Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2014

Haloween i okolice

Ostatnio z racji daty znowu - jak co roku - zadyma w mediach. Chodzi o Haloween, Święto Zmarłych i obchodzenie jednego i drugiego. Oczywiście Kościół bardzo protestuje przeciwko temu pierwszemu, czemu wyraz dal między innymi mój ulubiony Terlik w starciu z Kazimierą Szczuką. Bo to niebezpieczne, igranie z ciemnymi mocami, przebieranie sie za śmierć wszak jest zaproszeniem szatana i tak dalej. A ja mam tylko jedno cichutkie pytanie. Gnębi mnie ono od dawna, chętnie bym je zadała Terlikowi, może by mi wyjaśnił. Jak to jest, że przebranie się za diabła czy za śmierć w Haloween jest złe, zagrażające i takie tam, a już przebranie się za tegoż samego diabła tudzież śmierć przez kolędników - nie??? Ja jestem Miś o Bardzo Małym Rozumku i nie rozumiem tego. Może mnie ktoś oświeci???   PS. Osobiście Haloween nie lubię, ale nie z powodów podawanych przez Kościół - bez przesady. Po prostu jest to święto sprtowadzone na polski rynek w celach wyłącznie merkantylnych. Nie chodzi o poznawanie k

15 lat

No właśnie, piętnaście lat minęło jak z bicza strzelił.  To był piękny dzień, chłodny, ale słoneczny i bezchmurny, tak jak ostatnio. Było to miłe, bo przez cały październik lało jak z cebra, a tu w sobotę wyszło słońce. Bywało różnie, czasem dobrze, czasem nieco gorzej, a czasem - jak w kawale, gdzie ktoś pyta panią obchodzącą złote gody, czy nigdy nie myślała o rozwodzie. "Nie, najwyżej o morderstwie" - odparła raźno jubilatka.  Na współne wyjście gdzieś we dwójkę nie mamy szans z różnych powodów, więc weźmiemy dzieci i pojedziemy do przyjaciół, którzy zresztą nie mają pojęcia o naszej dzisiejszej rocznicy i imieninach Skorupiaka (to taki chwyt, żeby nigdy nie zapokmniał o rocznicy ślubu ;). Dzieci będą szaleć sobie, a my pogadamy (nadzieja matką...). Skorupiaku - żebyśmy razem doszli co najmniej do tej samej rocznicy, co moi rodzice dwa dni temu :)

wegetarianin?

Grzesiek ostatnio ma coraz bardziej zdecydowane poglądy żywieniowe.  Po pierwsze w ogóle je mało. Przynajmniej mało na jeden posiłek, bo zamiast tego potem jęczy, ze chce jeść cały dzień. I nie jest to kwestia tylko tego, że zjadł podgryzkę pół godziny przed obiadem - ze śniadaniem sprawa wygląda podobnie. Chociaż w sumie przed śniadaniem wcina jabłka ... Po drugie, mięso je rzadko - a doktorek kazał, poziom żelaza ma zdecydowanie niski, mimo suplementacji. Za to wcina zieleninę na potęgę. Dzisiaj na śniadanie wessał 3/4 dużej czerwonej papryki i drugie tyle żółtej. NIe wiem, co mu dam, jak zgłodnieje, bo papryki juz nie mam... Może jeszcze zadziała fasolka szparagowa... W sumie nie powinnam narzekać, większość dzieci domaga się chipsów i batoników, ten - papryki, jabłek i ogórków kiszonych.  Wege mi rośnie, czy co???

cisza....

Delektuję sie ciszą. Wężowi Modszemu czyta w tej chwili Skorupiak, Wąż Starszy czyta sobie sam. Żaden z nich nie trajkocze, nie woła mamy, nie wrzeszczy na brata, nie łomocze klocami. Jaka ulga....

wycieczka szkolna

Wczoraj Piotrek zaczął coś przebąkiwać na temat szkolnej wycieczki. Jkaoś niemrawo przebąkiwał, bez konkretów. Normalnie w takich sytuacjach mają w dzienniczku stosowną informację - kiedy, gdzie, co trzeba zabrać (bilety, wałówkę, ciepłe rzeczyczy inne kieszonkowe) i ew. prośba o obstawę rodziców. A tu nic. Przejrzałam dzienniczek od początku do końca - śladu ni popiołu. Uznałam, ze widocznie dzieć mi sie pomylił i tyle. Jednaak coś mi sie to wydawało podejrzane, zwłaszcza, jak koło 10 zajrzałam w pocztę i na forum klasowym zobaczylam pytanie o godzinę zbiórki na wycieczkę. Bez odpowiedzi, więc nadal niewiele wiedziałam. Zadzwoniłam więc do szkoły, sprawdzić u źródła - puszczać go na lekcje, czy klasa poszła, a on jak ta sierota będzie sam siedział w świetlicy? Lekcje zaczyna dziś o 11.40.  Okazało sie, żę owszem, jest wycieczka. Zbiórka była o 8 rano. o 12 dzieci wracają i czekają w świetlicy na rodziców.  Informację dzieci podobno dostały do dzienniczków - całkiem prawdopodobne,

Czy on musi?????

