła poczucie odsunięcia i detronizacji, potrzebna jest wielka praca rodziców. I jeszcze większa ich miłość do dzieci. Wszystkich dzieci, nie tylko tego najmłodszego . I umie

ciężki Wąż

Potomek przy okazji szczpeień został dziś zważony.  8,68 kg.  Pociesza mnie tylko świadomość, że Pyton półroczny ważył juz 9,2 kg.  Zawsze nieco lżej. 

królewska czapeczka (a raczej jej brak)

W ostatnim czasie nie sposób było nie nadziać sie na jakieś wieści na temat następcy następcy następcy tronu brytyjskiego. Nie będę sie wypierać, rzucilam okiem, chociaż pewnie pod innym kątem, niż większość świata. Ot, z przyjemnością patrzyłam na młodych, szczęśliwych rodziców z niemowlakiem, ich tytuły nie miały znaczenia. Byli RODZICAMI - I to było najważniejsze w tamtej chwili. Jedna rzecz rzuciła mi sie w oczy i spowodowała szeroki uśmich okraszony nutką zazdrości. Kate wyszła ze szpitala dzień po porodzie.  Maluch był zawinięty w pieluszkę (owszem, koronkową i śliczną, a co). I nie miał na głowie czapeczki. I nikt o to nie robił rabanu, nie labiedził, że sie biedactwo przeziębi. Nikt nie domagał się trzech dni leżenia w szpitalu. Nie do pomyślenia w Polsce, tu pokutuje mit nie do zdarcia, dziecko ma być przegrzane i już. Sama co i rusz słysze uwagi, żę dziecko powinno byc cieplej ubrane, żebym mu włożyla spodenki zanim zacznie wrzeszczeć (wrzeszczeć to by dopiero wtedy zaczą

kolory

Dyskusja na temat ścian w pytonim gnieździe. Skorupiak preferuje błękitny, ja - zielony. Stanęło na tym, że młody też musi się wypowiedzieć, w końcu to jego pokój. - Mamo, ja bym chciał taki żółto-zielony pokój - W paski??? - zapytałam ze zgrozą w oczach, głosie i wszystkim innym. - Nie. Taki limonkowy - odparł syn faceta, który rozróżna cztery do szesciu podstawowych kolorów.

pół roku

Wczoraj rano Pyton zadał mi treściwe i jakże słuszne pytanie: - Mama, a kiedy robimy imprezę dla Grzechota? Nie całkiem prrzytomna jeszcze wymamrotałam spod poduszki: - Jaką imprezę? - faktycznie, w domu pobojowisko, meble poprzestawiane, malowanie w toku, a temu sie zachciewa gości zapraszać.  - No bo Grzechot ddziś kończy pół roku - przypomniał mi kochany synek. Ma rację, kurza jego twarz. Ale że pamiętał przez cały obóz i skojarzył we właściwym momencie, gdy sam jest rozemocjonowany opowieściami?  Chapeau bas!   PS. Imprezy nie będzie. Najpierw muszę skończyć malowanie, potem posprzątać po nim. A potem przypomnieć sobie, jak sie nazywam....

braterska miłość

Widok Grzechota, który się szczerzył i łapki wyciągał do Pytona na parkingu to było coś! Dla wszystkich patrzących było oczywiste, że maluch się stęsknił za bratem i bardzo cieszy na jego widok. Pyton za Grzechotem zresztą też - widać było, że są szczęśliwi.  A ja się tak zaczęłam zastanawiać nad tym, jak to jest z powstawaniem więzi u tak małych dzieci - w końcu nie chodziło tu o więź z matką - na tym etapie jest to relacja najważniejsza, tylko z bratem. Czyli bardzo ważna, ale nie niezbędna do fizycznego przetrwania. Niektórzy twierdzą, że takie małe dziecko to jeszcze nie rozróżnia, nie rozumie - tu miałam ooczywisty dowód, że takie twierdzenia to bzdura.  Jak patrzyłam na te dwie rozradowane mordki, to przypomniał mi sie artykuł sprzed paru dni, w którym pisano o decyzji sądu - wezwał matkę roczniaka do odbycia kary więzienia - prawomocnej już, uzasadniając to tym, że teraz takie małe dziecko to nie zauważy nieobecności matki, a za dwa lata byłoby to dla niego znacznie trudniejs

niespodzianka po powrocie...

