Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2014

gdzie warto spać

Skorupiak pracowicie uśpił Potomka Mniejszego. Na palcach zbliżył sie do drzwi. gdy usłyszał jakiś szmer za plecami. Obejrzał się - a tu z łóżeczka wyłazi jedna noga, potem druga... Zazgrzytał zębami, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, Minor wlazł na nasze łóżko, padł plackiem, chrapnął i zasnął z powrotem. Sprytna bestia. Wie, gdzie sie dobrze śpi.  

.... 50

Jest źle. NIe radzę sobie sama ze sobą. Jestrem wykończona upałami, siedzeniem w Grześkiem w domu, samotnością. Przez wiele godzin nie mam z kim zagadać, bo Grzechot, przy całym swoim uroku, jednak nie jest w stanie podyskutować na żaden temat. A jego wrzaski powodują, ze mam ochotę uciec. Nie dziwię mu się, gorąco jest i tez ma tego dość. Wychodzę z nim rano, a jesli nie zdążę  albo mam coś innego do załatwienia - dopiero wieczorem. A raczej wychodzi zazwyczaj z nim Skorupiak po powrocie z pracy. PO zesżłotygodniowym przegrzaniu boję sie zwyczajnie powtórki i nie odważę sie pójść z nim na plac zabaw o 16. Poprzednio kosztowało nas to temperaturę powyżej 40 stopni przez parę dni. Siedzę z nim w domu i świruję. Nikt do mnie nie dzwoni, nikt nie pisze. Koleżanki, z którymi mogłabym jakoś się spotkać  - z dziećmi w podobnym wieku, żeby Grzechot też miał jakieś zajęcie - albo pracują, albo wyjechały.  Do tego na zewnątrz nie widać tak bardzo, jak jest źle. Jak coś się dzieje, mogę z ko

błonnik górą :)

Mam pewien niewielki problem. Zużycie pieluch, zamiast sie zmniejszać, wzrosło mi ostatnio całkiem nieprzyjemnie. A do tego w pewnym sensie sama się w to wpakowałam.  Pokazałam Grzechotowi owoce. A ten drań, inteligentne dziecko, skorzystał z nabytej wiedzy i rąbie je jak karabin amszynowy. Banany, morele, jabłka, śliwki, czereśnie, nektarynki - jak leci. Przegryzie pomidorkiem albo innym kiszeniakiem. Nie powinno mnie zatem dziwić, zę przy takiej iliości pochłanianego błonnika jelitka pracująjakby im płacili za nocną zmianę. I młody człowiek wywala kupę za kupą - wybaczcie dosłowność.  dzisiaj pobił chyba rekord, bo udało mu sie wyprodukować kolejny ładunek tuż przed zapakowaniem do samochodu. Niestety nie w domu, za łatwo by było. Na działce. Ból polegał na tym, że on zawsze zasypia w drodze powrotnej, zostaje przełożony do łóżeczka i mam gościa z głowy na dwie godziny. A tu po przyniesieniu do domu musiałam wstawić faceta pod prysznic... Efekt łatwy do przewidzenia, dziecko p

mirabelki

Zaczęło się coroczne szaleństwo mirabelkowe. U rodziców na działce jest kilka starych drzewek - starych, ale jarych, sądząc po plonach. Dzisiaj pojechałam z mamą i Grzechotkiem po kolejną porcję - trzecią już, albo nawet czwartą, zgubiłam się.  Mama robi z nich przepyszny dżem. Zwykle mam w tym swój udział, ale Grzesiek starannie uniemożliwia takie długotrwałe kuchenne dzialania, do tego z gorącym ulepem. Uwielbia stać przytulony do moich nóg - między mną a kuchenką.  W związku z tym mój wkład polega teraz na usługach transportowo-zbierackich. Oraz na cięciu suchych badyli, które wydatnie utrudniają zbiory. PO paru podejściach do tematu zdecydowanie widać różnicę. Dzisiaj przywieźliśmy dwie łubianki, normalną i taką wielką, podwójną. Ja swoją część zamroziłam - będę robić kompoty zimą, też pyszna sprawa, takie kwaskowate. A mama pewnie siedzi i dryluje... Tak czy inaczej - gdzie sie nie obejrzę, tam widzę małe, żółte śliweczki. Omamy mam :)

kotek nie wraca...