Dzisiaj Wąż Młoszy zarządził pobudkę o 4.30. Nie mam już do niego siły...

zmiana czasu 45

Dziecko Młodsze zarejestrowało fakt zmiany czasu i dostosowało do zdobytej wiedzy porę wstawania. Szkoda tylko, że pomylił kierunek tej zmiany. Obudził sie dzisiaj o 5 rano....

kalon

Pojawiają sie kolejne nowe słowa -  kalon - kolano ogon,  Przebłyskuje też juz liczba mnoga - duji to są buty, a dujak - jeden but.  Jest tego więcej, ale nie nadążam z zapisywaniem - za parę dni pewnie złowię kolejne słówka do zapamiętania :)

ogon kota

Grzesiowy język rozwija się w tempie ekspresowym, jak i cała reszta.  Dzisiaj usłyszałam pierwszą konstrukcję dwuwyrazową złożoną z czymś innym, niż "pa pa!". Najpierw zachwycał się nowym słowem, obracając je na wszystkie strony (ogon), a potem pokazał na właściwy fragment Czorta mówiąc - "ogon kota". W ogóle zaczynają się pojawiać zarysy gramatyki. Wchodzi rodzaj żeński  (albo zdrabnianie, nie jestem pewna). Pijapa ewoluowała do pijapki, a hau - czyli pies, gdy mówi o naszej Agrusi, staje się hauką.  W ogóle słów przybywa dużo, czasem po kilka dziennie. Na razie niektóre na krótko, ale po jakimś czasie powracają. Bardzo lubię ten okres rozwojowy. Męczące są te maluchy jak licho, za nic w świecie nie chciałabym pracować w żłobku z całym stadkiem takich, ale obserwowanie własnego, jak z dnia na dzień staje się coraz bardziej samodzielny, kontaktowy, gadatliwy, jak stale w małym łepku trybiki pracują na wysokich obrotach - to wielka frajda.

dieta małego dziecka

Nie nadążam dietetycznie za własnym dzieckiem. Dzisiaj był dym o to, że na każdym kawałku chleba z żółtym serem ma być listek bazylii. Żeby było jasne, awanturę robił Grzesiek z powodu BRAKU bazylii, a nie dlatego, że usiłowałam mu namolnie wcisnąć... A potem zżarł gruszkę mlaszcząc na potęgę. Ja sie pytam, co z tymi dziećmi, które nie chcą jeść warzyw? Jakoś nie wiem, czemu, ale moje żrą na potęgę.

szybki Gucio

Nie mogę, jak młodszy zaczął się odpieluchowywać, to kolejne etapy przelatuje jak burza, niestety pomijając inne - oczywiście te co istotniejsze. Wczoraj odmówił siadania na nocniku - on jest duży i chce na duży jojok. Ma być nakładka na sedes. Sęk w tym, ze on tam siada po pięćset razy dziennie, blokując innym. Dobrze, że jest drugi jojok jeszcze, bo jednakz nocnika to wolałabym nie korzystać... Coraz częściej zdarza się, ze komunikat jojokowy jest trafny, czasem nawet na czas - na spokojnie do wiosny sie odpieluchujemy całkowicie. Przynajmniej taką mam nadzieję, ale nie mam parcia, zę koniecznie już teraz - on i tak wcześnie zaczął.

I jeszcze jedna...

