Taki piękny dzień sie dzisiaj zapowiadał. Wczoraj pogoda śliczna, wiec liczyła, ze i dziś będzie podobna. Rodzice zaprosili Pytona na nocowanie i dziś chcieli jechać całą trójką na działkę. Ale życie zweryfikowało te pomysły - zgodnie z zasadą, która głosi, że jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz Mu o swoich planach. Najppierw okazało się, że nie da sie dojechać do kościoła, do którego zamierzali - do zaprzyjaźnionego księdza, gdzieś na Solcu, na mszę dziecinną. Półmaraton Warszawski zablokował dojazd. No trudno, umówili sie z nami u Dominikanów. Po mszy wpadliśmy jeszcze do nich na chwilę, ale mlody już taki podejrzanie marudny zaczynał być. Normalnie jest wesolutki jak szczygiełek, wiecznie uśmiechnięty, tak że takie zachowanie natychmiast wzbudza wątpliwości. Do tego zakatarzony jest nieco - nie drastycznie, ale troszkę, od paru dni, my oboje zresztą też. Skorupiak bardziej, ja mniej. Tak czy inaczej, działka została skreślona, zwłaszcza, ze wiało nieprzyjemnie i chłodno był