...ranki i wieczory... A  ściśle rzecz biorąc, tylko wieczory. Wczoraj szlajał sie do północy i biedny Skorupiak czekał na powrót kota marnotrawnego, dziś ta zaszczytna fucha przypadła mnie. Poszłam przed chwilą poszukać drania i nawet znalazłam. Kotłował siepod oknem z drugim czarnym kotem - w stadium wściekłej kuli nie do rozróżnienia, jak siedziały i prychały  na siebie - już tak. Przeciwnik znacznie mniejszy - widać, zę młodszy, ale ciągle Czort jest panem podwórka.  Za to ja nie jestem na tyle szalona, żeby brać na ręce wkurzonego kotka w trakcie walki, zwłaszcza w letnich ciuchach. W zimowych, a najlepiej w pełnej zbroi płytowej może bym sie zastanowiła, ale tak to nie. Dawno mu pazurów nie obcinałam. W związku z czym podlałam tylko lejące sie koty - zimna woda dobrze robi na uspokojenie, pootwierałam wszystkie okna i siedzę sobie na blogu czekając, aż mu sie znudzi. Może potrwać, ale jednak czternastoletniego pana wolałabym nie zostawiać na noc na dworze... Ale mam pretekst

urodziny

Wczoraj zostaliśmy zaproszeni na pierwsze urodziny najmłodszego syna Skorupiaka .  Na szczęście niedaleko (normalnie młody mieszka jakieś 400 km dalej).  Wyszłam stamtąd z oczami lekko w słup i pełna podziwu dla Grześka, W. (solenizanta) i Skorupiaka.  Grzechot bywa zazdrosny i to mocno. Potrafi spychać Piotrka z moich kolan, przeganiać Skorupiaka, jeśli ten odważy sie do mnie przytulić - moja mama i koniec. A tu nic. SIedziałam z obydwoma chłopakami na kolanach - Grzechot  głaskał W. po pyszczku, podsuwał mu swoją butelkę. U Skorupiaka na kolanach - to samo. Bawili sie razem, bez żadnych zgrzytów grzechocich na tle "to mój tata, nie rusz!". Skorupiak cały ten czas spędzil na podłodze, gwiżdżąc rozgłośnie na bardziej szacownych gości - on tu przyszedł do W., więc się z nim bawił. POzwalał po sobie łazić, nosił, puszczał samochodziki, piłeczkę i takie tam różne. Oczywiście nie znaczy to, że dla reszty był nieuprzejmy, ale zajmował sie głównie maluchami. W. ponoć nie jest

eksperyment

Tata zabrał Grześka, akcesoria zapasowe do biegania pod podlewaczką ogrodową (czyli zestaw garderoby na zmianę) i pojechali. Ciekawe, ile wytrzymają bez ryku "Mama, mama..."   wieczorem : Mały jest dzielny. U rodziców wytrzymał całą godzinę, zanim po raz pierwszy wskazał łapką na samochód z sugestią powrotu. No to sie ząładowali do bryki i przyjkechali. ALe... nie dotarli do domu, a przynajmniej nie wszyscy i nie od razu. Grzechociński zabrał swój jeździk i powędrował do sadku, a tata razem z nim. I buszowali tam na zjeżdżalni, siłowni i takich tam prawie kolejną godzinę. Koty kochane, dzięi wielkie. To była naprawde ogromna pomoc, udało sienam przez ten czas w domu przepchnąć parę rzeczy, które bezpieczniej i łatwiej było robić bez Grześka. A on sie przyzwyczaja, że może zostać z Wami i nie jest to koniec świata. Może za jakiś czas nawet będziemy mogli sie wybrać ze Skorupiakiem na jakieś szanty bez wyrzutów sumienia?

żłobek?

Zaczęłam się rozglądać - na razie informacyjnie - za jakimś prywatnym żłobkiem czy klubikiem dla Gada.  I od strony finansowej to jest jedna wielka porażka, bez 2000 miesięcznie  (razem z wyżywieniem i innymi obowiązkowymi dodatkami) to nie ma co w ogóle startowac z pomysłem. Innymi słowy - obawiam się, żę jeśli nie wygramy dziś tych 25 miliionów w totka, to mogę zapomniec o powrocie do pracy wcześniej niż za półtora roku. Bo na żłobek prywatny/nianię nas nie stać, a do państwowego nie mam szans sie dostać - kolejki są takie, że mały wyrośnie ze żłobka, zanim by sie dostał, nie mówiąc o tym, że jak nie mam pracy, to mam za mało punktów, żęby się  dostał kiedykolwiek. A nie mogę iść do pracy, bo nie zostawię Grześka samego w domu. To sie nazywa polityka prorodzinna.... A potem za parę lat usłyszę, że to moja wina, że moja emerytura nie wystarczy na waciki, bo terzba było pracować a nie dzieci robić.

półrocznica

Z tego wszystkiego nie zauważyłam, zę wczoraj stuknęło Grzechotkowi półtora roku.  Strasznie szybko przeleciało. A on jest chyba jakoś przesadnie sprawny jak na ten wiek i rozmiar. Trzeba będzie popatrzyć na placu zabaw na jakichś rówieśników.