No to mam kolejną... eee, chyba stryjeczną bratanicę. Albo jakoś tak. Córka mojego stryjecznego brata. Panienka ulęgła się dziś po południu. Fajnie, stadko maluchów rośnie - w tym pokoleniu jest ich już trzynaścioro, licząc tylko prawnuków mojego dziadka. A jeszcze dwójka w kolejce... Fajnie :). Duża rodzina to świetna sprawa.

treningu jojokowego ciąg dalszy

ja się zasadniczo niezmiernie cieszę, że Serpens Minor chce się uczyć korzystać z jojoka i sam informuje o potrzebie.  Ale czy naprawdę musi to robić, przybierając znacząco skupiony wyraz twarzy dokładnie w środku mojego obiadu?????  To nieestetyczne i niesmaczne, proszę dziecka!

irlandzka zdobycz

Obraz
Jednym z przyjemnych skutków wypadu do Dublina jest Findus. Nie znany nam wcześniej supełnie kot w pasiastych spodenkach z serii książeczek dla dzieci. Pięknie wydane, z absolutnie rewelacyjnymi rysunkami autora przygody staruszka Pettsona i jego gadatliwego i pomysłowego kota Findusa.  Do tego Findusy występują również w postaci audiobooków, czytanych przez Jerzego Stuhra. Nic dodać, nic ująć, ten to umie czytać, nie mamrocze przez zęby jak co poniektórzy.        Dla zainteresowanych - z wielką radością stwierdziłam, że w księgarni wysyłkowej bonito.pl jest w tej chwili jesienne sprzątanie w magazynach i Findusy są tańsze niż zwykle (tak pi razy oko o jakieś 30%). Do końca października to trwa, więc jeśli ktoś chce fajną książkę dla dziecka na święta, to jest to znakomity pomysł. Ja juz sobie zamówiłam. I żeby nie było brzydkich podejrzeń - nie mam nic wspólnego z tą firmą, jej właścicielami czy pracownikami, poza tym, że czasem zamawiam tam książki...   PS. Autorem jest Sven

Na złość Putinowi

Grzechotnik pokochał jabłka. Chyba politycznie, bo wcina je w jakichś przemysłowych zgoła ilościach, wyrabia normę za pół bloku. Rano - jabłuszko na pierwsze śniadanie, jak się matce nie chce wyleźć spod kołdry. Przynajmniej nie kruszy się tak, jak chleb.  Potem - każde wyjście to jabłko. I w domu w przerwach - też jabłko. Poszliśmy dziś do moich rodziców - Mama, japko!!!! Myślę, że zapaść ekonomiczna nie grozi naszym sadownikom Przy takim Wężu - nie ma mowy!!!   PS. dziś w nocy z grześkowego łóżeczka dobiegło mnie senne mamrotanie: - japko, japko... Nie obudził się, gadał przez sen. I tak wiedział, czego chce.

przysmak kolejny

W kontekście przedostatniego wpisu - scenka sprzed chwili. Skorupiak wrócił z pracy i je obiadolację, chłopaki też. To znaczy, Piotrek siedzi jak przystało na człowieka cywilizowanego przy stole, a Grzechot  - niestety nie... Wspina się po krześle obciążonym z drugiej strony tatą, to znów dynda na oparciu na samych rękach. Z paszczy wystają mu farfocle, które kojarzą mi sie nieodparcie ze stareńkim kawałem (Co masz? mięsko. A skąd? Przypełzło).  Tym razem nie przypełzło, bo nigdy nie było pełzające. Młody dorwał sie do kiszonej kapusty i rąbie ją jak  wściekły...

jojok

Grzechot ma od dzisiaj nową rozrywkę. Korzystanie z nocnika. Absolutnie prawidłowo i skutecznie, ku mojej wielkiej radości.  Dzisiaj po drzemce zameldował, że chce na nocnik - od jakiegoś czasu oswajaliśmy go z meblem. Posiedział trochę - i zrobił siusiu. Oczywiście pochwaliłam go bardzo, po czym poszliśmy do kuchni. Po chwili jednak był kolejny komunikat, że potrzebuje wrócić do łazienki - miał rację. Nocnik znowu był pełny.  jestem dumna z synka. A on - z siebie. Do tego jeszcze doszło nowe słowo - jojok. czyli właśnie nocnik. Myślę, że możemy je przejąć, wszak hasło "idę na jojok" jest dużo bardziej sympatyczne i dyskretne niż ordynarne "idę na kibel".  Co nie znaczy, że właśnie to była forma obowiązująca u nas w domu, ale ta nowa podoba mi się dużo bardziej :)

