Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2018

kolejny maraton

Jak się nic nie dzieje, to się nie dzieje. Jak zacznie, to wszystko naraz. Zadzwoniła koleżanka, czy wezmę dwie noce opieki nad jej podopiecznym, bo ona nie wyrabia na zakrętach i fizycznie i czasowo. Wezmę, kasa potrzebna.  Miało być z soboty na niedzielę i z niedzieli na poniedziałek, ale w ostatniej chwili okazało się, że potrzebna jestem jeszcze z piątku na sobotę.  W rezultacie jak wstałam w piątek o 6.30,tak położyłam się spać w sobotę o 15. W piątek normalne bieganie plus chore Węże. Do pracy na 18. Do 7.30 w szpitalu, nie było jak zasnąć na dłużej niż 20 minut. Rano galopem do domu, umyć się, zjeść, przebrać, odstawić zoo do rodziców i na pogrzeb. Oczywiście jakbym na niego nie poszła, to  nikt by mi złego słowa nie powiedział (ba, nawet by nie zauważył tego faktu), ale zależało mi.  Odbiór zoo, ogarnięcie konfliktu między syneczkami, obiad i jak padłam tak do 20 nie istniałam. Trzy godziny później nadal jestem nieprzytomna i zaraz idę spać.

po pogrzebie

Byłam dziś na pogrzebie dalekiego kuzyna. I jak zwykle po pogrzebach naszło mnie na rozmyślania najróżniejsze a ponure. Tego pogrzebu nie powinno być jeszcze przez co najmniej trzydzieści lat. K był takim człowiekiem, że po prostu trudno sobie wyobrazić w bezruchu. Król życia - to określenie przewijało się dzisiaj co chwila. człowiek, który robił mnóstwo rzeczy, miał wszędzie przyjaciół, pomagał wielu i wszyscy go kochali. Ja go spotkałam dwa razy, a też mi zapadł w pamięć. Wypadek samochodowy nagle to wszystko zakończył. Takich tłumów na pogrzebie kogoś, kto nie był postacią publiczną to chyba jeszcze nie widziałam.  I tylko tak sobie pomyślałam, czy na moim pogrzebie będzie choć dziesięć procent tego, co dziś widziałam - przyjaciół, rodziny, ludzi, dla których Zmarły był ważny.  Jakoś tego nie widzę, co nie jest pretensją do otoczenia, tylko smętną konstatacją odnośnie własnych zasług i  walorów. K. był dusza otoczenia, ja raczej jestem tłem. I tyle.

pierwszy dzień nowej pracy

Pierwszy dzień w nowej pracy nie wygląda tak, jak to sobie wyobrażałam, wcale a wcale.  Wygląda za to całkiem podobnie za to do standardowego dnia z chorymi dziećmi w domu. Popatrzmy. Grzesiek ma od piątku wieczorem 38,5 lub więcej (z przerwami, kiedy działa nurofen). I wysypkę. Zróżnicowaną, już ze trzy różne wzorki zaliczyliśmy, normalnie Projektant Wzornictwa Chorobowego mi rośnie. W związku z tym nie mam najbledszego pojęcia, co to może być, bo co zacznę mieć jakiś trop, to wzorek się zmienia na całkiem niepasujący.  Żeby nie było, że leczę dr Guglem, pediatra też nie wiedziała i wysłała do dermatologa. Numerek na jutro, bo na dziś nie było miejsc. Pani doktor powiedziała tylko, że co najmniej do końca tygodnia siedzimy w domu. Ratunku!!!!! Piotrek też niewyraźny, w żołądku mu się przelewa, słaby, z bólem głowy co jakiś czas, i skłonnościami do haftu. Bynajmniej nie Richelieu ani krzyżyki, nienienie.  W rezultacie siedzą obaj w domu a ja z nimi. Zgrzytając zębami, które mi si

dzień jak codzień

W piątek  rano zadzwoniła koleżanka z informacją, ze w pewnej firmie szukają opiekunów do pracy na Ursynowie. Pognałam oczywiście, dogadałam wszystko - umowa o pracę a nie zlecenie, więc złapałam natychmiast. Ułożono mi grafik, zaczynam od poniedziałku. Pięknie.  Wieczorem złamał mi się kolejny kawałek ściany zęba, który trzasnął dzień wcześniej. Dyżur NFZ, łatanie, wróciłam późno. Grzesiek miał jakąś wysypkę na plecach - jakby alergiczną. Niewielką, nic poza tym - spadaj spać, synu, popatrzymy jutro.   Jutro było nieco gorzej, bo rano Minorek miał już 38 stopni, ale za to wysypki nie było. Taki trochę marudzący. No nie wygląda to dobrze, zawiadomiłam firmę, że w poniedziałek to mnie jednak nie będzie.   Wieczorem, jak go kładliśmy już spać, wysypka objawiła się w całej okazałości. Łapki, plecy, noga... Temperatura też. Wsadzilam go do samochodu i na dyżur. Zanim stamtąd wyszliśmy, przejechaliśmy przez aptek, to była północ. A w domu Wąż Starszy, który też dzisiaj od rana jakiś nie

kuchenny Dobromir

Dostaliśmy kiedyś butelkę nalewki wiśniowej, mocnej jak nie wiem co. Zdecydowanie za mocnej dla nas.  Stała sobie i czekała, aż ktoś będzie miał na nią jakiś pomysł. Niedawno dostaliśmy butelkę soku wiśniowego domowej produkcji. PO otwarciu jednak okazało się, że sok już jakby zaczął winnieć albo co. Rada w radę postanowiliśmy sprawdzić, co wyniknie ze zmieszania obu cieczy. Niewielka próbka dała efekt zupełnie interesujący, moc swoją ma nadal, ale na poziomie pasującym dla nas.   I w ten sposób mamy niezłą nalewkę wiśniową, zamiast dwóch butelek zajmujących miejsce przez wieczność będzie jedna duża całkiem użytkowa. Niech żyje kreatywność kulinarna :)

jak ja nie lubię....

...działań durnych i do tego przeciwskutecznych.  No tak mam, wkurza mnie niemiłosiernie jak ktoś chcąc osiągnąć cel A działa w sposób temu celowi szkodzący. Nawet, jeśli sam cel jest dla mnie idiotyczny, głupi, bezsensowny czy co tam jeszcze.  Obserwuję działania naszej Władzy Ludowej i opada mi dosłownie wszystko, szczękę mam obitą od ciągłego spadania na podłogę. Już chyba nawet przestałam jej szukać, gdy czytam kolejne wieści ze sfer rządowych bo jak sobie tam chwilkę poleży to jej się nic nie stanie, z podłogi już niżej nie spadnie.  Zamieszanie z terminologią dotycząca obozów zrobiło się potężne, awantura na cały świat. Oczywiście nasi geniusze parlamentarno-rządowi chcieli dobrze, bronić dobrego imienia Polski przed niesłusznymi oskarżeniami, tak żeby broń Boże nikt nawet nie ośmielił się pomyśleć, że w czasie wojny choć jeden Polak mógł podnieść rękę na drugiego człowieka. Nienienie, my jesteśmy wspaniali, idealni, uczciwi, i co tam jeszcze. Że to niemożliwe, bo w żadnej gru