rozrywka 51

Dziś w ramach atrakcji pojechałam z mamą na działkę pozbierać mirabelki. Grzesiek został postawiony przy krzaku borówki amerykańskiej i poinstruowany co do kolorów - niebieskie jemy, zielone zostaje. A my runęłyśmy pod krzaki. Potem udało mi sie dorwać sekator i zabrać za to, co tygryski kochają najbardziej - wycinanie suchych badyli.  Nasze mirabelki stare są, one były stare, jak kupowaliśmy tę działkę. Czyli trzydzieści lat temu. Nie odmłodniały przez ten czas. Mają w związku z tym mnóstwo suchych badyli, kolejne gałęzie obumierają. I wtedy wkraczam do akcji. Uzbrojona w duży i mały sekator tnę, siekam, obcinam... Rodzina podśpiewuje mi chórem piosenkę odpowiednią*, a ja sie dobrze bawię.  Dziś mogłam nieco poszaleć, oczyściłam teren pod opadającymi gałęźmi, gdzie się zbiera żółte kulki wyjątkowo parszywie - właśnie ze względu na suche badyle mirabelkowe z góry i nieco mniej suche, ale rosnące całkiem bez sensu i jak popadnie badyle bzowe z dołu. Potraktowałam ostro jedne i drug

szychta

Grzechot budzi sie regularnie o 6.20. Z dziesięciominutowym odchyleniem w obie strony.  Nie ma wówczas to tamto, należy sie dzieckiem zająć. Wycwaniłam się już na tyle, że mam przyszykowanego banana i zatykam wygłodniałą paszczę - skoro poprzedni system zatykania dzioba cycem już nie działa, to trzeba sobie jakoś radzić. Ale to pomaga na chwilę, dziecię me drugorodne posiliwszy się po prostu zaczyna dzień. Zwykle zabieram go  i odizolowuję od Skorupiaka, żeby mógł jeszcze chwile pospać. Czasem Skorupiak też wstaje - żeby zatonąć w odmętach wanny na półtorej godziny. Tak czy inaczej, mam młodego na głowie. Ciurkiem przez cały dzień, bez chwili przerwy. Dziś Skorupiak wrócił, pokręcił sie chwilę i oznajmił, żę musi jeszcze napisać coś tam strasznie ważnego, zajmie mu to z półtorej godziny. I żeby mu Grzechot nie przeszkadzał w tym czasie. Zainstalował się w pokoju Pytona i przepadł. Była godzina 17.30. Przetrwaliśmy do 19 bawiąc się, czytając, zdejmując i rozkładając pranie... Zjedl

rozwiązanie problemu 52

Zasiadłam sobie tam, gdzie król piechotą chadza. Ludzka rzecz, każdemu sie zdarzy. Grzechot jednak uznał to za oburzające, gdyż mama powinna być do jego nieustającej dyspozycji i takie znikanie z horyzontu jest absolutnie nie do przyjęcia. Opinię swą wyraził wrzaskiem. Tata zaczyna go uspokajać, tłumaczy, że mama nie ma pieluszki tak jak Grzechot i w związku z tym musi czasem zniknąć w wiadomym przybytku.  Młody posłuchał, pomyślał chwilę. Zerwał się tacie z kolan, popędził do sypialni, a po chwili łomotał mi do drzwi łazienki.  Jak je otworzyłam, to mi szczęka opadła. Mała łapka podawała mi pieluchę.   Kochane dziecko. 

na szpilkach

SIedzę jak na szpilkach.  Co gorsza tych szpilek czeka mnie jeszcze dwa i pół miesiąca. Będę miała pokłuty i posiniaczony odwłok. Wszystko przez dobre pomysły. Postanowiliśmy zrobić Piotrkowi prezent na urodziny. A urodziny ma on w październiku, czyli jeszcze trochę... I tym samym wykopaliśmy sobie dołek, bo trzeba będzie trzymac jęzor za zębami. A dla mnie to zawsze był najtrudniejszy element wszystkich najlepiej trafionych prezentów. Jak wiedziałam, żę to jest strzał w punkt, idealnie trafiony, to wytrzymanie do właściwej daty było mordęgą. I właśnie znowu sobie zafundowałam to samo.... Prezent już przyklepany, zapłacony - tylko doczekać. Mina Piotrka, jak sie zorientuje, śni mi się po nocach, chyba będę musiała mieć aparat fotograficzny pod ręką, aczkolwiek obawiam się, że po pierwsze, będę wówczas ratować własne żebra przed połamaniem, a po drugie, cóż, ten tego, no - mogę mieć nieco zamazany obraz... Cieszę się bardzo, w życiu nie dostał tak fajnego prezentu - a do tego tak n

ufff....