Elbanowscy mają rację

Zadzwoniła dziś do mnie mama. Przeczytała fragment jakiegoś artykułu, a ja coraz szerzej otwierałam błękitne oczęta. Było to na temat przedszkola. A właściwie dzieci, które do przedszkola trafiają. I które z roku na rok są coraz mniej samodzielne. Mowa była o trzylatkach, a padały pytania, czy np. dziecko umie gryźć.  Przekładałam sobie oczywiście wszystko od razu na Grzechotnika, więc pomyślałam - o, i to jak jeszcze, jak dziabnie kogoś w tyłek, to nie da się tego przegapić. Chodziło jednak nie o wyrażanie złości, tylko o rozdrabnianie pokarmów.... Okazało się bowiem, że z roku na rok dzieci trzyletnie są coraz mniej samodzielne. Nie tylko nie umieją się same rozebrać z kurtki, one nie umieją sobie poradzić z kanapką, nie chodzą - mają słabe nóżki, bo mamusie stale wożą w wózku, jedzą papki, warzyw nie dotkną metrowym kijem a zwykłe jabłko jest za twarde i stanowi przeszkodę nie do pokonania. Normalnie masakra. Słuchałam tego z wytrzeszczem, obserwując równocześnie Grzechotnika (ni

Raport

Dobra, postaram się szybko coś wstukać, bo zlecenie tupie za plecami. Wyszło cudnie, udało się wszystko. Piotrek był starannie kołowany od jakiegoś czasu, zwłaszcza, jak zaczął węszyć po podsłuchaniu rozmowy o zakupie euro. To dostał parę komunikatów  - o zamówionym torcie (zamówiłam, u mamy Tomka :), o tym, że pierwszym punktem imprezy jest szpital (zbieraliśmy stamtąd moją mamę, która miała jakieś badania) i tak dalej. Do końca nie mógł uwierzyć, w to, co widział. Drogowskazy na lotnisko i Grodzisk - na pewno jedziemy do Grodziska, parking w Modlinie - przyjechaliśmy odwieźć Dużego (mojego tatę).  W końcu został postawiony przed tablicą odlotów i padło pytanie - gdzie chcesz lecieć. No to najpierw podał Rzym - pierwwszy z listy. Po czym nieśmiało i cichutko powiedział, że najbardziej to chciałby polecieć do Tomka, do Dublina... Moment, kiedy mogłam wreszcie powiedzieć - "Dobrze synku, polecimy do Tomka", był jednym z najpiękniejszych w moim życiu. WIelkie, okrągłe sowie

jestem

wróciłam, ale na razie stukam na tempo zlecenie, więc raport będzie trochę później. W skrócie - udało się fantastycznie!

w dołku startowym

Pakowanie w toku.  Tylko czemu ten mały drań obudzil sie po 45 minutach drzemki????

Niespodzianka urodzinowa

Zoo poszło spać, a jutro nie będzie miało czasu i okazji, żeby sie dobrać do komputera, więc mogę wreszcie wyjaśnić, cośmy wykombinowali starszemu dziecięciu w ramach prezentu urodzinowego.  O tym, że jego najlepszy przyjaciel wyjechał do Irlandii, pisałam parę razy. Chłopaki tęsknią za sobą, spędzili razezm obóz i byli przeszczęśliwi. Jutro wieczorem zabieram Piotrka na przedłużony weekend do Dublina - do tego właśnie przyjaciela.  Lecimy we dwójkę, on i ja - przy okazji też będe miała chwilę oddechu od małych, kochanych łapek Grzesia. Wracamy w niedzielę wieczorem. Piotrek pęknie, bo tu i lot samolotem, i zagranica - nigdy nie był, i T., i jeden dzień wagarów ze szkoły - samo dobre. Pierzem porosnę, jeśli prezent mu sie nie spodoba :). Wymyśliłam to pół roku temu i nie mogłam sie doczekać - mina Piotrka, jak sie zorientuje, śniła mi sie po nocach regularnie. A jutro ją zobaczę... Do zobaczenia - raport będzie po powrocie.

jak arcybiskup coś powie...

Abp Gądecki zdecydowanie popłynął tym razem z wartkim nurtem. Nigdy go specjalnie nie szanowałam, ale tym razem zastanawiam się, jak tak oderwany od życia człowiek ośmiela się komukolwiek doradzać, że nie wspomnę o narzucaniu jakichkolwiek norm, moralnych czy innych. Poszło o wywiad w Naszym Dzienniku (bo gdzieżby indziej), gdzie abepe twierdzi, iż uczenie sprzątania chopców przyczynia sie do promocji małżeństw innych niż różnopłciowe. Bo przecież chłopcy powinni poczekać, aż dziewczynki po nich posprzątają. Jak rozumiem, facet, który potrafi sobie sam uprać gacie, wynieść śmieci wcześniej, niż wtedy, gdy same uciekną na schody, a w kuchni umie coś więcej, niż wykręcić numer do najbliższej pizzerii, to homoseksualista, pedał i zboczeniec. W życiu by mi nie przyszło do głowy, że ucząc samodzielności moich synów, sprzątania po sobie, poruszania się w kuchni, promuję ideologię gender. NIe, żebym miała coś przeciwko niej, bo w ogóle uważam, ze "ideologia" to wymysł nudzących s

osiwieję...