... trochę nam nie wyszła. Pyton wrócił, a tu remont jego pokoju osiagnał szczyty - nie da sie przerwać, trzeba skończyć, wszystkie meble wystawione na salony, dostać się do niczego nie można, bałagan potworny. Nie zdążyliśmy, krótko mówiac. Skorupiak wracał późno z pracy, młodszy Wąż domagał sie uwagi, pewnych rzeczy nie dało się zrobić jednoosobowo.  cóż, remont ma to do siebie, że zaróno przewidziany czas jak i budżet zawsze są niedoszacowane. Najlepiej policzyć z solidnym zapasem, następnie pomnożyć przez dwa i podnieść o rząd wielkości. Nie zrobiliśmy tego i to był błąd....

Pyton wrócił!

Wczoraj wieczorem dotarł wreszcie do domu. Stęskniony, brudny jak święta ziemia, wyższy o pół głowy, zadowolony. Udało mu się zgubić jedne nowe bojówki, za to wróciły w komplecie menażki i sztućce. I koszulki też.  Wreszcie mamy dzieci w komplecie.

czekam...

Jutro wraca Pyton. Nie mogę sie doczekać.  Dzielny facet , zgodnie z zapowiedzią nie zadzwonil ani razu przez dwa tygodnie.

coś dla Skorupiaka

W związku z uczuleniem na maliny i dodatkowo moim dzisiejszym CT z kontrastem  młody ma przerwę w karmieniu piersią.  Przy okazji zorientowałam sie, dlaczego on wieczorami tak się ciska - po prostu jest głodny. Teraz na modyfikowanym obala jednorazowo ponad 200 ml, a z jednej piersi naraz jestem w stanie odciągnąć maksymalnie do 150. Po trzygodzinnej przerwie, a  on sobie życzy jeść częściej.  Karmię więc teraz słoiczkami, poję modyfikowanym i doję się laktatorem, żey było do czego wrócić - karmienie piersią, poza tym, że zdrowsze, jest po prostu fajne. Mimo swoich oczywistych niedogodności, jak Gad puszcza mi uśmieszzek spod piersi, to nie sposób sie nie uśmiechnąć do niego. Cudny jest wtedy i tyle. I coś z tym mlekiem wypaałoby zrobić. Kotu nie dam - jakby nie było, prosukt pochodzenia zwierzęcego (he he:), a mu nie wolno - dietka bezbiałkowa z powodu nerek, pies ostatnio też mial sensacje po tym - może dam Skorupiakowi do porannej kawy? Albo zapasik do pracy?  Bedzie mógł opowia

wieczorny spacerek....

Grzesiek sie ciskał. W sumie nie dziwię mu się, kuper go boli po tych nieszczęsnych malinach. W związku z tym na kolację dostał pół słoiczka (nie chciał więcej), po czym obalił flache modyfikowanego. Ja muszę odczekać, zanim znowu pozwolę mu sie mlaskać, niech te nieszczęsne maliny zejdą. W związku z tym wszystkim postanowiliśy tradycyjnie pójść na wieczorny spacerek usypiający. GOścia w chustę i jazda.  Zaraz za drzwiami okazało sie, zę nie ma tak dobrze. Słychac było mianowicie bojowe warczenie koteczka naszego.  Kot czarny, ciemno - nic nie widać. No to szukamy na słuch, przyświecając jeno komóreczką. W pewnym momencie zaktołowało sie przede mną, zobaczyłam wielką czarną kulę, która wściekle sie miotała po trawniku sycząc, warcząc i prychając.  W pierwszej chwili pomyśłałam przerażona, ze coś małego zaatakowało Czorta, wyglądało, jakby nie mógł sie uwolnić. Albo jakby mu sie coś wbiło... Okazało sie jednak, że ta kula to ccałkiem po prostu były dwa koty. Oba czarne. Tłukące si

kolejne uczulenie

Malin też nie mogę. Po dżemie grzechoci kuper wygląda niczym maliny. Do bani.  Dobrze, zę przynajmniej po czereśniach nie miał parchów. Chyba nie miał....

minął tydzień w menażerii...