Wężowi Młodszemu wczoraj było już całkiem dobrze - bez gorączki, kropki na klacie zanikły, wesolutki jak szczygiłek. To odwołaliśmy wizytę u naszego nadwornego pana doktora. Błąd. Dziś rano miał 37,8, klatę w kropki i marudził znowu. Do pana doktora miejsc już nie ma, zaklepaliśmy do jakiegoś innego pediatry. Gadzina na razie śpi - zasnęła godzinę temu, dwie godziny po standardowej porze na drzemkę. Wtedy zdrzemnął sie na kwadrans u mnie na ręku, ale przy pierwszej próbie odłożenia otworzył oczka i tak mu zostały. Nie wiem, co mu jest. Objawy raz są, raz ich nie ma. Miałam zrobic analizę moczu, ale to też nie jest takie proste, juz cztery woreczki załatwił. Pierwsze podejście było najskuteczniejsze, nasiusiał, gdzie miał, ale przy okazji w pieluszce zaistniała dodatkowa zawartość i całość niespecjalnie nadawała się do badań... Potem było gorzej, po prostu tak długo sie kręcił, aż odkleił woreczek i siusiał w pieluchę. Czy mogę im wysłać pełną pieluchę do laboratorium? Za to z zach

sposób na rodziców

Piotrek pojechał na obóz wczoraj.  Dziś na stronie klubu pojawiły sie pierwsze zdjęcia. Genialnie prosty sposób na utrzymanie rodziców z dala - mają jakieś wieści, dowód na to, ze dzieciaki żyją, dobrze sie bawią. Dostępne dla wszystkich (no dobra, wszystkich, którzy mają konta na fb). Bezkosztowe.  Na zebraniu przedobozowym ustalono, że nie będzie odwiedzania dzieciaków - te odwiedziny są zwykle bardziej potrzebne rodzicom niż dzieciom i rozwalają dokładnie pracę zwłaszcza z maluchami, które po takim najeździe przypominają sobie, że przecież strasznie tęsknią za domem. Ciekawe, czy wszyscy sie dostosują. I ile osób zrezygnyje z wizyty właśnie dzięi tym zdjęciom. Proste sposoby są najlepsze.

wysiadam

fakty są następujące:  Grześka przygrzało nieco w piątek i bardzo w sobotę Przez weekend miał temperaturę do 40 stopni, którą ciężko było zbić.  Powinien przez jakiś czas unikać słońca. Zaczyna się kolejna fala upałów. Grzechot jest osobnikiem bardzo aktywnym, z motorkiem w odwłoku. Siedzę z nim w domu sama - Skorupiak pracuje, Piotrek wyjechał na obóz. W rezultacie mam szychtę 24-godzinną, z jedną przerwą, jak Skorupiak kładzie go spać. Ja już wtedy zaliczam zgon, więc i tak nic dla siebie samej nie zrobię. Najwyżej na autopilocie ogarnę nieco kuchnię. Albo i nie. I co ja mam zrobić? Na dwór nie pójdę, bo mi sie znowu przegrzeje. Siedzenie w wózku pod parasolem w przypadku tego osobnika nie wchodzi w grę. Koleżanki dzieciate albo pracują albo w rozjazdach.  Trzymam tego malucha w domu, przesypiamy najgorsze upały (dopóki ktoś nie zadzwoni i nie obudzi, muszę wyciszać telefon. Ale jeszcze nie rozkminiłam do końca wszystkich funkcji tego cholernego smartfona). Turlamy piłkę. C

lepiej 53

Ale leje... Dobrze, że Piotrek w tym roku na obozie ma zakwaterowanie w ośrodku a nie pod namiotem, jakby nasiąkli solidnie pierwsego dnia, to obawiam sie, żśe popowrocie można by pół zawartości plecaka wywalić, bo by zgniła - takie niewielkie osobniki jeszcze nie do końca rozumieją konieczność wysuszenia zawartości plecaka... Gad Mniejszy w trakcie usypiania. Czuje sie nieźle, pani dr, którą ściągnęłiśmy w końcu do domu zasugerowała nam lek, ktrego nie znaliśmy - pedicetamol - ale faktycznie wreszcie zbił małemu temperaturę w znakomitym tempie. I Grzechot potem brykał, rzucał piłką, bawił sie w ucieczkę z więzienia - trzymany ojcowskimi nogami, a mama robiła za helikopter, wyfruwał do góry z kwikiem radości, zamiatał (jego ukochana rozrywka ostatnio, co powoduje, żę ciężko znaleźć szczotkę do zamiatania - nigdy nie wiem, gdzie ją porzucił) - po prostu szalał. I tańczył przy ulubionej płycie. Mam  nadzieję, zę noc będzie spokojna. Trzymajcie kciuki. PS. Źebyśmy sie za pewnie nie poc