Delektowałam się błogą ciszą, gdy dotarły do mnie podejrzane dźwięki. A wraz z nimi świadomość, że przecież cisza nie jest dobrym znakiem, jeśli dziecię mniejsze akurat nie śpi.  A nie spało. Dżwięki dobiegały z kuchni, więc wyrwałam z kopyta, z piskiem obcasów na zakrętach wpadłam tam i osłupiałam. Na krześle przy kuchence stało moje Dziecko Młodsze. Nożem do masła, wyraźnie wyjętym przed chwilą z otwartej szuflady gmerało przy jednym z palników na kuchence. Palnik był rozmontowany, części walały się po płycie kuchenki. Dzieć miał bardzo zadowoloną minę. Całe szczęście, że mamy zabezpieczenie antydzieciowe, które mnie zresztą wielokrotnie wkurzało przy codziennym użytku - trzeba przytrzymać chwilę pokrętło, żeby zaskoczyło na stałe, jak się tylko odkręci i podpali, to natychmiast zgaśnie. Dziś po raz pierwszy pomyślałam z wdzięcznością o tym, kto to wymyślił.  Ale chyba będę musiała wstawić pancerne drzwi do kuchni. A przynajmniej wymienić je na takie bez szyby, bo walenie w n

gaduła

Ostatnio przybyła kolejna garść słów - coraz bardziej przypominających te orginalne, coraz bardzej funkcjonalnych. Na czele - najczęściej używane (zwykle w trybie rozkazującym, mimo, że rzeczowniki takiego nie mają) - japko! Gadatliwy facet z niego.

odliczanie

Odliczam dni... Do tego musże bardzo uważać, bo Uszy Dalekiego Zasięgu pracują na maksymalnych obrotach, Piotrek kombinuje jak koń pod górkę. Dobrze, zę najbliższe dwa dni ma zajęte, nie będzie miał za dużo czasu na myślenie. Jutro podwójne urodziny - najpierw jego koleżanki z klasy (kolejne....), a potem rodzinna impreza mojej Koleżanki Od Wieków. W poniedziałek jedzie na klasową wycieczkę - wróci tuż przed judo. Wtorek może byc trudny - szczepienia Grześka, powinnam je zrobić dawno, ale całkiem zwyczajnie zapomniałam. Skleroza nie boli.  Siedzę jak na jeżu, jeszcze kilka dni.....

Mały Pływak*

Grzechot pokochał wodę**. Uwielbia sie moczyć w wannie, zwłaszcza, jesli równocześnie znajduje sie w niej tata. Chlapią sie razem, a mały  z radością układa sie na ojcowskich nogach i ćwiczy zanurzanie - tak prawie, żeby się jednak do noska nie nalało. Nie boi się wcale, ba, mruczy niczym kot.  Układa na krawędzi wanny zwierzątka kąpielowe. Podlewa tatę. chlapie nogami. Dziś zaczął ćwiczyć bulgotanie pod wodą - tata pokazał, to synek nie będzie gorszy. Kilkukrotnie na moją propozycję "a może byś tak już wychynął z tych odmętów?" natychmiast nurkował z powrotem, układając się na pleckach i pozwalając unosić wodzie. Teraz , już umyty i opiżamkowany, zagonił tatę znowu do roboty. Zza ściany dobiega co chwila nosowe kwakanie Kaczki Katastrofy, którą mały ostatnio pokochał i każe sobie czytać po kilka razy dziennie. Nie ma przebacz, dawne wierszyki są dobre, jak delikwent już odpływa, póki kontaktuje, to ma być Kaczka Katastrofa, pies Pypeś i mucha Bzyk-Bzyk. No, i Pan Kuleczka

bliżej...

I kolejny krok do niespodzianki zrobiony. :) Niech już będzie czwartek, proszę.....

gościnny Wąż

Grzesiek został dziś pod opieką mojej mamy - musieliśmy coś załatwić bez niego. Było nieźle, ale mały jednak tęsknił za mną. I doskonale sobie zdawał sprawę, że Mi (tak wszyscy nazywamy moją mamę) przyszła dlatego, że ja musialam wyjść. Skoro tak, to jeśli ona wyjdzie, to ja muszę wrócić, rozumował logicznie. W pewnym momencie wręczył jej torebkę i zakomunikował stanowczo: - Mi! Pa pa!   Wie, czego chce. Ale manier to sie musi jeszcze poduczyć...