Nawet ponad tydzień już. Od wyjazdu Pytona oczywiście.  Dzieć stanowczo zapowiedział, zę nie będzie w tym roku dzwonił z obozu wcale (w zeszłym zadzwonil po tygodniu, stęskniony okrutnie, z płaczem, żeby go zabrać. Nie zabrałam, i dobrze uczyniłam, ale to tak na marginesie).  My też nie dzwonimy, po pierwsze dlatego, że nie daliśmy mu (celowo) komórki, więc kontakt w razie potrzeby tylko przez komórki druhen, a one są zaganiane i maja co robić nawet bez rodziców zawracających głowę. Po drugie - jeśli dzieć sobie radzi z tęsknotą sam, to nie należy mu tego wysiłku sabotować, tylko docenić i wspomóc. Jakby sie coś złego dzialo, to sie dowiem natychmiast, na dobre wiadomości mogę poczekać.  Powyższe nie zmienia faktu, że tęsknię za moim Pytonkiem, za wkurzającymi pytaniami, za wykręcaniem sie od roboty (no nie, rozpędziłam się. Za tym nie tęsknię, wolałabym, żeby robił to, co do niego należy). Po prostu mi go brakuje, ale jak on może być dzielny, to ja też, prawda? W związku z tym, ż

Addio truskaweczki

Niestety. Nie da  się dłużej unikać smutnej prawdy, Grzechotkowi tyłek wypryszczyło przez moje truskawki.  Zrobiliśmy dokiładną analizę chronologii wydarzeń i nie ma to tamto... Będę sobie teraz śpiewać r azem z Michnikowskim , zmieniając lekko tekst.  Dobrze, że pomidory mogę....

%#^$#(*^%$%#!!!!!

No nie mogę. Znowu. Tyłek młodego od paru godzin znowu wygląda jak u pawiana. Czerwony, pryszczaty, gorący. A jeszcze rano był  śliczny, gładki i różowy. Przeanalizowaliśmy ze Skorupiakiem dane i wyszło, że być może przyczyną całego zamieszania (poprzedniego też) wcale nie sa pieluszki, tylko truskawki. Wczoraj wieczorem zjadłam sobie miseczkę na kolację. Młody sie co prawda nie skupił  od tego czasu, ale wypryszczyło mu ten tyłek strasznie, a nie widzę innych możliwości. Poleżał sobie trochę wietrząc odwrotną stronę. Ja wyciągnęłam pudełeczko zamrożonego (i przeterminowanego) mojego mleka, jak sie rozmrozi, to mu tym przemyje kuperek, podobno pomaga. A przynajmniej nie powinno zaszkodzić. Cóż, plusem jest to , że być może jednak będę mogła mu zakładać na kuper te nieszczęsne rossmanówki, które już spisałam na straty. Gwoli przypomnienia - mam ich 9 i pół paczki. takich po 58 szt. Minusem  to, że sezon truskawkowy dla mnie się już skończył. A jeszcze mam trochę w lodówce... Ch

i jeszcze jeden i jeszcze raz.... 86

kolejna powtórka z rozrywki. Pisałam, że nie chcę trzeciej odsłony ? Pisałam. Widocznie ktoś uznał, że samo chcę/nie chcę to za mało i niezbyt uprzejmie i należy mnie wychować. Dwie noce temu Grzechot, zamiast spać porządnie do rana, gdzieś około pierwszej zaczął marudzić. Wstałam więc, kompletnie nieprzytomna, na macanego znalazłam drogę do jego łóżeczka. (Nie żeby było daleko, pół metra w linii prostej, ale byłam kompletnie nieprzytomna). Nakarmiłam, odbiłam, odłożyłam. Wszystko na bosaka. I to był błąd. W pewnym momencie trafiłam stopą w nogę od stołka. KTÓREGO NIE POWINNO W TYM MIEJSCU BYĆ!!! Powinno, nie powinno, grunt, że był.  Trafiłam tym samym palcem, co zwykle, mały na prawej nodze. Paznokieć w drzazgi. Rano obcięłam smętne szczątki, bo nic innego mmi nie pozostało. Już teraz będę uprzejma, BARDZO PROSZĘ o zakończenie tego cyklu rozrywek!!!!! I nie stawianie mi w tym miejscu stołka (Właściwa Osoba wie, że to do niej...)   A w planach miałam pomalowanie sobie pazno

18 rocznica 18 urodzin...