obóz

Piotrek pojechał. Przywitał sie radośnie z T., odmeldowałam u trenera, wsiedli i tyle ich widziałam. Postałam jeszcze chwilkę, ale okna przyciemniane w autokarze, więc z dołu kompletnie nic nie widać. Pomna doświadczeń z poprzednich lat poszłam sobie, bo i tak już przestałam dla niego istnieć.  teraz jego świat to obóz, przyjaciele i judo. A młodszy przegrzany, wieczorem blisko 40 stopni, w nocy parę godzin spokoju, ale o 3.30 kot przeszedl mi po spiącym dziecku i dzeicko przestało być śpiące, zwłąszcza, ze miało już 38 z kreskami. Półtorej godziny polki galopki ze zbijaniem temperatury, ale potem spał do 8 rano.  W związku z powyższym nawet nie bardzo am czas i warunki żeby tęsknić za Piotrkiem, bo Grzesiek jest mocno absorbujący :). Czy oni sie umówili?

stan na dziś

Starsza Gadzina spakowana na obóz. Młodsza Gadzina miała  o siedemnastej 39,2. Objawów dodatkowyc brak. Szlag. O co tu chodzi? PS. Co prawda nasz termometr douszny miewa swoje szusy, ale jak mi pokazał 40,1 w jednym uchu, to mi się zrobiło gorąco. W drugim było 38,5, kilka następnych pomiarów dało uśredniony wynik 39,4. Za dużo. nawet z poprawką na to, że sprzęt zawyża.

polecenie

Omawiamy sprawy przedobozowez Piotrem. - I pamiętaj, że masz się tam myć - dołożyłam  kolejne zalecenie. - No dobrze.... - rozległo się ciężkie westchnienie z tylnego fotela. Ach, cóż za entuzjazm w głosie. A kiedyś tak uwielbiał si\e k\apa\c...

obóz przetrwania w wersji mini

Piotrek wczoraj wpadł na pomysł urozmaicenia sobie wakacji i zapytał, czy może spać w nocy na balkonie. Czemu nie, karimata, śpiwór, kocyk dodatkowy pod tyłek, poduszka i klamka w drzwiach balkonowych otwarta, żeby mógł wrócić w razie czego.  I tylko lekka niepewność, czy mi policja rano nie zapuka do drzwi - bo to przecież narażenie zdrowia i życia, tak jak tego dzieciaka, któremu tatuś urządził obóz w szałasie w starych fortach, zakupy robili w sklepie, ryby łowili - i bylo super, póki nie przysżła policja i nie stwierdziła, że dziecko przestraszone i pogryzione, a do tego - o zgrozo - nie mają kocy. Też bym była przestraszona, gdyby mi sie nagle pojawiła policja z pretensjami, niezależnie o co. A komary tatuś powinien uprzejmie poprosić, żeby spadały gryźć kogoś innego. Dzieciak miał fajną przygodę, póki mu sie w to urzędnicy nie wchrzanili. Czyli jak zwykle... Jak myślicie, na tym balkonie młody miał koc i śpiwór nawet, to może mi darują?

wyrodna matka

Obraz
Poszliśmy sobie na spacer, nie przejmując sie zbytnio aurą - wilgotno jakoś dzisiaj było, z przerwami na bardziej konkretne lanie. Co tam, zabraliśmy wózek, Grześka, kocyk i pedeszcza wózkowego na wypadek zlewy. Jak sie okazało, zlewę przewidzieliśy całkiem słusznie, ale nic z tego nie wynikło, bo Grzechot zrobił zupełnie porządną awanturę przy pierwszej próbie nadziania na niego i wózek tego strasznego przedmiotu. Bo to hańba niebywała, jechać w takim plastiku, on sobie wyprasza i nie będzie. Zaczął wyłazić natychmiast bokiem spod plandeki, tak go gryzła w delikatne uczucia. Nie to nie, na drzewo. Zmokniesz najwyżej, a potem wyschniesz, synku kochany. A plastik nie będzie sie marnował, o nie. Matka nadziała go sobie na głowę i tak wędrowała przez dobry kilometr, pękając ze śmiechu na widok min ludzkości okolicznej. I żałując niezmiernie, że nie pojawiła sie  na horyzoncie żadna staruszka, bo tu już dyskusja mogłaby byc przecudnej urody. Cóż, nihil est ab omni parte beatum. Ale za

muzyczny despota

Grzechot lubi muzykę. Nie byle jaką, ma swoje ustalone preferencje i ulubione płyty.  Ostatnio pokochał folk - zaczynam mieć dość Czeremszyny, którą uwielbiałam. Może mu puszczę Rokiczankę, ciekawe, co on an to, bo niby podobne, ale jednak inne.  Na razie po kilka razyy dziennie staje pod regałem, pokazuje paluchem i wydaje stanowczą komendę "Gja!". Oznacza to, że matka ma natychmiast rzucić to, co aktualnie robi i natychmiast włączyć grajstwo z ukochaną piosenką. Strasznie despotyczne to dziecko nam się robi, jeszcze trochę, a będziemy na gwizdek mu buty astować...

