Z serii świątecznych atrakcji

Skoro dzieci zdrowe, to COŚ musiało się wydarzyć, bo u nas normalnie to nie bywa.

W drugi dzień świąt, cudownie leniwy. zaczęłam szykować śniadanie gdzieś koło 20 rano, gdy nagle usłyszałam wrzask Skorupiaka.

Wrzask dobiegał z łazienki, więc rączo pognałam w tamtą stronę, by ujrzeć powiększającą się kałużę  u jego stóp. 

Na wypadek, jakby komuś złośliwemu przyszło do głowy, nie były to problemy z nietrzymaniem moczu, zresztą Skorupiak musiałby mieć chyba pęcherz słonia, żeby taką ilość cieczy z siebie wylać. Ciekło z łazienki. Wlewało się do pokoju Grześka, do salonu, pod szafkę z butami... Szybka reakcja  była jak najbardziej wskazana.

Małżonek ruszył zbadać przyczyny owego potopu, a ja wywaliłam z szafy stertę ręczników i zaczęłam budować wały przeciwpowodziowe, żęby nie zalało nam całego mieszkania, po czym zabrałam się za zbieranie wody. 

Przyczyną okazała się niesprawna spłuczka klozetowa, która nie zawsze odbija, w połączeniu z Potomkiem Młodszym, który wrzucił nieco za dużo do sedesu. Zatkało się, a równocześnie stale dolewało. Katastrofa murowana.

Ogarnęliśmy w miarę szybko, dziękując niebiosom , żę mamy dwa przybytki - bo oczywiście kreta w żelu mieliśmy resztki, które nie wystarczyły na przegryzienie się przez korek. Kupię jutro i będzie dobrze.

 

Takich świątecznych rozrywek to zapewne mało kto doświadczył!

Potem już było normalnie, spotkanie rodzinne, niewielkie, tylko 39 osób. reszta powyjeżdżała, więc usprawiedliwieni. Dwa nowonarodzone maluchy, których jeszcze nie widziałam - Pan Ignacy, który  ma coś około miesiąca, i Panna Natalia dwa, więc już prawie dorosła :). I stado pcheł kłębiących się pod nogami. Klasyka, którą bardzo lubię.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kanon muzyczny

ludzie są różne...