Skorupiakowe pełnolecie obchodzi dziś osiemnaste urodziny. W sumie - tak naprawdę to trochę łyso, tak bez Pytonka... Sam zainteresowany siedzi w pracy i nie zapowiada się, zęby miał wcześnie wrócić, w domu pobojowisko powyjazdowe - zaczynam teraz to jakoś ogarniać. Skorupiaku kochany - najlepszego wszystkiego, pociechy ze zwierzyńca i  przespanych nocy (bo dzisiejsza to tak... nie bardzo. Nie wiem, czemu Grzechot sie co chwila budził, może tęsknił za Pytonem, ale nie dał spać. Bo dziąsła na razie nie wyglądają jakby tam sie coś działo).

pojechał!

Pyton pojechał dzisiaj na obóz. Podekscytowany był ogromnie, nie mógł sie doczekać już od paru dni - co chwilę pytał, ile jeszcze do wyjazdu i prosił o przyspieszenie biegu czasu :). Gdy zadzwonił budzik - o dzikiej porze, 5.45 - w końcu musiałam mieć czas na nakarmienie Grzechotnika - w sąsiednim pokoju rozległ sie łomot. To Piotrek rzucił się do szuflady z majtkami i zaczął sie ubierać. Wytłumaczyłam mu, że może na razie przyjść sie przytulić - a ja sie zdrzemnę jeszcze na chwileczkę... W końcu i tak w tym czasie nie zrobię nic innego, to czemu nie, prawda? Otóż nie, bo o przejętym Pytonie można powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie to, zę odbiera mu z wrażenia głos. W rezultacie gotowy był sporo wcześniej niż my. Zapakowaliśmy sie do samochodu  i pojechaliśmy do Wołomina. Skorupiak trochę marudził, zę sie spóźnimy - faktycznie, dojechaliśmy 5 minut po czasie, gdy już większość harcerzy i zuchów była na miejscu i czekała na autokar, ale jeszcze przed zbiórką. Czyli nie było

zwarty i gotowy

Dzieć spakowany. Rodzice z lekkim obłędem w oku - jak to zrobić, żeby miał wszystko, co potrzebne, nie miał rzeczy zbędnych - plecak i tak waży pewnie połowę Pytona,  i zmieścił sie w plecaku ze wszystkimi klamotami. Mundur przygotowany. Innymi słowy - nasze kochane maleństwo jutro o świcie wyjeżdża na obóz zuchowy. Ten sam, co w zeszłym roku, pod komendą kuzynki.  Dwa tygodnie z jednym dzieckiem tylko!!! Co prawda nie powiem, żeby to było to łatwiejsze w obsłudze dziecko - wręcz przeciwnie, Grzechot życzy sobie  być na ręku, a przynajmniej w centrum zainteresowania. W ostateczności toleruje, jeśli siedzi w foteliku, leży na macie czy gdzieś, ale jeśli ktoś sie nim zajmuje.  W związku z tym sprzątanie czegokolwiek urasta do rangi wyczynu równego co najmniej zdobyciu Everestu. A pakowanie Pytona w tym pobojowisku to była lepsza zabawa. Ale sie udało. I teraz mamie pozostało  tylko starannie ukrywać, że jest jej strasznie smutno - przecież przez całe dwa tygodnie nie będzie mogła p

biedne dziecko...