rożlinożerca

Wyhodowaliśmy chyba krowę. A przynajmniej Węża roślinożernego. Ostatnio wcina zieleninę wszelaką w ilościach przemysłowych, pomidory (kupujemy u zaprzyjaźnionych sprzedawców takie malutkie, nie koktajkowe, ale rozmiar ten sam), ogórki kiszone, ogórki świeże, morele, nektarynki (wczoraj kupiłam koszyczerk kilogramowy i już są tylko resztki), czereśnie, banany. Na obiad obowiązkowo sałatka pomidorowa z cebulką, a podana na łyżce porcja jedzenia bez kawałka pomidora po prostu nie istnieje. W związku z powyższym nastawiłam właśnie ogóreczki do kiszenia. Serek sie robi od dwóch dni. Chyba powinnam przekopać ogródek i posadzić tam ziemniaki. Albo zainstalować krowę.

nocny gość

Dziś w nocy Grzechot nieco zmienił strategię. Około 2  rozległo się cichutkie tup tup, po czym... zaległa cisza. Dziwne, normalnie jest wrzask. Skorupiak obrócił się na drugi bok, żeby sprawdzić, co jest grane.  Okazało się, że malutek wlazł na krawędź łóżka nie budząc się chyba, przytulił do poduszki i już. Przeflancowaliśmy gościa na środek, żeby nie spadł - i spał do rana.

wyliczanka

-Volkswagen. - Toyota. - Honda. - Fiat. - Mercedes - Skoda - Skoda - Alfa Romeo - Yyyy.... Subaru - Ford. I tak dalej. Tak ostatnio wyglądają spacery z Grzechotkiem. Preferowane są trasy wzdłuż parkingów, ewentulanie ruchliwych ulic.  Jak sie dziś podczas spaceru zamyślilam na chwile i zaniechałam wyliczanki to zostałam przywołana do porządku gniewnym, kilkukrotnie powtórzonym poleceniem "GA!". Brzmi znajomo. Już raz to przerabialiśmy, z różnymi wesołymi efektami . A teraz zabawa leci od początku.

serek

Chyba muszę zwiększyć produkcję sera. Grzechociński wsysa go niczym odkurzacz, czemu sie specjalnie nie dziwię - serek jest przepyszny, tylko jednak trzeba parę dni poczekać. Nastawiłam kolejną porcję, a przy poprzedniej dokonałam obliczeń finansowych i wyszło mi, że kosztuje mnie dychę za kilogram. Czyli nieco taniej niż przeciętnie w okolicy, a za to jest pysznie i na pewno wiem, co w środku siedzi. I robi sie banalnie prosto, właściwie samo. Mogę sobie również robić warianty z ziółkami - teraz kończymy porcję serka kminkowego, ale będa różne inne. Chyba pójdę od razu dolać trzeci litr mleka do kamionki....

syn swego ojca

Podejście Grzechota do pomidorów jest mi skądś znajome. Jak tylko w czasie obiadu kończył mu się jeden - a były to takie malutkie, na jeden wsad do dzioba, to natychmiast był alarm. Zżarł ich chyba z dziesięć, po czym na deser poprawił... pomidorem. Grzechot jest bez cienia wątpliwości synem Skorupiaka. On też w sezonie pomidorowym nie potrzebuje do szczęścia nic więcej. No, może jeszcze karton kefiru.

zęby

Grzechotowi idą dalej zęby. Dziś przebiły się trzy. Już rozumiem, czemu ostatnio był tak wściekle marudny.... Tym samym stan uzębienia wynosi 12.

początek

KOlejne etapy następują coraz szybciej. Dzisiaj rano widząc, że Grzechot ma bardzo skupioną (w podwójnym tego słowa znaczaniu ;) minę, zapytałam o meritum. Potwierdził, po czym poszedł po nocnik pętający sie po salonie w ramach oswajania ( u Piotrka to oswajanie trwało z pół roku). Jak tak, to pomogłam sie rozpakować, zasiadł - i zostawił tam "zawartość" Nie spodziewałam się, że tak szybko załapie, do czego ten mebel służy. Oczywiście do całkowitego odpieluchowania jeszcze długa droga, ale znowu kolejny krok  w dobrym kierunku. Strasznie szybko mi te dzieci rosną, jeszcze całkiem niedawno to było maleństwo, które leżało u mnie na ręku posapując słodko, a tu już coraz większy facecik z niego. Bystry, wesolutki, rezolutny - sama radość :)

za szybko...

