kolejny maraton
Jak się nic nie dzieje, to się nie dzieje. Jak zacznie, to wszystko naraz. Zadzwoniła koleżanka, czy wezmę dwie noce opieki nad jej podopiecznym, bo ona nie wyrabia na zakrętach i fizycznie i czasowo. Wezmę, kasa potrzebna. Miało być z soboty na niedzielę i z niedzieli na poniedziałek, ale w ostatniej chwili okazało się, że potrzebna jestem jeszcze z piątku na sobotę. W rezultacie jak wstałam w piątek o 6.30,tak położyłam się spać w sobotę o 15. W piątek normalne bieganie plus chore Węże. Do pracy na 18. Do 7.30 w szpitalu, nie było jak zasnąć na dłużej niż 20 minut. Rano galopem do domu, umyć się, zjeść, przebrać, odstawić zoo do rodziców i na pogrzeb. Oczywiście jakbym na niego nie poszła, to nikt by mi złego słowa nie powiedział (ba, nawet by nie zauważył tego faktu), ale zależało mi. Odbiór zoo, ogarnięcie konfliktu między syneczkami, obiad i jak padłam tak do 20 nie istniałam. Trzy godziny później nadal jestem nieprzytomna i zaraz idę spać.