... to sformułowanie słyszeliśmy dzisiaj chyba z dziesięć razy. Podobne - zawsze negatywne - jeszcze kilka. Odnosiło sie do naszego Wężą Młodszego, jakby ktoś nie wiedział. Dziecku otóż działa sie straszna krzywda, znęcamy się wszak nad nim regularnie.  Znęcanie owo polega mianowicie na noszeniu dziecia w chuście. Na ojcowskiej szerokiej klacie.  Dzieć w chuście nie ma przecież powietrza, nie może sie ruszać, niewygodnie mu i w ogólności źle. Taki drobiazg, jak to, że ten ciemiężony osobnik słodko śpi i nie protestuje jakoś umknął uwadze szerokiej publiczności. A zapewniam, że jak mu coś nie odpowiada, to nie da się tego faktu przeoczyć, chyba, że ktoś jest kompletnie głuchy. I ślepy, bo nie widzi czerwonego, zapłakanego, spoconego i szarpiącego sie malucha. Takiż właśnie repertuar zaprezentowałby nasz Potomek Młodszy, gdyby byłu mu w tej chuście niekomfortowo. Skorupiak po którymś pytaniu, czy mały się nie udusi,  zaczął udzielać treściwej odpowiedzi: - Nie, jeszcze nie. Na razi

zabawka 87

Moje chłopaki dostały zabawki. Kolorowe, pierne i szybkoschnące, dające się wykorzystać na wiele sposobów, ukochane przez obu. Kawałki linki. Takiej zwykłej, kolorowej szotówki (na cumowniczą trochę za cienkie). Niebieska i żółta, po około półtora metra. Pełnia szczęścia. Linkę można miamlać w bezzębnej paszczy, miętosić łapkami, oglądać na wszystkie strony. Wiązać liczne węzły typu spaghetti, albo dla odmiany prawdziwe żeglarskie. I o ileż ciekawsze niż kosztowne zabawki Fisher Price. A kosztowały jakieś 10 zł.... Tata pojechał wczoraj do mojego brata i też kupił jego córce linkę. Ale... okazało się, że Marysia już to ma:).

pomysł

W związku z wakacjami zawiesiłam Pytonowi obowiązkowe dotychczas ćwiczenia z kaligrafii. W końcu bez przesady, pisze już coraz lepiej, widać postęp, lewa łapka coraz mocniejsza - nie dajmy sie zwariować, nie chodzi przecież o ty, żeby znienawidził pisanie.  Jednakowoż matka perfidną istotą jest i wymyśliła sposób na Potomka. Potomek dostał zeszycik. Taki zwykły, w trzy linie. A Matka Perfidna zaproponowała mu, żeby może czasem napisał dla niej jakąś historyjkę... Nie ćwiczenia z kaligrafii, broń Boże. Opowiadanie. Ciągłe, z bohaterami, jakimś wątkiem fabularnym. O czym chce. I Pyton pisze. Przychodzi potem, żeby mu poprawić błędy - czasem coś zgubi, połknie jakąś literę czy ogonek od niej, czasem zdarzy mu sie ortograf - chociaż rzadko, przeważnie pyta na bieżąco, a ja mu od razu tłumaczę, dlaczego tak sie pisze. I powstaje książka - którą zamierza wręczyć we wrześniu pani Kasi - wychowawczyni.  A jak podskakuję z radości. Bez żadnego przymusu ćwiczy kaligrafię, ortografię, umieję

no i co ja mam zrobić????

Pisałam już, że Grzechotek w prezencie dostał obłędną ilość pieluszek , prawda? Pisałam. Cieszyłam się jak głupia, że mam ten wątek zakupowy z głowy na długo. Już mi przeszło. Okazało się, że młody na akurat te pieluszki zareagował zapaleniem skóry i tyłek miał jak młody pawian... Nie wiem, czemu, używał rossmanowych i było ok, chociaż był to mniejszy rozmiar i chyba ta druga seria (mają dwie) W rezultacie mam 9 i pół paczki pieluch do oddania. Rossman, rozm. 4, fit &fun, 9 *58 szt w paczce (plus trochę luzem). Chętnie wymienię na pieluchy z Lidla - Toujours, też 4. Te jaśniepański tyłeczek toleruje.