Pospieszyłam się z tą notką . Dzisiaj w nocy przylazł o 3.30 i został do rana, trąbiąc przez dwie godziny z przyczyn nieznanych.

jasna strona życia

Wygląda na to, że jest kolejny plus odstawienia Grzechota od piersi. Od paru dni - a ostatnie cycowanie było w sobotę tydzień temu - skończyło sie spanie na literę H*. Grzesiek najwyraźniej zorientował się, że skoro i tak nie będzie mlaskania, to nie ma co się upierać przy spaniu z rodzicami. I chwała mu za to, bo oboje byliśmy już nieźle połamani co rano. Teraz jeszcze zdarza sie malutkowi obudzić i zapłakać, ale daje się tacie utulić i odłożyć do łóżeczka. Mankamentem nowej sytuacji jest przesunięta pora pobudki. Skoro odpadła nocna przerwa w spaniu, to można wstać wcześniej. Owo wcześniej niestety oznacza ostatnio godzinę 5 rano, z dokładnością do 10 minut. I nie ma już mowy, żeby go utulić z powrotem, rybka Minimini wstaje o 6 i nie wiadomo, co z takim draniem zrobić, żeby jeszcze sie samemu nieco przespać.... Taak czy inaczej - postęp jest. Kolejny etap życia się skończył, inny - zaczął. Dorośleje nam synek... Wyciąganie takich plusów sytuacji zdecydowanie pomaga mi pogodzić

Jajo

-Jajo! Jajo! - to ostatnio okrzyk często słyszany w naszym domu. Szczególnie przy śniadaniach i kolacjach, ale bez okazji również. Grzechot kocha jajka. Jak może, to wsysa, przy czym preferuje samo białko. Żółtko zostawia mamie, która z kolei woli ten kawałek jajka. Idealny układ. Jak wczoraj zobaczył paletkę z jajkami (piekłam ciasto), to nie było juz mowy, żeby zjeść na kolację serek ze szczypiorkiem. Serek pyszny, własnej produkcji, ale i tak przegrywa z jajem. Typowy Wąż. One też lubią jajka.

to przesądy światło ćmiące

Obraz
Dołożyłam do starej listy przesądów ciążowych , ale jest tak cudne, żę wkleję również osobno :)     I po jakiego grzyba ja latałam z chłopakami po okulistach? Wystarczyło trochę pomysleć przed urodzeniem... :)))

obity

Wąż Młodszy wygląda tak, że jeśli go zoczy jakaś bardziej nadgorliwa ciotka rewolucji, to mamy kłopoty. Nogi całe w siniakach. Na łapkach też parę sie znajdzie. I do tego trzy piękne na czole. Po prostu dziecko maltretowane pełną gębą.A dziecko zmaltretowało sie tak samo, łażąc po drabinkach wszelakich (rówież tych dla sporo wyższych dzieci), zjeżdżając na śledzia ze zjeżdżalni, brykając na całego. Oraz w ramach protestu i wściekłości tłukąc czółkiem o najbliższą twardą powierzchnię płaską - podłogę albo drzwi. Ten ostatni pomysł nie budzi mojego entuzjazmu, ojnie budzi. Ale znam ja moje dziecko młodsze i dpskonale wiem, że jeśli zacznę z histerycznym krzykiem łapać go za każdym razem, jak się przymierzy do palnięcia, to dopiero będzie z tej broni korzystał. Już to sprawdziłam przy okazji łażenia po kanapie. Nie ma siły, musi sie obić, żęby zrozumieć, ze siniaki bedą jedynym efektem, bo matka jest wredna i nie daje si enabrać na takie zagrania. Sama próbowała, to wie, jak to sie rob

rozmowy z dzieckiem

Pogadaliśmy sobie z Piotrkiem dzisiaj. Nie oznacza to oczywiście, że to święto jakieś, bo tak na co dzień, to ja z nim nie gadam - nie ma tak lekko. Ale dziś nam wyszła bardzo fajna rozmowa.  Zaczęło sie od porównania dwóch mórz - Północnego i Bałtyckiego. Położenia geograficznego, otoczenia, kształtu i takich tam, oraz wpływu tych elementów na różne rzeczy. Temperaturę wody  - i co z niej wynika, zasolenie, bioróżnorodność. Przeszliśmy przez zakwit glonów do DNA, ewolucji, chowu wsobnego, trwania gatunków, chorób genetycznych i metod ewolucyjnych radzenia sobie z tym problemem - czyli do kwestii poronień wynikających z uszkodzeń płodu. Darowałam sobie tylko odniesienia do własnych doświadczeń w tym zakresie - na tę wiedzę jest jeszcze zdecydowanie za młody, natomiast pogadaliśy ogólnie o wysiłku, jakim jest ciąża, urodzenie i wychowanie młodego, niezależnie od gatunku.  A w duchu przypominałam sobie radośnie twierdzenie jednej znajomej o tym, że z dziećmi do 10 -12 roku życia nie m

matematyka trudna jest

Zaszalałam dziś sobie. Kupiłam kilo truskawek i kilo czereśni. Jedne po 4 za kilogram, drugie po 12. I poległam, jak zobaczyłam, że panienka zlicza to pracowicie na kalkulatorze. Matura z matematyki jest niezbędna!!!

plusy dodatnie ;)

Moralniaka mam nadal z powodu zakończenia karmienia, ale z wrodzonym optymizmem staram się znaleźć jakieś plusy tej sytuacji. I znalazłam. Truskawki. Sezon jeszcze trwa, a ja mogę je jeść!

to już koniec....

Zakończyłam karmienie Grzechotka. Oczywiście nie znaczy to, że przechodzi on na dietę dorożkarską, ale karmienie piersią należy już do etapów minionych. Okazją do tego były kłopoty żoładkowe - mały po każdym karmieniu piersią haftował z rozbryzgiem, więc oczywiście przestałam. A skoro już i tak przetrwał półtorej doby bez piersi, a ja i tak chciałam zakończyć - to pojechaliśmy dalej. Tak naprawdę to nie chciałam, ale okoliczności wymusiły tę decyzję. Muszę sie zacząć leczyć, co nie wchodziło w grę przy karmieniu.  I teraz mam doła. Nie będzie już nigdy szelmowskieg uśmiechu znad piersi. Małych łapeczek obejmujących czy głaszczących delikatnie. Gimnastyki artystycznej wolnego końca - prosiłam Skorupiaka o zdjęcia, bo to komicznie wyglądało  jak mały wywijał nogami i zadkiem, ale się nie zebrało, a teraz juz ich nie będzie... Trudno mi z tym, zwłaszcza, że mam świadomość, że trzeciego dziecka raczej nie będzie. Oczywiście, gdyby sie pojawiło nieplanowane - bedziemy bardzo kochać, al

samodzielność 54

Samodzielność naszych dzieci była od początku wysoko na liście celów wychowawczych. Oczywiście wszystko z lenistwa, jak dzieć umie zrobić sam, to mamusia nie musi go prowadzić za rączkę, tylko może sobie siedzieć w fotelu i czytać. Teoria Inteligentnego Lenia górą. Niezależnie od powodów, stawialiśmy na to mocno. Na samodzielne ubieranie się - w połowie przedszkola już przychodziłam po Piotrka i mówiłam mu, że czekam przy akwarium, a on sam przyodziewał się w to, co tam miał w szatni, obrzucany zawistnymi spojrzeniami mamuś nadziewających na manekiny kolejne elementy garderoby. Na umiejętność załatwiania różnych spraw z ludźmi - a to zapytanie o drogę, Pana fachowca o jakieś szczegóły z jego branży, takie tam różne. Jeśli chcia ł - byłam obok, mogłam wcześniej podpowiedzieć, jak sformułować, ale nie było opcji "mama, zapytaj pana jak to działa". Chcesz wiedzieć, pytaj sam. Do szkoły przestałam go odprowadzać po miesiącu - nie miał jeszcze 6 lat. No może właśnie skończył.

początek wakacji

Zaczęło sie przyjemnie - Piotrek przyniósł świadectwo,  że mucha nie siada, do tego dyplom Wzorowwego Ucznia i nagrodę za Kangurka (a co, pochwalę sie dzieckiem). Potem już było gorzej - Skorupiak potwornie zdegustowany koniecznością udziału w firmowym jublu, do tego sam, bo nie mam co zrobić z Grzechotem. Warczał aż do wyjścia, wrócił o 3 w nocy. Zabrałam chłopaków na plac zabaw i nieopatrznie kupiłam jagodzianki - Grzechota wypryszczyło. W sobotę od rana zaczął rzygać, o czym juz pisałam. Mnie gardło bolało coraz bardziej i kaszel szarpał równo. W ramach przerywnika - wyprawa z Piotrem i jego chrzestną do parku linowego. W niedzielę Wąż Młodszy przestał rzygać, ale za to lało się z drugiej strony. Ja coraz bardziej zdechła i też z sensacjami żółąkowymi. W poniedziałek nie zdążyłam zjeść śniadania, jak oddałam kolację, obiad i wszystko, co zjadłam w ciągu tygodnia. Kaszel szarpie, mięśnie bolą. Grzechot marudzi. DO tego miałam z dawien dawna poustawiane badania i lekarza, jak doł